Выбрать главу

— Ja nie jestem znany z przewrotności, towarzyszu sekretarzu, ale wszyscy wiedzą, że pan jest — odparł spokojnie Theisman i uśmiechnął się, widząc ostre spojrzenie gospodarza. — Proszę wybaczyć, to nie jest obelga, tylko zwykłe stwierdzenie faktu. Przewrotność to zresztą nader użyteczna cecha nawet dla taktyka, ale zwłaszcza dla polityka, i to działającego w takim środowisku jak istniejące tutaj, z tego co mogłem zaobserwować. Przyznaję, że świadomie odwołałem się do pańskiej przewrotności, ponieważ uznałem to za potencjalnie skuteczniejszy sposób. Mnie wystarczyłoby to, że sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, jest wystarczająco zła, by nie marnować żadnego potencjalnego środka, jaki mamy. Jeżeli wykorzystując go, można doprowadzić do sytuacji, w której zagrożenie dla państwa wyeliminuje się samo lub też zostanie wyeliminowane przez przeciwnika, to tym lepiej. Osiągniemy w ten sposób za jednym posunięciem dwa cele, a przy okazji pozwoli mi to na dokończenie porządków we Flocie Systemowej i na odtworzenie jej zdolności bojowej.

— Hmm… — Saint-Just przyglądał mu się jeszcze przez dłuższą chwilę. — W tym, co pan powiedział, towarzyszu admirale, jest sporo prawdy. Zdecydowanie nie mogę zaufać Giscardowi czy Tourville’owi, ale pilnuje ich przynajmniej jeden naprawdę nadzwyczajny komisarz ludowy. Muszę też niechętnie przyznać, że przynajmniej obecnie dowody przeciwko nim są poszlakowe… Nie będę przepraszał za to, że uznałem, iż lepiej jest ich zlikwidować mimo wszystko… po tym, co się wydarzyło, wolę dmuchać na zimne. Natomiast ma pan rację; podjąłem decyzję zbyt szybko i nie biorąc pod uwagę faktu, jak użyteczni mogą obaj okazać się w naszej obecnej sytuacji. Oraz tego, jaki wpływ na lojalność Floty Systemowej może mieć ich śmierć. To wszystko są ważne kwestie i dobrze, że mi pan o tym powiedział. Doceniam pańską odwagę. Nie mówię, że przekonał mnie pan całkowicie, bo tak nie jest. Ale dał mi pan do myślenia. Muszę na nowo przeanalizować sytuację, biorąc pod uwagę to, co od pana usłyszałem, nim podejmę ostateczną decyzję.

— Właśnie o to mi chodziło — odparł Theisman.

Saint-Just wstał i obszedł biurko, toteż Theisman także uniósł się z fotela. Uścisnął wyciągniętą prawicę gospodarza. A Saint-Just niespodziewanie odprowadził go do drzwi.

— Mam nadzieję, że kwestionowanie moich rozkazów nie wejdzie panu w nawyk, towarzyszu admirale — zauważył, nie pokrywając ostrzeżenia ironią. — Jednak tym razem dziękuję panu.

Theisman pozwolił sobie na lekki uśmiech.

— Nie ma za co, towarzyszu przewodniczący. I nie mam zamiaru nabrać nawyku kwestionowania pańskich poleceń. Choćby dlatego, że nie mam ochoty robić czegokolwiek, co mogłoby nasunąć panu podejrzenie, że mogę stanowić zagrożenie. Ostrzegł mnie pan uczciwie, że tak moje stanowisko, jak i życie zależą od tego, jak dobrze wykonam swoje obowiązki, i od tego, czy nadal będzie pan wierzył w moją lojalność względem Republiki.

Mogę zrozumieć pańskie podejście i doceniam uczciwość. Muszę też przyznać, że się boję, i choć postaram się mówić panu prawdę wtedy, gdy uznam to za niezbędne, jak stało się choćby w tym wypadku, będę też uważał na słowa i starał się, by nie nabrał pan przekonania, że jestem drugim wcieleniem Esther McQueen.

— Zaskakująca, ale jednoznaczna deklaracja — stwierdził Saint-Just, otwierając drzwi gabinetu. — Widzę, że pana nie doceniłem, towarzyszu admirale. To miłe odkrycie. Nie jestem idiotą i nie oczekuję, by wszyscy byli wobec mnie lojalni z miłości, ale miło jest spotkać kogoś, kto uczciwie przyznaje, że robi to ze strachu.

— Wolę być jednoznaczny. — Theisman celowo użył tego samego określenia. — Inaczej mógłbym doprowadzić do nieporozumienia, a na to w obecnej sytuacji żaden z nas nie może sobie pozwolić.

— To prawda, towarzyszu admirale — przyznał Saint-Just i raz jeszcze uścisnął mu dłoń.

Nowa sekretarka Saint-Justa spojrzała na nich zaskoczona, po czym natychmiast wsadziła nos z powrotem w papiery. Theisman zaś przemaszerował przez sekretariat i poczekalnię i dopiero gdy znalazł się na korytarzu, odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że Saint-Just nie zwrócił uwagi na drobiazg — jednoznaczny to nie to samo co uczciwy czy lojalny. A przez całą rozmowę nie powiedział, że jest lojalny…

Wsiadając do windy i wybierając kod poziomu parkingowego, podsumował w myślach zakończone właśnie spotkanie. Zrobił, co mógł, i miał nadzieję, że Javier Giscard i Lester Tourville też dołożą starań, by pozostać przy życiu, bo wiedział, że będą mu wkrótce potrzebni. Choć niezupełnie z powodów, które podał Saint-Justowi.

