Выбрать главу

Honor również została zaproszona na Grayson One i miała nawet ochotę się tam udać, jako że znała Caitrin i jej męża od wielu lat, a konkretnie od dnia zaproszenia jej przez Mike Henke w czasach akademii, a ostatnio rzadko się z nimi widywała. W końcu jednak zdecydowała się odmówić — miała Candlessa od niespełna dwóch miesięcy i pokusa, by nim polecieć, była zbyt silna. Nie spotkało się to ze zrozumieniem paru osób mamroczących coś o obrazie Protektora, natomiast Benjamin sam ją przegonił, każąc bawić się nową zabawką, ale nakazując, by nie spóźniła się na zwiedzanie.

Przez cały lot Honor posłusznie wypełniała jego polecenie, a statek okazał się zwrotniejszy i szybciej reagujący na stery, niż miała nadzieję. Ponieważ został skonfigurowany tak jak wszystkie niewielkie jednostki militarne, wszystko co najważniejsze miał w drążku sterowym, dzięki czemu bez trudu można go było pilotować jedną ręką. Było to o tyle istotne, że lewa ręka Honor od czasu do czasu wykazywała jeszcze denerwującą samodzielność, czyli poruszała się nieproszona. Zdarzało się to co prawda coraz rzadziej, ale przy pilotowaniu mogło mieć opłakane skutki, gdyby potrzebowała dwóch w pełni sprawnych rąk do tego celu. Była to równocześnie konfiguracja systemu sterowania pinasy i myśliwca, która aż prosiła się o kręcenie akrobacji. Honor nie dała się długo prosić i ku swej radości odkryła, że Candless nadaje się do tego równie doskonale jak znacznie mniejsza pinasa. Stąd też jej lot przypominał lot pijanej ze szczęścia pszczoły i musiał być powodem sporej radości oraz jeszcze większej zazdrości obecnych na mostkach obu jachtów. Ponieważ zbliżali się już do stoczni, uznała, że ma jeszcze czas na ostatnie tango z gwiazdami, a potem będzie musiała zwolnić i grzecznie zacumować. Zwiększyła moc i ruszyła w taniec.

* * *

Kapitan Gavin Bledsoe siedział w swoim fotelu, obserwując na ekranie coraz bardziej zbliżające się symbole, i czuł równocześnie euforię i przerażenie. Przerażenie budziła świadomość, że jego frachtowiec nie ma cienia szansy uciec kutrom stanowiącym ochronną sferę obu jachtów. Słyszał o ich wyczynach dość, by wiedzieć, jak śmiertelnie są groźne, choć szczegółów dotyczących uzbrojenia, napędu czy elektroniki Sojusz rzecz jasna nie ujawnił.

Euforię natomiast wzbudzał powód, dla którego — jak wiedział — będą go ścigać. Niewielu ludzi całkowicie i bez cienia wątpliwości wierzyło, że zginą w Imię Boże. On i jego trzyosobowa załoga mieli tę pewność. Bożej służbie poświęcili się dwanaście lat temu, gdy ich planeta została podbita, prawdziwa wiara zakazana, a do ich świata przybyli heretycy i poganie. Ladacznica Szatana zatryumfowała nad Ludem Bożym, ale teraz miał w garści ją i jej heretycką marionetkę zwącą się Protektorem Graysona. A to znaczyło, że Bóg miał ich w garści. I jeśli, by dokonać Dzieła Bożego, musieli umrzeć, będzie to słuszna i święta śmierć. Zginąć w służbie Boga, by zabić tych, przez których grzech i herezja zapanowały w świecie należącym do Boga, było łaską, za którą tacy jak oni grzesznicy powinni dziękować Panu, ich własne uczynki bowiem nigdy nie zapewniłyby im prawa do tak świetlanego końca doczesnej egzystencji.

Bledsoe był co prawda nieco zirytowany, że musiał uciec się do pomocy pogan, by osiągnąć ten radosny moment, ale nie miał wyboru. Okupacja Masady trwała długo, a heretycy byli przebiegli i kusili wiernych zdobyczami bardziej zaawansowanej techniki. I udało im się sprowadzić na drogę grzechu i zatracenia zadziwiająco wielu stawiających wcześniej twardy opór inwazji. I w sumie trudno im się było dziwić, bo słudzy ladacznicy przebiegli byli, cierpliwi i kusili naprawdę zmyślnie. Nowe leki dla starych i chorych, świętokradczy prolong przedłużający życie znacznie ponad naturalny okres przewidziany przez Boga dla swych dzieci. Nowe szkoły, w których przekazywali swe niszczące duszę nauki i prali mózgi nowego pokolenia, by zaakceptowało wszechświat pozbawiony wiary i zbawienia.

Nie zmuszali nikogo do korzystania z ich darów, ale to też było oszustwo i kłamstwo, jako że najlepszy nawet mąż bez stałego kontaktu ze sługami bożymi był słaby i mógł zboczyć z drogi zbawienia. Heretycy i bezbożnicy z Graysona i Manticore wiedzieli, że ostateczne zniszczenie Wiernych dokonać się mogło nie przez użycie siły, bo to jedynie stworzyłoby świętych i umocniło w wierze słabych, ale przez powolną, stałą erozję w wyniku kuszenia dobrami doczesnymi. No bo trudno się dziwić, że dobry, wierny mąż i podpora wiary dał się skusić lekarstwem dla chorej żony bądź perspektywą długiego życia dla dziecka.

