Natomiast niczym nie dało się zrównoważyć olbrzymiej przewagi zasięgu nowych rakiet, i to właśnie był czynnik decydujący o klęsce. Przeciwnik bowiem mógł bezkarnie rozstrzeliwać każde umocnienia czy każdą formację okrętów, pozostając poza zasięgiem ich rakiet. Jak Królewska Marynarka osiągnęła tak drastyczny wzrost zasięgu, nie miał pojęcia, natomiast był przekonany, że zna rozwiązanie innej zagadki, a mianowicie tego, w jaki sposób przeciwnik utrzymywał taką samą, potężną siłę ognia w każdej z salw. Naturalnie wiedzę tę zawdzięczał długim rozmowom z Warnerem Casletem. Tematem były przeżycia Casleta jako jeńca na pokładzie krążownika pomocniczego dowodzonego przez Honor Harrington na obszarze Federacji. Caslet domyślił się, jak zmodyfikowany został HMS Wayfarer, by móc odpalać takie salwy rakietowe, jakie odpalał.Pechem Ludowej Marynarki było, że on i Shannon Foraker zostali kompletnie zignorowani przez wywiad po powrocie do Ludowej Republiki, ponieważ ciążyło na nich podejrzenie zdrady. W końcu byli jeńcami po zniszczeniu własnego okrętu, a zostali przez wroga wypuszczeni na wolność. A gdyby spece z wywiadu podeszli do nich bez uprzedzeń, dowiedzieliby się prawdy. A skoro Royal Manticoran Navy opracowała system pozwalający na stawianie dużych ilości zasobników z frachtowca, to przerobienie go na umożliwiający robienie tego samego z dreadnoughta było już wyłącznie kwestią techniczną. Niekoniecznie prostą, ale wykonalną. Gdyby zorientowano się w tym w chwili, w której Caslet wrócił, prawdopodobnie Ludowa Marynarka w tej chwili dysponowałaby podobnymi okrętami. A tak RMN miała nie tylko rakiety o większym zasięgu, ale także szybkostrzelność, której nic nie mogło dorównać. A to oznaczało, że jest w stanie wyrąbać sobie drogę przez wszystko, co Ludowa Marynarka może jej na tej drodze postawić, i to nie ponosząc strat.
Westchnął i spojrzał na LePica. Wojna była przegrana, mimo że nie ulegało wątpliwości, że Royal Manticoran Navy nie dysponowała ani dużą liczbą nowych kutrów, ani nowych klas okrętów liniowych. McQueen miała też niestety rację w innej kwestii — przeciwnik nie używał nowych systemów broni celowo, czekając, aż będzie dysponował taką ich liczbą, że da mu to decydującą przewagę na wybranym froncie. Jedynym, co mogło przeszkodzić Królewskiej Marynarce w dotarciu do systemu Haven w ciągu najbliższych paru miesięcy, był brak rakiet, których zbyt dużo nie mogła mieć, podobnie jak i nowych okrętów. Było to jednak mało prawdopodobne, jako że dowódca tej klasy co White Haven nie rozpoczynałby ofensywy, nie mając stosownych rezerw amunicji.
A na dodatek w ogólnym rachunku zużywał mniej nowych rakiet niż starych, bo choć zwiększony zasięg redukował celność, nowe zagłuszacze i inne systemy EW rekompensowały to z naddatkiem, zmniejszając skuteczność obrony antyrakietowej. Dzięki temu znacznie więcej wystrzelonych rakiet trafiało w cel, niż miało to miejsce do tej pory.
— Przegraliśmy, Dennis — powiedział cicho to, o czym obaj już wiedzieli. — Ufam jednakże, że nie oczekujesz, bym rzekł to jasno i wyraźnie towarzyszowi przewodniczącemu.
— Sądzę, że byłoby to nieroztropne — zgodził się LePic. — Może zdołamy stopniowo przyzwyczaić go do tej myśli i gdzieś za miesiąc dotrze to do niego… Chyba że najpierw dotrze tu Królewska Marynarka, bo wtedy nie będzie trzeba mu niczego tłumaczyć. Póki co sądzę, że powinniśmy skoncentrować się na kwestiach nieco mniej istotnych. Może w drobniejszych sprawach uda mu się coś uświadomić — wtedy będzie uważniej słuchał, gdy przyjdzie pora na tę najważniejszą.
— Jeżeli z nim w ogóle da się sensownie rozmawiać… — burknął Theisman. — No dobra, Dennis, zobaczę, co uda mi się zdziałać.
