— Poszaleliście! — ocenił Mueller. — Chcecie zaprzepaścić wszystko, co dotąd osiągnęliśmy?
— Nie chcemy niczego zaprzepaszczać — odparł uprzejmie Baird. — I nie widzimy powodu, dla którego nie mielibyśmy w przyszłości współpracować, chyba że swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem zmusi nas pan do zawiadomienia władz. A zanim pan zapyta: tak, uważamy, że uzyskanie dowodu na to, iż Protektor planuje przyłączenie Graysona do Królestwa, usprawiedliwia ryzyko. Poza tym część z nas jest zdania, że publiczne oburzenie, jakie towarzyszyłoby ogłoszeniu uzyskanych w ten sposób dowodów, dałoby nam poparcie umożliwiające zmuszenie Protektora do zaniechania tego pomysłu, a przy okazji umożliwiłoby nam uświadomienie mieszkańcom Graysona, co naprawdę robi Protektor, wprowadzając coraz to nowe reformy. A to oznaczałoby, że osiągnęliśmy wszystko, co można było osiągnąć, przy pomocy nagrań uzyskanych dzięki panu.
Mueller siedział bez ruchu, jakby go piorun strzelił. Dopiero w tym momencie zrozumiał, że Baird mówi zupełnie poważnie i że ci, których reprezentuje, gotowi są rzeczywiście poświęcić wszystko (w tym także przyszłość Samuela Muellera) dla zwariowanej możliwości przemycenia podsłuchu i nagrania czegoś obciążającego Protektora. Nie wspominając już o mało prawdopodobnej możliwości odzyskania potem tych nagrań w przestrzeni. I to, że cały pomysł był wariactwem, absolutnie niczego nie zmieniało, ponieważ mieli na niego dość, by szantażem zmusić go do współpracy.
Jedynym pocieszeniem był fakt, że miały to być tylko urządzenia nagrywające — nawet jeśli zostaną znalezione, wszystko, o co będzie mógł zostać oskarżony, to próba nielegalnego zdobycia tajnych informacji. Było to poważne oskarżenie, ale drobiazg w porównaniu ze współudziałem w morderstwie. Poza tym był nie byle kim i istniała spora szansa, że władze nie będą chciały ryzykować publicznego skandalu, nie mając przeciwko niemu jednoznacznych dowodów…
Równocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że oszukuje sam siebie i że sytuacja wcale nie jest tak niegroźna, ale wiedział też, że nie ma wyjścia. Mężczyzna używający nazwiska Baird obserwował spokojnie patrona Samuela Muellera i z zadowoleniem widział, jak pewność siebie i upór dosłownie z niego wyparowują.
— Chwała Panu, dał się nabrać!
— A co? — spytał James Shackleton. — Wątpiłeś we mnie?
— Nie w ciebie, tylko w to, że może się nie złamać przy tak lichych dowodach, jakie mieliśmy na poparcie naszej bajeczki — wyjaśnił Angus Stone znany Muellerowi jako Kennedy.
— „Winny ucieka, choć go nikt nie goni” — zacytował Shackleton. — Jedyny prawdziwy problem stanowiło to, że Hughes mógłby w istocie pracować dla niego. Istniała taka możliwość, choć było to mało prawdopodobne, gdy sprawdziliśmy zawartość pamięci kamery. Hughes musiał właśnie być w drodze do mocodawcy, bo nagrania obejmowały kilka spotkań. Gdyby pracował dla Muellera, po każdym spotkaniu ładowałby zawartość pamięci do bazy danych w Mueller House. A tak mielibyśmy szczęście. Gdyby patron się tak szybko nie załamał, moglibyśmy mu pokazać nagrania z innych spotkań, nie tylko ostatniego z dnia, w którym to ścierwo zostało zabite. W ten sposób nie wzbudziliśmy podejrzeń, że nic innego nie mamy, ale okazało się to niepotrzebne. A kiedy przekonaliśmy go, że mamy dowody na to, reszta poszła zgodnie z przewidywaniami. W końcu musi mieć swoje za uszami, a to, że my nic o tym nie wiemy, jest bez znaczenia, jak długo jest przekonany, że wiemy o nim wszystko.
— Hmm… — Stone poprawił się na fotelu pasażera i westchnął. — Żebyśmy jeszcze wiedzieli, dla kogo ścierwo pracował…
— Skoro nie dla nas i nie dla Muellera to prawie na pewno dla bezpieki — odparł spokojnie Shackleton. — Choć być może dla Harrington albo innego patrona. Harrington jest o tyle prawdopodobna, że z tego co słyszałem, nie zawahałaby się przed niczym, gdyby podejrzewała, że Mueller knuje coś przeciwko niej czy Benjaminowi. W tej chwili to zresztą nieważne: od jego śmierci minęło sporo czasu i nie ma żadnych reperkusji, a to znaczy, że jego mocodawca nie dysponuje dowodami, by przygwoździć Muellera. Inaczej już by zaczął działać. A tak musi udawać, że nic się nie stało.
