Cebrzyk wydał mi się bardzo ciężki. Gdy postawiłem go na cembrowinie, z wody wychylił się ogromny łeb szczupaka, zielony i jakiś omszały. Cofałem się gwałtownie.
— Znowu będziesz mnie wlokła na rynek? — przemówił szczupak z wyraźnym akcentem na „o”. Milczałem osłupiały. — Dajże mi spokój, ty nienasytnico! Jak długo tak można? Ledwie trochę odetchnę, przyłożę się, żeby odpocząć i podrzemać — już mnie ciągniesz! Przecież mam już swoje lata, na pewno więcej od ciebie… skrzela też nie w porządku.
Dziwaczne wrażenie robił ten gadający szczupak. Zupełnie jak w teatrze kukiełkowym otwierał na całą szerokość i zamykał zębatą paszczę w przykrej niezgodzie z wymawianymi słowami. Ostatnie zdanie wypowiedział z kurczowo zaciśniętymi szczękami.
— I powietrze mi szkodzi — ciągnął. — Co ci z tego przyjdzie, jak zdechnę? Wszystko przez twoją głupią babską chytrość… Ciułasz i ciułasz, sama nie wiesz na co… Po ostatniej wymianie zostałaś goluteńka, nie? Tak, tak! A jak było z katarzynami? Kufry nimi oklejałaś! A kierenki, kierenki! W piecu rozpalałaś kierenkami…
— Przepraszam… — powiedziałem ochłonąwszy nieco.
— Oj ej, kto to? — przestraszył się szczupak.
— To ja… Znalazłem się tu przypadkiem… Chciałem się trochę umyć…
— Umyć się! A ja myślałem, że to znów babka. Stary jestem i niedowidzę. No i współczynnik załamania w powietrzu też jest podobno zupełnie inny. Zamówiłem sobie odpowiednie na powietrze okulary, ale zgubiłem i, szkoda gadać, nie znajdę… A coś ty za jeden?
— Turysta — odpowiedziałem krótko.
— Aha, turysta… A ja myślałem, że to znów stara. Co ona ze mną wyprawia! Łapie mnie, taszczy na rynek i sprzedaje niby to na uchę. Cóż mi pozostaje? Oczywiście, mówię nabywcy: tak i tak, wypuść mnie do moich małych dziatek chociaż po prawdzie te, co żyją, to już nie dziatki, ale raczej dziady. Jeśli mnie wypuścisz, odwdzięczę ci się za to, wymów tylko. „Na szczupaka polecenie, spełnij się moje życzenie”. No i wypuszczają mnie. Jeden ze strachu, drugi z dobroci serca, a niektóry z chciwości… Popływam trochę w rzece, ale zimno, reumatyzm kręci, więc włażę z powrotem do studni, a starucha w te pędy łap za cebrzyk… — Szczupak schował się pod wodą, pobulgotał i znów się wychylił. — No, o co chcesz prosić? Tylko nie o jakieś nadzwyczajności, bo niektórzy proszą o telewizory, tranzystory… Jeden to całkiem zdumiał. „Wykonaj za mnie plan roczny w tartaku”. Już nie te lata, żebym mógł drzewo piłować…
— Aha — powiedziałem. — To jednak telewizor możesz dać?
— Nie — przyznał się uczciwie szczupak. — Telewizora nie mogę. I grającej szafy też nie. Nie wierzę w te rzeczy. Poproś o coś zwyczajnego. Może o buty siedmiomilowe albo czapkę-niewidkę, dobra?
Nadzieja, że wymigam się od oliwienia moskwicza, którą żywiłem przez chwilę, zgasła definitywnie.
— Nie martw się — powiedziałem. — Niczego w zasadzie nie potrzebuję. Zaraz cię wypuszczę.
— To dobrze — rzekł uspokojony. — Lubię takich ludzi. Niedawno też… Kupił mnie na rynku taki jeden, a ja obiecałem mu królewską córkę. Płynę rzeką i nie wiem, gdzie oczy podziać ze wstydu. No i na ślepo wpakowałem się prosto w sieci. Ciągną w górę. Znów, myślę, trzeba się będzie wyłgiwać. I cóż się dzieje? Ktoś mnie chwyta za pysk w ten sposób, żebym go nie mógł rozdziawić. No, myślę sobie, koniec pieśni, usmażą mnie. Ale nie. Czyjaś ręka zaciska mi coś na płetwie i wrzuca z powrotem do rzeki. O! — szczupak wystawił z cebrzyka płetwę z zaciśniętą u nasady metalową plakietką. Przeczytałem napis na plakietce: „Egzemplarz wpuszczony do rzeki Solowy w roku 1854. Dostarczyć do Cesarskiej Akademii Nauk, SPb”. — Tylko starej nic nie mów — zastrzegł szczupak. — Bo mi razem z płetwą oderwie. Strasznie jest pazerna i skąpa.
O co by go poprosić? — myślałem gorączkowo.
— Jak ty robisz te swoje cuda?
— Jakie znów cuda?
— No… jak spełniasz czyjeś życzenia…
— Ach, to! Jak robię… Od małego jestem nauczony, to i robię… Złota rybka jeszcze lepiej umiała i mimo to zginęła. Nikt nie ujdzie swego losu.
Zdawało mi się, że szczupak westchnął.
— Ze starości umarła?
