A nic podobnego nie nastąpiło.
Brak emisji aktywnych sensorów dodatkowo utrudniał ich zniszczenie, bo nie sposób było uzyskać stałego namiaru celu. Pociski były widoczne jedynie w sekundowych rozbłyskach, po czym znikały z ekranów dzięki niezwykle skutecznemu maskowaniu elektronicznemu, a to było zbyt mało, by obrona antyrakietowa mogła je trafić. Tym bardziej że cel tak niewielki jak rakieta chroniona własnym ekranem w ogóle był trudny do zniszczenia.
Mimo to kilka kutrów wystrzeliło antyrakiety, co akurat było poważnym błędem, gdyż bez konkretnego namiaru celu nie mogły go odszukać, za to ich ekrany i sygnatury napędów były wyraźnie wykrywalne dla sensorów, toteż zagłuszyły słabe emisje nadlatujących rakiet.
Honor otworzyła usta, ale dowódca osłony był szybszy i antyrakiety zniknęły w serii eksplozji, gdy załogi, które je wystrzeliły, wysłały im polecenie autodestrukcji. W następnym momencie sensory Candlessa zdołały odnaleźć rakiety i Honor odetchnęła z ulgą.
Były bliżej i część kutrów otworzyła ogień z działek laserowych, a nawet z graserów, tyle że było to strzelanie na wyczucie, czyli na ślepo. Salwa burtowa krążownika nastawiona na konkretną odległość miałaby szansę je zniszczyć, bo obejmowała pewien określony obszar. Pojedyncza wiązka energii mogła trafić jedynie przypadkiem.
Grayson One i Queen Adrienne zmieniały kurs i obracały się ekranami w stronę nadlatujących rakiet, ale to było wszystko, co mogły zrobić ich załogi. Jachty nie były uzbrojone, nie posiadały też osłon burtowych, a ich bogate wyposażenie radioelektroniczne w tym wypadku nie przydawało się na nic, gdyż rakiety nie używały żadnego aktywnego systemu namierzania, który można byłoby zagłuszyć, a cele pozorne po prostu ignorowały.
Major Francis Ney prawie podskoczył, słysząc w słuchawce ostrzeżenie księżnej Harrington. Wybrał kombinację na komunikatorze, włączając się w ten sposób w system łączności mostka, i po parunastu sekundach równocześnie zbladł i obrócił się na pięcie. W następnej sekundzie otworzył drzwi sali konferencyjnej i wydał serię poleceń swoim ludziom oraz zaskoczonym ministrom.
Cromarty i Hodges byli oszołomieni, za to Prestwick i earl Gold Peak zareagowali niczym zawodowi oficerowie — na ich twarzach widać było strach, lecz nie poddali się panice, złapali kolegów i pociągnęli ich na korytarz. Ney złapał za kołnierz Calvina Henke i zrobił to samo. Na korytarzu młodzian próbował się wyrwać, by wrócić po resztę obecnych, więc Ney, nie tracąc czasu na gadanie, spacyfikował go ciosem wyprostowanymi palcami w splot słoneczny. Chwilowo sparaliżowanego przerzucił przez ramię i pobiegł śladem ministrów. Korytarz prowadził do kapsuł ratunkowych, których włazy zostały już otwarte przez dwóch członków załogi. Pomogli wsiąść politykom, zamknęli za nimi starannie włazy, odblokowali sekwencję wystrzelenia kapsuł i spojrzeli pytająco na Neya.
A on miał dylemat, i to poważny. Jeśli odstrzeli kapsuły teraz, a rakiety są uzbrojone w impulsowe głowice laserowe, i ten, kto je wystrzelił, przewidział taką możliwość, kapsuły staną się praktycznie nieruchomym celem pomimo opancerzenia. W tym przypadku lepiej byłoby ich nie odpalać, bo lasery za cel główny wezmą jacht i poćwiartują go, ale kapsuły dzięki pancerzom powinny przetrwać. Nikt inny na pokładzie, kto nie zdążył nałożyć skafandra próżniowego, a do nich należał on sam i jego ludzie, nie miał cienia szansy, by przeżyć, ale oni nie byli ważni. Natomiast jeśli rakiety miały klasyczne głowice nuklearne…
Wtedy nikt na pokładzie nie miał żadnej szansy, gdziekolwiek by się znajdował — w kapsule czy na pokładzie jachtu. To, czy miałby skafander na sobie czy nie, też nie miałoby znaczenia.
