Elżbieta powoli rozejrzała się po siedzących. Kilkoro opuściło wzrok, ale pozostali odpowiedzieli spojrzeniami o różnym stopniu pewności siebie. I wyzwania.
— A jeśli nasi sojusznicy nie zgodzą się z tym stanowiskiem? — spytała.
— Będzie to godne pożałowania, Wasza Wysokość. — High Ridge uśmiechnął się zimno. — Ale to Królestwo zapłaciło największy rachunek za tę wojnę. Mamy prawo wykorzystać każdą szansę zakończenia tego konfliktu.
— Nawet sami i nie pytając sojuszników o zgodę — dodała Elżbieta.
— Sprawdziłem stosowne traktaty, Wasza Wysokość, i żaden nie zakazuje, by którakolwiek ze stron podjęła samodzielne negocjacje z Ludową Republiką Haven.
— Zapewne dlatego, że ani naszym negocjatorom, ani naszym sojusznikom nie przyszło nawet do głowy, że któraś ze stron może tak całkowicie i z wyrachowaniem zdradzić pozostałych — poinformowała go rzeczowo Królowa.
High Ridge spurpurowiał, ale nie ustąpił:
— Można na to i tak spojrzeć, ale jeśli uda nam się wynegocjować pokój, nasi sojusznicy też będą do tego zmuszeni. A wówczas nie będzie to zdrada, ale osiągnięcie celów, dla których traktaty sojusznicze zostały zawarte: pokój, bezpieczne granice i zlikwidowanie militarnego zagrożenia ze strony Ludowej Republiki Haven.
Do Elżbiety dopiero w tym momencie dotarło, że miał odpowiedź na wszystko. Co więcej, Ariel nie wyczuwał, by ktokolwiek się z nim nie zgadzał, co oznaczało, że wszystko zostało uzgodnione i przećwiczone przed jej przybyciem. Oznaczało też coś gorszego — przez to, że wcześniej dała się ponieść wściekłości, wszyscy, którzy zgodzili się wejść w skład rządu (bo nie wszyscy, którym to zaproponowano, mimo wsześniejszych ustaleń to zrobili), wiedzieli, że stali się osobistymi wrogami Królowej. Wszyscy też znali jej reputację i mieli świadomość, że zemści się, gdy tylko będzie miała okazję. Dało to nieoczekiwany efekt — wspólne zagrożenie zjednoczyło ich bardziej, niż sądziła. Żaden jak dotąd nie ośmielił się sprzeciwić premierowi, a bez jednego choćby sprzymierzeńca w rządzie Królowa Manticore nie była w stanie bez wywoływania poważnego kryzysu odrzucić rekomendowanej polityki.
Bo rekomendacja była jednogłośna.
— Doskonale, spróbujemy pańskiej metody, baronie — oznajmiła. — Ze względu na dobro Królestwa mam nadzieję, że to pan ma rację, a nie ja.
Rozdział XLVIII
— Nie wierzę — oznajmiła Michelle Henke, hrabina Gold Peak, wpatrując się ze złością w wodę Zatoki Jasona z okna gościnnego pokoju na trzecim piętrze posiadłości Honor. — Co Beth sobie myśli, do cholery?!
— Że nie miała wyboru — odparła posępnie zza jej pleców Honor. — Bo nie miała i nie ma.
Honor przedłużyła pobyt na Manticore na prośbę Królowej, przebywając na zmianę w domu, w pałacu Mount Royal i w graysońskiej ambasadzie. Jej szczególny status wysoko urodzonej — i to nader wysoko urodzonej — w obu państwach dawał jej szczególną pozycję i szczególny punkt widzenia. I mimo iż nienawidzili jej serdecznie wszyscy członkowie nowego rządu, zresztą z wzajemnością, była zbyt cennym łącznikiem z Protektorem, by w jakikolwiek sposób to okazali. Elżbieta i Benjamin wiedzieli, że Honor cieszy się zaufaniem tego drugiego, a nawet High Ridge był świadom, że jeśli chce poznać prawdziwą opinię Protektora w jakiejś sprawie, Honor jest najpewniejszym źródłem.
Dzięki temu mogła bez przeszkód obserwować najgłupsze i najhaniebniejsze momenty w dziejach Gwiezdnego Królestwa Manticore.