A każdy taki krok drogą grzechu osłabiał nie tylko jego, ale wszystkich Wiernych.

Gdyby to było możliwe, ukrzyżowaliby heretyków i pogonili precz pogan, ale nie było możliwe. Dlatego wybrali skryty opór i grę pozorów. Najwytrwalsi w wierze udawali, że kroczą drogą grzechu i zaprzaństwa, by móc kontynuować Dzieło Boże. Okupacja planety nigdy nie stała się kompletna z braku ludzi, gdyż obsadzenie garnizonami jej całej, liczącej pięć do sześciu miliardów mieszkańców, oraz pacyfikacji wymagałyby olbrzymiej ilości wojska. Dlatego siły okupacyjne przyjęły inną metodę po złamaniu zbrojnego oporu i skonfiskowaniu ciężkiego uzbrojenia. Na orbicie zbudowano stacje orbitalne wyposażone w broń kinetyczną i obsadzone przez Marines gotowych przez dwadzieścia cztery godziny do akcji. Ponieważ w zbrojach mogli dokonać desantu z orbity w dowolne miejsce na powierzchni, mogli też zniszczyć wszystko, co napotkają, i działać naprawdę szybko. Dlatego też od lat nie musieli tego robić.

Utrzymywaniem porządku i zarządzaniem planetą zajmowali się zdrajcy, czyli upadli w wierze według opinii kapitana i jemu podobnych — ci, którzy rzeczywiście współpracowali z najeźdźcami. Było ich dość i znali zarówno planetę, jak i rodaków na tyle dobrze, by utworzona przez nich policja okazała się naprawdę skuteczna. Ale z początku ujawniali się bardzo powoli i to pozwoliło, by ostoja Wiernych zniknęła w podziemiu, zacierając za sobą ślady. Część archiwów zniszczono, resztę ukryto, Starsi ukryli się tak, że nawet zdrajcy, którzy zaprzedali duszę ladacznicy, nie zdołali ich znaleźć. A część młodszych wiekiem, a bogatszych w doświadczenia polowe agentów, oficerów wywiadu i inkwizycji po prostu zniknęła.

I to właśnie oni tworzyli przekuty z myślą o nowych potrzebach Miecz Boga. Był to Miecz, którego używać trzeba było ostrożnie i znienacka, ale jego klinga była ostra, bo zbyt starzy, zapalczywi i wątpiący choćby w skrytości ducha wykruszyli się w trakcie inwazji. Pozostali najlepsi i najwierniejsi, gotowi na wszystko, byle dokończyć Dzieło Boże. Po części wykorzystali okazję stworzoną przez nowe „wspólne rozwijanie gospodarki” proponowane przez kolaborancki rząd i okupantów. Pieniądze na swoją część takiego „połączonego przedsięwzięcia” otrzymywali od Rady Starszych dysponującej starannie ukrytymi funduszami wojennymi zbieranymi przez wieki i przeznaczonymi tylko na jedno: na zaprowadzenie na Graysonie z powrotem prawdziwej wiary. O tym nie miał pojęcia nikt ze zdrajców i okupantów, a metoda okazała się skuteczna. Choć Bledsoe należał do takich właśnie „przedsiębiorców”, pojęcia nie miał, kto wymyślił tę strategię, ale podejrzewał, że obecna Rada. Starsi, choć zmuszeni do ukrywania swej tożsamości i działania w podziemiu, pozostali prawowitym rządem Masady i strażnikami Wiernych. Oni też rozdzielali fundusze zgromadzone przez poprzedników i pilnowali, by prawdziwi Wierni objęli kluczowe pozycje w nowym przemyśle. Mimo to nie uzyskali dostępu do nowych broni, bo okupanci byli zbyt sprytni, by pozwolić na powstanie w systemie Endicott choćby montowni pistoletów pulsacyjnych. Ale dzięki temu zdołali nawiązać różne użyteczne kontakty, jak choćby z Randalem Donizettim. Bledsoe nigdy go nie lubił — Donizetti był chamski, głośny i pyskaty. I nawet nie próbował udawać, że szanuje Wiernych. Określał ich mianem fanatyków. Ale też był obywatelem Ligi Solarnej i kupcem o dobrej reputacji, choć Bledsoe uważał, że głównie parał się przemytem. Z Masadą prowadził pozornie legalne interesy będące przykrywką do ściągania sprzętu i broni, którą zamawiała u niego Rada. Bledsoe wolałby co prawda użyć do tego zadania broni wyprodukowanej w Królestwie albo w Ludowej Republice, bo wykorzystanie broni tych, których konfrontacja przyczyniła się do klęski wiary, byłoby swoistą sprawiedliwością, a poza tym czas potrzebny na dotarcie jej byłby krótszy, ale niestety nie okazało się to możliwe. Dostawcy Donizettiego znajdowali się co do jednego w Lidze Solarnej. Co miało też swoje dobre strony, gdyż dzięki temu uniknięto zainteresowania tak pogańskiej, jak i heretyckiej służby bezpieczeństwa.