Mimo przewagi White Haven zdawał sobie sprawę, że podjął spore ryzyko, utrzymując początkową szybkość i gwałtowność ataków. W krótkim czasie przyjęte przez niego tempo doprowadziło do tego, że Caparelli i Połączone Dowództwo Sojuszu gorączkowo szukali konwencjonalnych sił mogących utrzymać zdobycze terytorialne. A Ludowa Marynarka walczyła tym bardziej desperacko, im głębiej docierała 8. Flota. Ponieważ nie mogli jej powstrzymać, próbowali oskrzydlić, odciąć od podstaw natarcia i przerwać linie zaopatrzeniowe, czyli odbić stracone systemy gdzieś na jej tyłach. Miał zbyt mało okrętów nowych typów, by móc wydzielić je do osłony zdobyczy, więc atakujący napotykali konwencjonalne okręty liniowe. Ale dysponujące zasobnikami pełnymi rakiet należących do systemu Ghost Rider, toteż każdy taki atak oznaczał dla przeciwnika olbrzymie straty.
Niemniej Sojusz nie był w stanie ani obsadzić każdego zdobytego systemu odpowiednio silną pikietą, ani nawet wysadzić na każdej ze zdobytych planet stosownie silnego garnizonu, który przyjąłby oficjalną kapitulację i przejął nad nią kontrolę. Było ich po prostu zbyt dużo, a zdobyte zostały w zbyt krótkim czasie. To jednakże nie stanowiło poważniejszego problemu — 8. Flota zniszczyła dokładnie wszystkie fortyfikacje i infrastrukturę systemów, które nie miały być w pierwszej kolejności okupowane, toteż Ludowa Marynarka nie mogłaby ich użyć jako polowych baz wypadowych dla eskadr dokonujących rajdów na tyły 8. Floty. Nawet przeprowadzenie poważniejszej naprawy krążownika było w nich niemożliwe. A z czasem Sojusz zbierze niezbędne siły i zaprowadzi porządek z każdym z podbitych układów planetarnych.
Była to, można by rzec, walka nieuporządkowana, w znacznej mierze toczona żywiołowo i White Haven musiał wielokrotnie hamować entuzjazm, by nie dać mu się ponieść. Wiedział, że taki rodzaj wojny upaja, zwłaszcza kogoś takiego jak on. I dlatego trzymał się w ryzach, by nie zrobić tego, na co miał ochotę — jeszcze bardziej nie rozdrobnić sił i nie atakować szerszym frontem. Przeciwnik dysponowałby wówczas wszędzie taką przewagą, że żaden szanujący się dowódca nawet nie pomyślałby o natarciu. A jego dowódcy eskadr i zespołów wydzielonych byli jeszcze bardziej pijani zwycięstwem niż on sam. Cały też czas chodziło mu po głowie, że ofensywa przebiega zbyt gładko i że gdzieś musi się kryć jakiś knyf. Ale to była instynktowna ostrożność, której sam nie ufał — po prostu zawodowiec zawsze spodziewa się nieoczekiwanego i niemiłego.
W końcu nadszedł przykry moment, kiedy musiał nakazać zakończenie ataków. Nie na długo — na miesiąc, góra dwa, ale musiał. Zbyt duża liczba okrętów wymagała drobnych napraw i wymiany zużytych podzespołów, do czego niezbędne były okręty remontowe. Trzeba też było uzupełnić zapas rakiet i zasobników, jako że magazyny znajdowały się w Trevor Star. A także dostarczyć na lotniskowce nowe kutry i nowe załogi, bo stany niektórych skrzydeł spadły drastycznie. Załogi kutrów potrzebowały choćby krótkiej chwili odpoczynku. A poza tym był zdecydowany nie przeciągać za bardzo terminów przeglądów technicznych. Tym razem nie miał zamiaru stanąć wobec konieczności odesłania jednej trzeciej sił do stoczni remontowych. Wolał robić to stopniowo i na mniejszą skalę.
Przerwa była więc konieczna, ale po tych co najwyżej dwóch miesiącach Ósma Flota podejmie ofensywę jako w pełni sprawny związek taktyczny, a jej pierwszym celem będzie Lovat.