Oscar Saint-Just obrzucił wchodzącego do gabinetu Theismana zmęczonym spojrzeniem. Napięcie, w jakim żył, dawało znać o sobie zbyt wyraźnie. Zdawał sobie sprawę, że jego umysł zaczyna się blokować w przekonaniu, że lada moment cały wszechświat zwali się na niego. Ostatnio zdarzało mu się zbyt wiele desperackich i przesadnych reakcji, ale nie potrafił nad sobą zapanować. A to jedynie pogarszało sprawę. Czuł się jak ktoś, kto już wpadł w bagno i im gwałtowniej się rzuca, tym bardziej się zapada. Mógł bezczynnie czekać, wtedy potrwałoby to dłużej, ale wolał walczyć ze wszechświatem, choć był świadom, że nie ma żadnych szans. I ta świadomość coraz bardziej nadwątlała jego siły i dotychczasową stabilność psychiczną.
Obserwując zbliżającego się admirała, musiał przyznać, że ten doskonale się kontroluje. Z pewnością rozdrażniła go konieczność poddania się rewizji — był to rytuał, którego nie oszczędzano żadnemu oficerowi floty i Marines, zanim dopuszczono go przed oblicze Saint-Justa. I nie chodziło o upokorzenie — to był efekt uboczny — ale o to, by w jego pobliżu nie znalazł się nikt uzbrojony. A w zachowaniu Theismana nie było widać śladu gniewu. To, co Saint-Just w nim naprawdę podziwiał, to opanowanie i konsekwencja — nie wpadał w panikę ani nie poddawał się bezradności, ale napotykając trudności, zbierał się w sobie i kolejno zabierał do ich przezwyciężania. Roztaczał wokół siebie aurę kompetencji prawie tak silną jak McQueen, ale nie było w niej ambicji politycznych. I to dla Saint-Justa znaczyło w tej chwili więcej, niż odważyłby się komukolwiek powiedzieć.
— Dobry wieczór, towarzyszu admirale — powitał go, wskazując gestem fotel. — Co mogę dla pana zrobić?
Theisman spojrzał mu prosto w oczy i wyrąbał:
— Towarzyszu przewodniczący, przybyłem prosić, by zmienił pan swój zamiar odwołania do stolicy towarzysza admirała Giscarda i towarzysza wiceadmirała Tourville’a.
Nozdrza Saint-Justa rozszerzyły się, co było u niego odpowiednikiem ataku ciężkiej cholery, ale zmusił się do spokojnego siedzenia i przeanalizowania tego, co właśnie usłyszał. Swoistą ciekawostkę stanowiło, jak Theisman się o tym dowiedział. Choć z drugiej strony mógł się nie dowiedzieć, tylko wydedukować — Giscard i Tourville byli bliskimi współpracownikami McQueen, co nie stanowiło żadnej tajemnicy, toteż tylko kwestią czasu było odwołanie ich do stolicy i rozstrzelanie. Zwłaszcza teraz, kiedy dla wszystkich wiedzących o tym było oczywiste, że w kwestii nowych broni Królewskiej Marynarki rację miała McQueen (a więc i oni), a nie on.
Natomiast to, czy Theisman dowiedział się, czy domyślił, było mniej ważne niż to, że obeszło go to na tyle, iż postanowił interweniować. Musiał wiedzieć, że obaj wymienieni nie cieszą się zaufaniem ani sympatią nowego towarzysza przewodniczącego. Próba stanięcia w ich obronie mogła mu zaszkodzić, a mimo to tak właśnie postąpił.
— Dlaczego? — spytał zwięźle.
Theisman wzruszył ramionami, jakby to było coś oczywistego.
— Jak sam pan powiedział, moim zadaniem jest zreorganizowanie Floty Systemowej i stworzenie z niej związku taktycznego spójnego, lojalnego i zdolnego do walki. W tej chwili daleki jestem od przekonania, czy uda mi się to zrobić, jeśli odwoła pan Giscarda i Tourville’a i… coś im się przytrafi.
— Przepraszam? — ton Saint-Justa był lodowaty.
Theisman już zdołał go przekonać, by odstąpił od zamiaru rozstrzelania poprzedniego dowódcy Floty Systemowej, towarzyszki admirał Amandy Graveson, i jej zastępcy, towarzysza wiceadmirała Lawrence’a MacAfeego wbrew wyższym oficerom Urzędu Bezpieczeństwa. Twierdzili oni, że oboje należy stracić w ramach dania przykładu innym, ponieważ nie ogłosili natychmiast lojalności wobec Komitetu, gdy McQueen zaczęła zamach. Theisman argumentował, że również nie wsparli McQueen, a zamieszanie było takie, że postąpili najrozsądniej, jak mogli, bo rozkazy wydane przez ich legalnego zwierzchnika, czyli sekretarz wojny, i rozkazy wydane przez sekretarza bezpieczeństwa, nie będącego zresztą ich legalnym zwierzchnikiem, były sprzeczne, a nikt nie był w stanie skontaktować się z przewodniczącym Komitetu, by ustalić, kogo powinni słuchać. W tych warunkach najrozsądniejsze było to, co właśnie zrobili, czyli ustalenie, kto właściwie zorganizował zamach: McQueen czy Saint-Just, przed jakimkolwiek działaniem.