A teraz wszystko było gotowe, i to w znacznej części dzięki durnej polityce okupantów wymuszającej współpracę między Masadą a Graysonem. Stocznie orbitalne Masady budowały głównie jednostki górnicze i frachtowce wewnątrzsystemowe przeznaczone dla obu układów planetarnych. Bledsoe dowodził właśnie takim powolnym, gdyż pozbawionym hipernapędu frachtowcem do przewozu rud metali w niczym nie przypominającym okrętu wojennego.
Poza tym, że był uzbrojony. Odruchowo pogładził klawiaturę wmontowaną w poręcz fotela. Opuszczając w częściach system Endicott załadowana na frachtowiec wyposażony w hipernapęd, jego jednostka była nieuzbrojona. Po złożeniu w systemie Yeltsin także. Cała ta procedura nie była może najtańsza, ale po pierwsze płaciło za to Królestwo chcące doprowadzić do współpracy przemysłowej obu planet, a po drugie stocznie w układzie Yeltsin pełne moce produkcyjne przeznaczały na potrzeby sił zbrojnych.
Rada wiedziała, że to, co zostanie wyprodukowane w systemie Endicott, a trafi do systemu Yeltsin, będzie dokładnie sprawdzane, toteż wszystko, w tym i rozłożony na części frachtowiec, zostało wykonane dokładnie według planów i specyfikacji. Natomiast zupełnie inaczej rzecz się miała z załogą. Jej członków wynajął Angus Stone. Wierny, który w jakiś sposób uniknął aresztowania po fiasku zamachu Machabeusza, posiadający nie wzbudzające niczyich wątpliwości graysońskie papiery. Wszyscy przez ponad trzy lata uważali, by nie zwracać na siebie uwagi władz, i ciężko pracowali, aż idealnie wtopili się w otoczenie. Dla wszystkich jednostek policyjnych, celnych czy obrony systemowej statek był czysty, a Bledsoe znał większość oficerów z nazwiska.
Nikt z nich nie wiedział o tym, że statek na dwa tygodnie zniknął na obrzeżach systemu poza granicą przejścia w nadprzestrzeń i zasięgiem zewnętrznej sfery platform wczesnego ostrzegania. Celem było dokonanie modernizacji przez statek warsztatowy wynajęty przez Donizettiego w Lidze Solarnej. Kosztowało to fortunę, ale gdy frachtowiec wrócił do wewnętrznej części systemu, miał zainstalowane pod poszyciem kadłuba dwie wyrzutnie rakiet, tak zamaskowane, że nie sposób było ich zauważyć, plus niezbędne do wystrzelenia rakiet urządzenia i oprogramowanie. Nie były to typowe rakiety stanowiące wyposażenie okrętów wojennych — byłyby zbyt duże, by dało się ukryć wyrzutnie, podobnie jak system kierowania ogniem i sensory wojskowego typu. Te rakiety wielkością i osiągami bardziej przypominały sondy zwiadowcze. Były relatywnie powolne, choć oczywiście dysponowały znacznie większym przyspieszeniem niż jakikolwiek statek czy okręt, i miały bardzo rozbudowane systemy maskowania elektronicznego oraz nadzwyczaj precyzyjne głowice samonaprowadzające. Posiadały też większy zapas paliwa, co przy mniejszym przyspieszeniu dawało im znacznie większy zasięg od normalnych rakiet. Co w niczym nie zmieniało faktu, że w starciu z okrętem dysponującym ekranem i czujną załogą byłyby praktycznie bezużyteczne.
Ale ich celem nie miały być okręty wojenne.
Najbardziej denerwujące było oczekiwanie na ostatnie elementy wyposażenia i Bledsoe podejrzewał, że Donizetti specjalnie przeciągnął dostawę, by uwiarygodnić trudności, jakie rzekomo napotkał, i podbić cenę, ale w końcu dostarczył, co miał. A pieniędzmi za długo się nie nacieszył: jego statek miał wypadek, gdy opuszczał orbitę Masady, i to naprawdę tragiczny — nikt się nie uratował. Bledsoe był nieco zaskoczony szybkością, z jaką Rada pozbyła się pogańskiego pomocnika, ale oceniając rzecz z perspektywy czasu, musiał przyznać, że było to sensowne. Co prawda utrudniało, o ile nie uniemożliwiało przyszłe kontakty z innymi przemytnikami z Ligi, ale jeśli operacja się uda, nie będzie to miało znaczenia, a wyeliminowanie go przed jej rozpoczęciem znacznie zmniejszało ryzyko wykrycia. A po akcji dojście, kto ją właściwie przeprowadził.
Jedyne, co go obecnie martwiło, to że ladacznica i jej premier znajdowali się na różnych statkach. Z taką ewentualnością się nie liczył, planując akcję, i nadajniki w kamieniach pamięci zaprogramowane były na różne częstotliwości. Obie nie używane, a nadajniki miały niewielką moc, co powinno uniemożliwić ich wykrycie, ale każda z rakiet została zaprogramowana na sygnał jednej z nich. Chodziło o zabezpieczenia na wypadek, gdyby w jednym zestawie nadajnik-rakieta coś nawaliło.
Po przestudiowaniu nagrań z ceremonii wręczenia kamieni Bledsoe wiedział, kto dostał który, i zastanawiał się poważnie, czy nie przeprogramować rakiet, tak by obie reagowały tylko na sygnał nadajnika w kamieniu ladacznicy. Pokusa była tym większa, że Pan Bóg w swej łaskawości uznał za stosowne umieścić ją i heretyka Protektora na pokładzie tego samego statku. A trudno było sobie wyobrazić kompletniejsze Dzieło Boże niż eliminacja obu tych szatańskich pomiotów!
Zdecydował się w końcu tego nie robić, ponieważ jak długo nie wysłał sygnałów uruchamiających nadajniki, nie mógł mieć pewności, czy oba działają. A nawet gdyby tak się okazało, geometria podejścia jachtów do stoczni mogła zamaskować sygnał któregoś przed rakietami. Bezpieczniejsze było dysponowanie dwoma celami dla dwóch rakiet — istniała większa szansa, że choć jedna trafi w cel — niż ryzykowanie, że ten, na który zaprogramuje obie, okaże się niemożliwy do trafienia.
Teraz przyjrzał się ostatni raz ekranowi i polecił oficerowi łącznościowemu, nie odrywając oczu od symboli przedstawiających oba jachty:
— Wyślij sygnał uruchamiający nadajniki.
Rozdział XLIV
— Dziwne…
— Co dziwne? — porucznik Judson Hines z Marynarki Graysona obrócił się wraz z fotelem ku stanowisku taktycznemu.
Kuter rakietowy Intrepida znajdował się dokładnie w tym samym położeniu względem Grayson One co w chwili zejścia z orbity. Cały przelot jak dotąd poza koniecznością pilnowania miejsca w szyku był śmiertelnie nudny, a mała prędkość sprawiała, że zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Mimo to jednak załoga zachowywała czujność i uważnie śledziła wskazania sensorów oraz instrumentów pokładowych.
— Nie wiem co — przyznał podporucznik Willis, oficer taktyczny. — Gdybym wiedział, nie byłoby to dziwne.
— Rozumiem. — Hines nie spuszczał wzroku z Willisa przez kilkanaście sekund, po czym westchnął i oznajmił: — Zapytam w sposób prosty i zrozumiały. Skup się, Alf. Co zauważyłeś?
— Elektronicznego ducha, jak sądzę.
— Gdzie?