— I uważasz, że nasz plan się dzięki temu powiedzie?
— Uważam — potwierdził zapytany, nie spuszczając wzroku z tablicy przyrządów. — Z początku, przyznam, nie byłem specjalnie przekonany, bo było to tak nieprawdopodobne, że bałem się mieć nadzieję. Teraz sytuacja jest inna. Muellera nikt nie będzie podejrzewał o coś tak ryzykownego. A jeśli nawet rzecz się wyda, najwyżej go stracimy.
— I okazję.
— I tę okazję — poprawił go Shackleton. — Poza tym nie sądzę, by to nastąpiło. Kiedy Donizetti dostarczył broń i urządzenia, sprawa naprawdę zaczęła wyglądać obiecująco.
W wozie zapanowała cisza, którą przerwał po chwili Stone:
— Żałuję tylko, że jesteśmy aż tak zależni od niego.
— To poganin i handlarz bronią. Dla zysku zrobi wszystko, a ten interes sowicie mu się opłacił. Zdobył to, czego potrzebowaliśmy, może nie aż tak szybko, jak bym tego sobie życzył, ale dostarczył, co zamawialiśmy, więc nie ma powodów do narzekania. Bez niego nadal nic nie moglibyśmy zrobić, a pamiętać należy, że to dzieło Boże. On nie pozwoli, by nam się nie powiodło, jak długo ufamy w Jego przewodnictwo i ochronę.
— Wiem — Stone odetchnął głęboko i powiedział cicho: — Ten świat należy do Boga.
Shackleton z powagą kiwnął głową.
— Ten świat należy do Boga.
Rozdział XXXIX
— Mamy solidny stały namiar, skipper — oznajmiła Audrey Pyne.
Scotty Tremaine kiwnął głową, ale się nie odezwał. Według danych wywiadu w systemie MacGregor nie było olbrzymich anten pasywnych sensorów pozwalających wykryć ślad wyjścia z nadprzestrzeni odległy o kilka dni świetlnych lub nawet więcej. Dlatego lotniskowce wyszły z nadprzestrzeni pełny dzień świetlny od granicy przejścia i dlatego Bad Penny wraz z innymi kutrami od dwóch dni wkradał się do systemu.
Trudno było bowiem cały manewr określić inaczej niż „wkradanie się”, choć nie był to termin czysto wojskowy. Kutry najpierw leciały z przyspieszeniem 450 g, dzięki czemu systemy maskowania uniemożliwiały ich dostrzeżenie. Potrzebowały ponad szesnastu godzin, by osiągnąć prędkość 0.8 c, czyli maksymalną, przy której siłowe pola cząsteczkowe były nadal skuteczne. Po osiągnięciu tej prędkości wyłączono napędy i przez dwadzieścia jeden godzin poruszały się jako pociski balistyczne po wcześniej ustalonych trajektoriach.
Przemknęły obok zewnętrznego pierścienia platform z prędkością dwustu czterdziestu tysięcy kilometrów na sekundę niczym duchy. Znajdujące się już w samym systemie anteny sensorów były trudniejsze do ominięcia bez zwracania na siebie uwagi, gdyż kutry musiały już wytracać prędkość, ale robiły to stopniowo i przy ustawionych na maksymalną moc systemach elektronicznego maskowania. Nic nie wskazywało na to, by zostały zauważone. Podobnie jak w przypadku przeniknięcia przez osłonę niszczycieli. Co prawda nie można było używać aktywnych sensorów, ale kutry wyposażono w miniaturowe wersje sond zwiadowczych systemu Ghost Rider. Miały one niewielki zasięg w porównaniu z pełnowymiarowymi, ale Tremaine odpalił je wiele godzin temu, dlatego po wyczerpaniu się paliwa leciały bez napędów w głąb systemu przed kutrami i były jeszcze trudniejsze do wykrycia niż one. Kierunkowe nadajniki grawitacyjne miały słabe i sygnały można było wykryć jedynie przypadkiem, jeśli nie znalazło się dokładnie na drodze ich wiązki. Bad Penny i inne kutry znalazły się na niej, dzięki czemu na ich ekranach taktycznych widać było dokładny obraz sytuacji i rozmieszczenia sił Ludowej Marynarki w systemie.