Henke z kolei dopiero niedawno wróciła do Królestwa i nie była do końca zorientowana, w jakie bagno zdążyły się zmienić stosunki w najwyższych sferach i cała polityka państwa. Została hrabiną Gold Peak po śmierci ojca i brata, ale jej okręt wchodził w skład Ósmej Floty i nie było sposobu, by zdążyła wrócić na ceremonię pogrzebową. Dlatego pozostała na froncie, dowodząc Edwardem Saganami, dopóki White Haven nie wysłał jej do systemu Manticore z propozycją Saint-Justa. Ponieważ Caitrin doskonale dawała sobie radę z zarządzaniem rodowymi dobrami, po krótkim pobycie w domu Mike zdecydowała się przybyć do stolicy, wiedząc, że obowiązki są w jej przypadku, podobnie zresztą jak w przypadku matki, najlepszym lekarstwem na ból i żal.
Zamieszkała naturalnie u Honor i teraz, gdy nie licząc Nimitza i LaFolleta, zostały same, Honor zdecydowała, że nie sposób odwlekać nieuniknionego.Zaczerpnęła głęboko powietrza i powiedziała cicho:
— Przepraszam, Mike.
Michelle zesztywniała i odwróciła się pospiesznie od okna.
— Za co? — zdziwiła się, unosząc brwi.
— Mogłam zatrzymać tylko jedną rakietę. Musiałam wybrać i… wybrałam — powiedziała z bólem w głosie Honor.
Michelle przez parę sekund stała zupełnie nieruchomo i tylko dziwny błysk w jej oczach świadczył, że walczy ze łzami. Kiedy się odezwała, jej kontralt brzmiał prawie normalnie.
— Przecież to nie była twoja wina. Sama bym tak postąpiła… Pewnie, że to boli… cholernie boli… Wiem, że nigdy nie zobaczę już taty czy Cala, ale dzięki tobie mama żyje. I Beth. I Benjamin. — Złapała Honor za ramię i potrząsnęła mocno: — Nikt nie mógł zrobić więcej, niż tobie się udało! Słyszysz? Nikt! I nigdy w to nie wątp!
Honor przez moment spoglądała jej w oczy i nie potrzebowała więzi z Nimitzem, by mieć pewność, że Henke mówi szczerze. Od początku wiedziała, że taka jest prawda, ale bała się, że Mike będzie miała inne zdanie. I do momentu, do którego nie miała pewności, że przyjaciółka nie obwinia jej za śmierć ojca i brata, nie była w stanie choćby w części nie obwiniać się o to sama. Teraz odetchnęła z ulgą.
— Dzięki za zrozumienie — powiedziała cicho.
— Ręce opadają! — jęknęła Michelle, wznosząc oczy ku niebu. — Honor Harrington, jesteś prawdopodobnie jedyną osobą we wszechświecie, która bała się, że nie zrozumiem!
Po czym ponownie spojrzała na kobaltowe wody zatoki.
— Skoro to już sobie wyjaśniłyśmy, to dlaczego niby Beth nie miała wyboru? — spytała.
— Bo cały rząd był zgodny — odparła Honor zadowolona ze zmiany tematu. — Mogła albo się zgodzić, albo odrzucić zgodną opinię wszystkich zgodnie z prawem powołanych ministrów. Teoretycznie mogła to uczynić, ale z praktycznego punktu widzenia byłaby to katastrofa. W najlepszym razie doprowadziłoby to do kryzysu konstytucyjnego, na który nie bardzo możemy sobie pozwolić w obecnej sytuacji. W najgorszym stworzyłoby precedens, z którego w przyszłości mógłby skorzystać rząd, czyli Izba Lordów. Nie wiem jak, ale tak poważne precedensy mają to do siebie, że kiedy zaistnieją, nie sposób przewidzieć, jak zostaną wykorzystane w przyszłości i przez kogo.
— A myślałam, że nie lubisz polityki!
Honor wzruszyła ramionami.
— Nienawidzę, ale od powrotu twojej kuzynki z Manticore zostałam jej nieoficjalnym doradcą, czy mi się to podoba czy nie. Żeby nie było wątpliwości, nie podoba mi się ta rola i nie sądzę, żebym była w niej dobra, ale nie bardzo mogłam odmówić, skoro się uparła, że mnie potrzebuje. A poza tym w ten sposób Benjamin ma pewność, że Elżbieta nie zwariowała. Bo czego idiotycznego rząd by nie wymyślił, on dowiaduje się od kogoś, komu ufa, co na ten temat sądzi Królowa.
— Więc oni naprawdę zamierzają negocjować pokój?! Kiedy tylko krok nas dzieli od zwycięstwa?! — zdumiała się Mike. — Wiedziałam, że to banda idiotów, ale nie sądziłam, że aż takich.