— Gdzie tam! Młoda była, zdrowa… rzucili w nią bombę głębinową, mój drogi. Ją do góry brzuchem wywrócili i jakiś okręt podwodny, który się obok przypadkiem znalazł, też zatonął. Złota rybka by się przecież wykupiła, ale nawet nie spytali, zobaczyli i od razu łup… Tak to czasem bywa… — Umilkł i po chwili spytał: — Więc jak, wypuścisz mnie, czy nie? Duszno jakoś, burza będzie…
— Ależ naturalnie, naturalnie — powiedziałem przytomniejąc. — Mam cię wrzucić, czy wolisz zjechać w cebrzyku?
— Wrzuć, kochany, wrzuć.
Ostrożnie zanurzyłem ręce w cebrzyku i wyciągnąłem szczupaka — ważył z osiem kilogramów. Mruczał: „No, a jakbyś zechciał «stoliczku nakryj się» albo «latający dywan», to ja tu będę… u mnie ci nie przepadnie…” — „Do widzenia” — powiedziałem i wypuściłem go z rąk. Rozległo się głośne pluśnięcie.
Stałem, przypatrując się moim dłoniom powalanym zielonkawą pleśnią. Miałem jakieś dziwne uczucie. Chwilami niby podmuch wiatru nadlatywała świadomość, że siedzę w pokoju na kanapie, lecz wystarczyło potrząsnąć głową i znów znajdowałem się przy studni.
Niebawem to minęło. Umyłem się w pysznej lodowatej wodzie, napełniłem nią chłodnicę i ogoliłem się. Starej wciąż nie było widać. Chciało mi się jeść, poza tym musiałem iść na pocztę, gdzie koledzy pewnie już na mnie czekali. Zamknąłem samochód i w chwilę później byłem za bramą.
Szedłem ulicą Łękomorze wolnym krokiem, z rękami w kieszeniach szarej enerdowskiej wiatrówki i wzrokiem utkwionym w ziemię. W tylnej kieszeni moich ulubionych dżinsów pokreślonych liniami suwaków brzękały miedziaki starej. Rozmyślałem. Cienkie broszurki Towarzystwa „Wiedza” wpoiły we mnie przekonanie, iż zwierzęta nie potrafią mówić. Bajki z lat dzieciństwa twierdziły coś wręcz przeciwnego. Zgadzałem się, rzecz oczywista, z broszurkami, ponieważ nigdy w życiu nie widziałem mówiących zwierząt. Nawet papug. Znałem pewną papugę, która potrafiła ryczeć jak tygrys, ale ludzkim językiem nie umiała przemawiać. I oto naraz — szczupak, kot Bazyli i nawet lustro. Zresztą właśnie przedmioty nieożywione rozmawiają często. Taka myśl nigdy by nie przyszła do głowy, dajmy na to, mojemu pradziadowi. Z jego, pradziada, punktu widzenia gadający kot byłby czymś znacznie mniej fantastycznym aniżeli drewniana polerowana skrzynka, która chrypi, wyje, gra i mówi różnymi językami. Z kotem sprawa jest mniej skomplikowana. Ale jak może gadać szczupak? Szczupak nie ma płuc. To pewnik. Powinien wprawdzie mieć pęcherz pławny, którego funkcji, o ile mi wiadomo, ichtiologowie jeszcze dokładnie nie zbadali. Mój znajomy ichtiolog, Żeńka Skoromachow, uważa nawet, że funkcja ta jest absolutnie niejasna, a kiedy próbuję operować argumentami z broszurek Towarzystwa „Wiedza”, ryczy i aż się zapluwa. Kompletnie zatraca właściwy mu dar ludzkiej mowy… Mam wrażenie, że o możliwościach zwierząt wiemy na razie jeszcze bardzo mało. Dopiero niedawno wyjaśniło się, że ryby oraz inne zwierzęta morskie porozumiewają się pod wodą za pomocą sygnałów. Ogromnie ciekawe rzeczy pisze się o delfinach. Albo, na przykład, małpa Rafał. Widziałem to na własne oczy. Mówić wprawdzie nie potrafi, ale wyrobiono w niej odruch: zielone światło banan, czerwone — wstrząs elektryczny. I wszystko było pięknie do momentu, gdy włączono oba światła równocześnie. Rafał zachował się wówczas identycznie jak Żeńka. Okropnie się obraził. Skoczył do okienka, za którym siedział eksperymentator, i zaczął w nie pluć przy akompaniamencie ryków i wrzasków. Słyszałem nawet taką anegdotę — jedna małpa powiada do drugiej: „Wiesz, co to jest odruch warunkowy? Kiedy na dźwięk dzwonka wszystkie te quasi-małpy w białych fartuchach biegną do nas z bananami i cukierkami”. Oczywiście, wszystko to bynajmniej nie jest proste. Terminologia nie opracowana. Toteż gdy w tych warunkach człowiek próbuje rozwiązywać zagadnienia związane z psychiką oraz potencjalnymi możliwościami zwierząt, czuje się kompletnie bezsilny. Z drugiej strony jednak, gdy mu dają, powiedzmy, wspomniany układ równań całkowych typu gwiezdnej statystyki z niewiadomymi funkcjami pod całką, jego samopoczucie wcale nie jest lepsze. I dlatego najważniejsze jest myślenie. Zacytuję Pascala: „Nauczmy się dobrze myśleć — to jest główna zasada moralności”.