Выбрать главу

Czasem Vahino miał wrażenie, jakby nie odpoczywał nigdy, od wieków. Ciężkie obowiązki epoki wojny, później wyczerpujące podróże na Ziemię… Ostat nio zaś Wielki Dom mianował go Najwyższym Łącznikiem w przekonaniu, że rozumie Solarian lepiej niż ktokolwiek w Lidze.

Być może. Wiele czasu spędził wśród nich, lubił ich jako rasę i jako jednostki. Ale… na wszystkie duchy: jak oni pracowali! Jacy byli ciągle zaganiani! Można by myśleć, że ścigają ich sfory demonów.

Prawdę mówiąc nie było innego sposobu odbudowy, reformy przestarzałych metod i zdobycia tak pożądanych, oszołamiających bogactw. Ale z drugiej strony, co za ukojenie tak leżeć w ogrodzie, patrzeć na wielkie złociste kwiaty, chłonąć powietrze przesycone ich upajającą wonią, słuchać brzęczenia owadów i rozmyślać nad nowym wierszem, który wykluwał się w głowie.

Solarianom trudno było zrozumieć naród złożony z samych poetów. A przecież najgłupszy nawet i najnędzniejszy Cundalończyk umiał, wyciągnąwszy się w słońcu, układać liryki. Cóż, każda rasa ma swoje uzdolnienia. Czy można dorównać geniuszowi wynalazczemu ludzi?

W głowie Vahino wzbierały dźwięczne i śpiewne wyrazy. Układał je, cyzelował, dobierał każdą zgłoskę, kształtował całość z rosnącym zadowoleniem. Tak, teraz będzie już dobrze. Zapamiętają to, śpiewać będą i za sto lat. Valka Vahino nie będzie zapomniany. Kto wie, czy nie nazwą go mistrzem wierszotwórstwa — Alia Amaui cauianriho, valana, vro!

— Przepraszam, panie! — Tępy, metaliczny głos aż zazgrzytał w mózgu. Delikatna tkanka poezji rozpadała się i odpłynęła w mroczny wir niepamięci. Przez chwilę nic nie potrafił odczuwać prócz nieodwołalnej straty.

— Przepraszam bardzo, ale pan Lombard chce pana widzieć.

Fala dźwiękowa biła z robowoźnego, daru samego Lombarda. Vahine raziła okropnie ta instalacja z błyszczącego metalu ustawiona wśród starych makat i rzeźb. Ale bał się obrazić ofiarodawcę, a przedmiot był pożyteczny.

Lombard, szef solariańskiej komisji odbudowy, był najważniejszym człowiekiem w całym systemie Avaiki. I teraz nawet Vahino doceniał jego uprzejmość: zamiast przysłać po niego, trudził się sam. Tylko dlaczego właśnie o tej porze?

— Uprzedź pana Lombarda, że zaraz przychodzę.

Musiał najpierw coś włożyć na siebie. W przeciwieństwie do Cundalończyków ludzie byli uwrażliwieni na nagość. Następnie wszedł do sali. Kazał tam ustawić kilka foteli na użytek Ziemian, którzy niechętnie siadali na plecionych matach… jeszcze jedno dziwactwo! Przy wejściu Vahina Lombard wstał.

Ziemianin był niski, krępy, nad płaską, twarzą rosły mu siwe włosy. Własną pracą wybił się z wyrobnika najpierw na inżyniera, wreszcie na szefa misji i wysiłek ten zostawił na nim ślady. Do wszelkiej pracy zabierał się z osobistą pasją, a twardy był jak stal. Ale na ogół był bardzo miły, miał zadziwiająco duży zakres zainteresowań, a w swej działalności w Systemie Avaiki dokonywał prawdziwych cudów.

— Pokój twemu domowi, bracie — rzekł Vahino.

— Dzień dobry — odmruknął tamten. A widząc, że Vahino daje znaki służbie, pośpiesznie zawołał: — Tylko bez waszych rytuałów! Bardzo je cenię, ale teraz po prostu nie mam czasu siedzieć trzy godziny przy stole i mówić o kulturze, zanim się przejdzie do interesów. Chciałem właśnie, żeby pan, jako miejscowy, wytłumaczył wszystkim jakoś oględnie, że trzeba koniecznie z tym skończyć.

— Ale to są nasze najstarsze zwyczaje…

— Otóż to: stare, przestarzałe, opóźniają postęp. Nie mam nic złego na myśli, panie Vahino, chciałbym, żeby u nas były tak piękne zwyczaje. Ale nie podczas godzin pracy. Bardzo o to proszę.