A kolejnym celem, o którym dotąd ośmielał się jedynie marzyć, był system Haven i Nouveau Paris.
— No więc tak to wygląda — podsumował admirał Giscard, nie siląc się nawet na optymizm. W głównej sali odpraw superdreadnoughta Salamis znajdowało się niewiele osób: poza nim byli obecni jego szef sztabu kapitan McIntyre, oficer astro komandor Tyler, oficer wywiadu komandor porucznik Thaddeus oraz Lester Tourville i Everard Honeker. No i naturalnie towarzyszka komisarz Eloise Pritchart.
Takie spotkania nie były bezpieczne mimo zneutralizowania podsłuchu przez Pritchart i wszyscy mieli tego świadomość. Śmierć Esther McQueen, zniszczenie Octagonu i egzekucja wszystkich wyższych oficerów sztabowych, którzy przeżyli, fakt, iż dyktatorem został Oscar Saint-Just, i zastąpienie sztabu generalnego oraz sztabu floty przez kadłubowe jeszcze ciała w całości złożone z ubeków nie wróżyły miłej przyszłości nikomu z obecnych. Prawdę mówiąc, nie wróżyły im żadnej przyszłości. To, że o niczym nie wiedzieli i nie byli uczestnikami spisku McQueen, w niczym nie zmieniało sytuacji. Kiedy dotarły do nich wieści o tym, co się wydarzyło w stolicy, tak Giscard, jak i Tourville uświadomili sobie, że wyrok na nich i na członów ich sztabów już zapadł, tylko wykonanie odłożono na później. Prawdę mówiąc, obaj byli zaskoczeni, że nie odwołano ich do systemu Haven, żeby po drodze po cichu ukatrupić. Nie żeby mieli zamiar dać się odwołać bez walki, ale zdziwił ich brak takiego rozkazu.
Potem dzięki Pritchart dowiedzieli się, co ich chwilowo uratowało. A były to dwie rzeczy: niespodziewana i zaskakująco udana ofensywa Sojuszu, która przełamała front i wprowadziła zamieszanie równe spowodowanemu przez walki w stolicy, oraz ku ich szczeremu zaskoczeniu interwencja Thomasa Theismana.
Obaj nieźle go znali, ale żaden nie spodziewał się ani tego, że Saint-Just wybierze go na dowódcę Floty Systemowej, ani tym bardziej że będzie liczył się z jego opinią. Tourville podejrzewał, że w obu przypadkach dużą rolę odegrał Dennis LePic, którego też miał okazję niezgorzej poznać, i zawsze uważał, że jest zbyt uczciwym człowiekiem jak na szpicla Urzędu Bezpieczeństwa.
Zupełnie zresztą jak komisarze ludowi obecni w sali odpraw.
Ze wszystkich niespodzianek, jakie go spotkały od czasu wieści o zamachu i śmierci McQueen, największą było odkrycie prawdziwego stosunku łączącego Giscarda i Pritchart. Podejrzewał co prawda już od dłuższego czasu, że sprawy nie wyglądają tak, jak je oficjalnie przedstawiali, ale przez myśl mu nie przeszło, że są kochankami. Pritchart grała swoją rolę perfekcyjnie, natomiast Javier był nieco zbyt spokojny i zbyt swobodny w dowodzeniu. Tourville podejrzewał wcześniej, że dogadali się podobnie jak on z Honekerem, ale fakt, że oboje wspólnie oszukiwali Urząd Bezpieczeństwa, był dlań prawdziwym szokiem.
A równocześnie wiele wyjaśniał.
Tyle że na dłuższą metę niewiele niestety zmieniał. Oni oboje musieli dojść do podobnego wniosku, gdyż inaczej nie dopuściliby do sekretu jego i Honekera. Skoro stwierdzili, że nie mają nic do stracenia, postanowili przestać się wygłupiać przynajmniej w wąskim gronie. A szans na przeżycie nie miał nikt z nich poza Pritchart, którą Saint-Just nadal darzył pełnym zaufaniem. Inaczej nie przekazałby jej informacji o interwencji Theismana ani swoich planów, by rozstrzelać Giscarda i pozostałych dopiero później.