Fala emocji była zbyt silna, jako że Honor nie miała żadnej obrony przed uczuciami ludzi, którzy tyle dla niej znaczyli. Wiedziała, że jeszcze moment i straci resztki panowania nad sobą.
Gdzieś w głębi kryła się świadomość, że Benjamin zrobił to celowo. Wiedział o szczególnej więzi łączącej ją z Nimitzem i dopilnował, by spotkanie odbyło się bez świadków. Tak by nikt nie widział zapłakanej patronki Harrington…
Świadomość ta zresztą niczego nie zmieniała, bo Honor przestała być zdolna do myślenia. Miała pięćdziesiąt cztery standardowe lata, ale to nie miało znaczenia, gdy ruszyła ku matce, wyciągając ku niej ramiona, a raczej ramię…
— Mamo? — spytała dziwnie cicho i chrapliwie, czując na wargach słony smak łez. — Tato? Ja…
Głos jej się załamał, ale to także nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia, gdy ojciec objął ją tak, jak robił to zawsze — mocno, ale z wyczuciem. Jej czapka znalazła się na podłodze, gdy wtulił twarz w jej włosy. A zaraz potem matka dołączyła do nich, nadrabiając energią brak dostępu do córki, aż Alfred poszerzył uścisk, obejmując je obie. A Honor przestała być patronką i oficerem — była po prostu ich dzieckiem cudem przywróconym do życia, które tuliło się do nich jeszcze mocniej niż oni do niego.
Nie miała pojęcia, jak długo to trwało. Są chwile zbyt ważne, by je dzielić na sekundy czy minuty. To właśnie była jedna z nich. Trwała, ile trwała, ale w końcu Honor poczuła, że łzy przestają płynąć jej z oka. Wzięła naprawdę głęboki oddech. A potem delikatnie odsunęła ojca na długość ramienia i powiedziała:
— Jestem w domu.
— Wiem, córeczko — powiedział nieco niepewnym głosem, ale z ogniem w oczach. — Wiem, że jesteś.
— Oboje wiemy — dodała Allison.
I Honor zachichotała, widząc, jak w jej dłoni pojawiła się zupełnie jakby za sprawą czarów niewielka chusteczka, którą podobnie jak wszystkie matki od niepamiętnych czasów starannie, ale szybko wytarła zapłakaną twarz córki. Ponieważ była od niej o ponad jedną trzecią niższa, musiało to wyglądać naprawdę absurdalnie, ale Honor to absolutnie nie przeszkadzało.
Spojrzała ponad jej głową i powiedziała miękko:
— Howard.
Clinkscales skłonił się głęboko i na jego twarzy też pojawiły się łzy, toteż czym prędzej wyciągnęła ku niemu rękę. Zamrugał gwałtownie powiekami, ujmując ją i odwzajemniając uścisk z taką jak dawniej siłą i energią. Potem zaś nabrał powietrza w płuca, otrząsnął się i powiedział po prostu:
— Witamy w domu, milady. Pani domena i pani ludzie czekają na panią.
— Wróciłam tak szybko, jak tylko mogłam, ale trochę mi się skomplikował rozkład lotów. Na szczęście nie na tyle poważnie, żeby Harkness i Carson nie zdołali temu zaradzić — poinformowała już normalniejszym tonem.
Usłyszawszy swoje imię, chorąży Carson Clinkscales podszedł do nich i Howard zamknął go natychmiast w uścisku. Choć wysoki jak na mieszkańca Graysona, nie dorównywał wzrostem siostrzeńcowi, a na dodatek miał osiemdziesiąt siedem lat standardowych i nie został poddany procesowi prolongu, niemniej był to niedźwiedzi uścisk.
Honor roześmiała się i objęła zdrową ręką matkę.
I znieruchomiała kolejny raz.
Wcześniej tego nie zauważyła, ale każde z rodziców miało na plecach nosidło podobne do tego, w którym podróżował Nimitz. Tylko nie bardzo rozumiała, po co im…
W tym momencie ojciec odwrócił się bokiem, robiąc miejsce Mirandzie i MacGuinessowi, i Honor wytrzeszczyła oko jeszcze bardziej niż przed chwilą, gdy otworzyły się drzwi. Nosidło tylko pozornie było takie samo, bo nie służyło do transportu treecata, tylko…
— Nie zachowuj się tak, jakbyś nigdy w życiu nie widziała niemowlaka, moja droga, bo tak się składa, że wiem, że widziałaś — oznajmiła Allison i zdecydowanym ruchem przekręciła głowę Honor, łapiąc ją za podbródek, by wytrzeć jej drugą połowę twarzy.