— Myślę, że pan ma rację. To nie pasuje po prostu do nowoczesnego modelu przemysłowej cywilizacji. A do niej przecież zmierzamy. — Vahino usiadł na krześle i podał gościowi papierosy. Palenie było typową wadą Solarian, bardzo zaraźliwą, a łatwą do obrony. Vahino sam też zapalił z radością neofity.

— Tak jest. O to chodzi. W tej właśnie sprawie przyszedłem, panie Vahino. Nie mam żadnych określonych skarg. Ale nagromadziło się mnóstwo drobnych trudności, na które tylko wy sami możecie poradzić, My, Solarianie, ani chcemy, ani możemy mieszać się do waszych wewnętrznych spraw. Ale niektóre rzeczy musicie zmienić, bo inaczej nie będziemy wam mogli pomagać.

Vahino wiedział już wszystko. Spodziewał się tego od dłuższego czasu i pomyślał ze smutkiem, że nic się nie da poradzić. Zaciągnął się papierosem, wypuścił kłąb dymu i z uprzejmym pytaniem uniósł brwi do góry. Zaraz jednak przypomniał sobie, że u Solarian zmiany wyrazu nie stanowią części rozmowy, i powiedział głośno: — Proszę, niech pan powie, co ma na sercu. Rozumiem, że nie ma intencji zniewagi, i żadnej się nie dopatrzę.

— Dobra! — Lombard nachylił się w jego stronę, nerwowo składając i rozkładając duże spracowane ręce. — Sęk w tym, że cała wasza kultura, cała wasza psychika nie nadają się do współczesnej cywilizacji. Można to zmienić, ale zmiana musi być radykalna. Żeby ją przeprowadzić, musicie wydać odpowiednie ustawy, zorganizować kampanię propagandową, zmienić system szkolnictwa i tak dalej. Bez tego nie ruszymy.

— Weźmy na przykład — ciągnął — taką sprawę jak sjesta. W tej chwili, na całym obszarze środkowej strefy czasu ani jedno kółko, ani jedna maszyna się nie porusza, nikt nie pracuje. Wszyscy leżą na słońcu, układają wiersze, nucą piosenki albo po prostu drzemią. Tak nie można, Vahino, jeśli chcemy zbudować cała cywilizacje! Plantacje, kopalnia, fabryki, miasta! Temu nie damy rady przy czterogodzinnym dniu pracy!

— Nie. Ale może my nie mamy energii waszej rasy? Jesteście przecież gatunkiem o szczególnie wysokiej czynności tarczycy.

— To sprawa przyzwyczajenia. Trzeba się tylko nauczyć. Wcale nie trzeba wykonywać pracy nad siły. Po to właśnie mechanizujemy waszą kulturę, żeby was uwolnić od wysiłków fizycznych i zależności od kaprysów przyrody. Ale maszynowej cywilizacji nie da się pogodzić z takim mnóstwem wierzeń, obrządków, zwyczajów i tradycji, co u was. Nie ma na to czasu. Życie jest za krótkie, aby czynić je nielogicznym. A wy wciąż zanadto przypominacie Skontarian, którzy nie mogą się rozstać ze swoimi przedwiecznymi włóczniami.

— Tradycja nadaje życiu wartość, nadaje mu sens…

— Kultura maszyn wytwarza własną tradycję. Z czasem się przekonacie. Wytwarza własny sens, i myślą, że jest to sens jutra. Trzymając się uparcie przestarzałych zwyczajów, nie dognacie nigdy historii. Wasz system monetarny…

— Jest bardzo praktyczny.

— Na swój sposób. Ale jak możecie handlować z Ziemią opierając wasze banknoty na srebrze, gdy solariańskie są abstrakcyjne? Musicie przejść na nasz system dla celów handlu i wprowadzić również pieniądze abstrakcyjne. A zupełnie tak samo z systemem metrycznym, jeśli chcecie używać naszych maszyn, czy dogadać się z naszymi uczonymi. Krótko mówiąc, musicie wziąć od nas wszystko.

— A choćby i wasze pojęcia społeczne — podjął po chwili Lombard. — Nic dziwnego, że nie zdołaliście opanować planet w waszym własnym układzie, jeśli każdy u was chce koniecznie być pogrzebany tam, gdzie się urodził. Bardzo to piękne uczucie, ale nic więcej. Będziecie musieli go się pozbyć, o ile macie zamiar dosięgnąć gwiazd.

— Nawet wasza religia — ciągnął z pewnym wahaniem — proszę mi wybaczyć, ale doprawdy… są w niej różne rzeczy, które współczesna wiedza stanowczo odrzuca.

— Jestem agnostykiem — odparł spokojnie Vahino. — Ale dla wielu osób religia Mauiroa jest jeszcze czymś bardzo żywym.