Rakiety atakujące jachty były najwyższym osiągnięciem technicznym pewnej firmy z Ligi Solarnej opracowanym specjalnie do użycia w zasadzkach. Zaprojektowano je naturalnie dla Marynarki Ligi, ale jej spece od uzbrojenia nie zakupili ich, rakiety bowiem rzeczywiście sprawdzały się jedynie w wyżej wymienionej sytuacji. Co gorsza ich mała prędkość czyniła z nich tarcze strzelnicze, gdy w ostatniej fazie ataku zmuszone były używać aktywnych sensorów. Brak zainteresowania ze strony Marynarki Ligi postawił firmę w niezbyt wesołej sytuacji na zaprojektowanie i sprawdzenie rakiet poszły spore pieniądze, których w legalny sposób nie można było odzyskać. Postanowiono więc odzyskać je nielegalnie, mimo iż pocisk został wyposażony w systemy maskowania elektronicznego najnowszej generacji, a więc nie wolno było go sprzedać innej flocie. Firmy zbrojeniowe mające siedziby na obszarze Ligi Solarnej dawno już jednak przestały się przejmować takimi drobiazgami, jako że solidna kara nikogo za to od dawna nie spotkała, i rakieta znalazła się na czarnym rynku. Kiedy więc przedstawiciele Saint-Justa wybrali się na zakupy, bez trudu dowiedzieli się o jej istnieniu i o tym, kto ją produkuje.
Urząd Bezpieczeństwa zainteresował się nią. I nie powiadomił o jej istnieniu Ludowej Marynarki. Powód był prosty — ktoś w kwaterze głównej UB całkiem rozsądnie pomyślał, że gdy w końcu dojdzie do konfrontacji z flotą, dobrze byłoby mieć broń, o której nikt z tejże floty nie miał pojęcia. A że broń ta doskonale nadawała się do niespodziewanych ataków na nieprzygotowanego przeciwnika, to tym lepiej. Dla Urzędu Bezpieczeństwa zawsze liczyły się efekty, a nie uczciwość.
Saint-Just zainteresował się rakietami także z innego powodu. Byłaby to bowiem doskonała broń do zamachów, jeśli wyeliminowałoby się jej jedyną słabość, czyli konieczność użycia aktywnych sensorów w ostatniej fazie ataku. Rozwiązanie było proste — należało na pokład celu dostarczyć nadajnik i zaprogramować na jego sygnał głowicę samonaprowadzającą. W ten sposób rakieta cały czas używała sensorów pasywnych i pozostawała niewykrywalna dla obrony antyrakietowej. A mogła pokonać znacznie większą odległość niż klasyczna rakieta wojskowa i nieporównywalnie skuteczniej śledzić cel.
Dlatego też na każdym okręcie liniowym Ludowej Marynarki, czy to nowo budowanym, czy też remontowanym lub modernizowanym, czy przechodzącym okresowy przegląd, umieszczono podczas pobytu w stoczni remontowej nadajnik i starannie go ukryto, tak by załoga i oficerowie o niczym się nie dowiedzieli. Nadajniki te zaczynały działać dopiero po odebraniu specjalnego kodowanego sygnału — do tego czasu były nieaktywne. Dla rakiety były niczym radiolatarnia dla okrętu, co oznaczało, że nie musiały używać aktywnych sensorów, a także że mogły zostać wystrzelone z okrętu nie widzącego celu, gdyż nie potrzebowały stałego namiaru zaprogramowanego przed wystrzeleniem. To, co powinno okazać się skuteczne wobec zbuntowanych okrętów Ludowej Marynarki, powinno też być skuteczne w starciu z wrogimi jednostkami, jeśli tylko udałoby się na ich pokładach umieścić nadajniki.
Próby wykazały, że nic, co znajduje się na wyposażeniu Ludowej Marynarki, nie jest w stanie wykryć rakiety, dopóki nie użyje ona aktywnych sensorów. Specjaliści oceniali co prawda, że Royal Manticoran Navy będzie w stanie je wykryć, ale nie zdoła uzyskać stałego namiaru, a tym samym zniszczyć ich, jak długo będą używały tylko sensorów pasywnych. Otrzymawszy taką analizę, Saint-Just polecił skontaktować się z Donizettim, którego trudno było nazwać wiarygodnym, ale pieniądze w tym przypadku były naprawdę duże, a miał jeszcze otrzymać zapłatę od Wiernych. Lokalni agenci UB wskazali stosowny kontakt z Wiernymi i na tym ich rola się zakończyła aż do momentu sfinalizowania transakcji. Z punktu widzenia Saint-Justa układ był idealny — kontrolował Wiernych, gdyż decydował, kiedy Donizetti dostarczy im potrzebne do przeprowadzenia zamachu wyposażenie, a fakt, że ów był znanym przemytnikiem broni, skutecznie maskował udział w całej sprawie Urzędu Bezpieczeństwa. Kiedy Donizetti wykona swoje zadanie, wystarczy wysadzić jego statek i zniknie jedyne ogniwo mogące połączyć UB z zamachem. Śledztwo, które na pewno będzie drobiazgowe, jeśli operacja „Hassan” się uda, wykryje jedynie powiązania zamachowców z Wiernymi, którzy kupili broń od kryminalisty z Ligi Solarnej, a potem go zabili dla zatarcia śladów.