— Ale… ale… — Honor przełknęła ślinę i spojrzała ponad ramieniem matki.
Zobaczyła śpiącą i lekko skrzywioną buzię niemowlaka — najwyraźniej przeszkadzał mu panujący wokół harmider. Ten na plecach ojca miał otwarte oczy, ale widać było, że dopiero co się obudził.
— Jakbyś zapomniała — dodała Allison — oboje z ojcem zostaliśmy poddani prolongowi.
— Nie zapomniałam, ale…
— Twój zasób słownictwa chyba się zmniejszył. Nadużywasz słowa „ale”, moja droga — oznajmiła Allison, po czym cofnęła się, by ocenić własne rękodzieło.
Zadowolona kiwnęła głową i mokra chusteczka zniknęła w równie magiczny sposób, jak przed chwilą się pojawiła.
— W sumie to twoja wina — oznajmiła córce. — Nie zajęłaś się sprokurowaniem dziedzica, więc kiedy próbowali zrobić biednego lorda Clinkscalesa patronem Harrington, musiał coś wymyślić w samoobronie.
Honor spojrzała na Clinkscalesa, który uśmiechnął się niepewnie.
— Chcesz powiedzieć…? — Honor urwała i wzięła głęboki oddech.
Pierwszy z całej serii, jak się okazało.
I obiecała sobie solennie zapolować na Hamisha Alexandra przy pierwszej sposobności. Czekanie na protezę nie wchodziło w grę; przypomniała sobie jego złośliwą satysfakcję, gdy mówił o „innym rozwiązaniu”. Udusi go jedną ręką. Jeśli uda jej się odlecieć po południu kurierem i skorzystać z Manticore Junction, zdąży wpaść na Honor Harrington i skręcić kark Yanakovowi, i dotrzeć za cztery dni do Trevor Star…
Wykonała kolejną serię głębokich oddechów.
Po czym spojrzała w dół, na matkę.
— Więc już nie jestem jedynaczką? — spytała.
— Zrozumiałaś w końcu? Chwała Bogu! — Allison zdjęła nosidło i zaprezentowała je wraz z zawartością w pełnej okazałości. — Oto Faith Katherine Honor Stephanie Miranda Harrington.
I zachichotała, widząc minę Honor.
— Chwilowo to imię jest dłuższe od niej samej — dodała — ale to także twoja wina. Póki co, czyli do chwili, do której nie będziesz miała własnego dziecka, tak wygląda twoja spadkobierczyni, moja droga lady Harrington. Z prawnego punktu widzenia obecnie to jest patronka Harrington, bo zmianę muszą zatwierdzić pozostali patroni. Jeszcze kilka godzin temu sądziłam, że zostanie Honor II, przybierając oficjalne imię, na szczęście… na szczęście nie będzie musiała podejmować podobnej decyzji tak szybko, jak się tego obawialiśmy.
— A to — dodał Alfred, pokazując jej swój ładunek jest jej młodszy brat bliźniak, James Andrew Benjamin Harrington. Szczęściarz skończył tylko z trzema imionami. Ale za to, jak pewnie zauważyłaś, jedno z nich jest wynikiem czystego wazeliniarstwa pod adresem najpotężniejszej persony w okolicy.
— Zauważyłam — wykrztusiła Honor i delikatnie pogładziła policzek obudzonego niemowlaka.
Sądząc po minach rodziców i Benjamina Mayhew, stali się sobie bliżsi, niż mogłaby niegdyś mieć nadzieję. Uśmiechnęła się. I ponownie skupiła uwagę na matce.
— Są śliczne — oceniła. — Naprawdę się z tatą postaraliście.
— Tak sądzisz? — Allison podejrzliwie przekrzywiła głowę. — Osobiście żałuję, że nie da się od razu po urodzeniu osiągnąć wieku szkolnego i pominąć całej reszty. Zdążyłam już zapomnieć, ile roboty jest przy dzieciach!
I westchnęła ciężko.
— Naturalnie, milady! — prychnęła radośnie Miranda, którą nadal obejmował brat, co stanowiłoby szokujące zaniedbanie przez niego obowiązków… w normalnych warunkach.