Rozdział XLI

Hamish Alexander stał na pomoście flagowym superdreadnoughta Marynarki Graysona Benjamin The Great i naprawdę starał się nie czuć jak Bóg. Co nie przychodziło mu łatwo. Holoprojekcja taktyczna, na którą patrzył, ukazywała mapę systemów znajdujących się pomiędzy Trevor Star i Lovat. Należące do Ludowej Marynarki płonęły czerwienią, zdobyte przez Sojusz świeciły na zielono. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy liczba tych ostatnich znacznie się powiększyła.

Lovat znajdował się blisko centralnej części Ludowej Republiki — od systemu Haven dzieliło go ledwie czterdzieści dziewięć lat świetlnych. System ten był jednym z węzłowych, był też dużym ośrodkiem przemysłowym, co samo w sobie czyniło z niego atrakcyjny cel. Był także kolonią Haven, a nie podbitą zdobyczą, i jego rząd jako jeden z pierwszych zadeklarował poparcie dla Komitetu Ocalenia Publicznego po zamachu na Harrisa. Mimo swej ważności znajdował się tak głęboko na zapleczu, że przedwojenni stratedzy żadnej ze stron nie brali pod uwagę realnej możliwości zaatakowania go.

Sytuacja uległa jednak zmianie i od czterech-pięciu lat standardowych stratedzy tak Sojuszu, jak i Republiki uznali go za niezbędny przystanek na drodze do Haven. Lovat zawsze był dobrze ufortyfikowany, ale ostatnimi czasy rozbudowano jego obronę, doprowadzając ją prawie do poziomu obronności stolicy. Wzmocniono także stacjonujące w nim siły, których podstawę stanowiło kilkanaście okrętów liniowych. W sumie system stanowił poważną przeszkodę militarną na drodze do stolicy, ale po jedenastu latach standardowych spokoju po jego garnizonie krążył dowcip, że jedynie dzięki prolongowi uda się doczekać dnia, w którym zostanie zaatakowany.

Teraz jednak prosto w system wycelowany był stożek zielonych światełek. Jego podstawę stanowiły na północnym zachodzie system Sun-Yat, a na południowym wschodzie system Welladay, czubkiem zaś był system Tequila odległy od układu Lovat o trzy lata i dziewięć miesięcy świetlnych.

Jak dotąd kampania, która doprowadziła siły Sojuszu do systemu Tequila, była całkowicie niepodobna do powolnego i pełnego ofiar marszu, który zakończył się zdobyciem Trevor Star. Prawdę mówiąc, nie była podobna do żadnej stoczonej przez kogokolwiek w przestrzeni w ciągu ostatnich siedmiuset lat standardowych. White Haven uczciwie przyznawał, że było to możliwe wyłącznie dzięki nowym rodzajom okrętów, którym był przeciwny niczym stary dureń, dopóki Honor nie wyprowadziła go z błędu. Lekcję jednak zrozumiał, a że była słuszna, udowodniły już na początku tej operacji dowodzone przez Alice Truman lotniskowce. Operacji, która świadczyła o tym, że przeciwnik nie miał niczego, co mógłby przeciwstawić nowym rakietom i nowym kutrom, których coraz skuteczniejszego użycia uczyła się 8. Flota.

Plan operacji „Buttercup” był prosty i opierał się na takim właśnie założeniu — założeniu przewagi technicznej i taktycznej. Ostateczna wersja opracowana przez Honor i Truman zakładała podzielenie Ósmej Floty na niezależnie działające i szybko przemieszczające się zespoły wydzielone. Siły główne, czyli Zespół Wydzielony 81, w skład którego wchodziła większość superdreadnoughtów rakietowych, atakował w centrum wyznaczonego kierunku natarcia, rozbijając obronę systemu po systemie ostrzałem rakiet, w obliczu których Ludowa Marynarka była całkowicie bezradna. W tym samym czasie słabsze związki taktyczne złożone z trzech do czterech lotniskowców wspartych przez jeden lub dwa superdreadnoughty rakietowe działały po bokach, osłaniając flanki sił głównych i poszerzając wyłom w obszarze przeciwnika, zdobywając słabiej bronione i przeważnie pozbawione stałych umocnień systemy. Nawet jeśli wróg zdołał wykryć kutry przed rozpoczęciem ataku, co parokrotnie się zdarzyło, to i tak zawsze zdołały one wykonać zadanie. Po części dlatego, że każde było starannie zaplanowane, po części dlatego, że załogi kutrów były zajadłe i naprawdę dobre. Kutry ponosiły straty — znacznie większe niż siły główne i bardziej dotkliwe, gdyż skrzydła stanowiły niewielkie i zżyte grupy — ale były one ledwie drobnym ułamkiem strat, jakie spowodowałoby konwencjonalne zdobywanie tak wielu systemów.