— Obawiam się, że jeszcze większych, i będziemy miały okazję się o tym przekonać — uświadomiła ją Honor posępnie. — A co się tyczy negocjacji pokojowych, to tak właśnie mają zamiar postąpić.
Oscar Saint-Just spojrzał na towarzysza sekretarza Jeffreya Kersainta i zrobił coś, co ten dotąd uważał za niemożliwe. Uśmiechnął się.
Szeroki uśmiech wyglądał dziwnie nie na miejscu na jego zwyczajowo pozbawionej wyrazu twarzy, ale Kersaint doskonale znał powody, dla których Saint-Just był taki radosny. A raczej powód — towarzysz przewodniczący bowiem właśnie z jego, Kersainta, pomocą dokonał nieprawdopodobnego.
— Kupili? — spytał Saint-Just, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. — Dali się nabrać na wszystko?
— Tak, towarzyszu przewodniczący. Zgodzili się na zawieszenie broni. Obie strony utrzymują obecny stan posiadania do chwili zakończenia negocjacji pokojowych. Zażądali, żebyśmy niezwłocznie wysłali delegację w celu potwierdzenia warunków rozejmu i rozpoczęli rozmowy pokojowe w ciągu dwóch standardowych miesięcy.
— Dobrze! Doskonale! Takie rozmowy można ciągnąć latami, jeśli się chce! — Saint-Just zatarł ręce z zadowoleniem.
Wyglądał jak ktoś, komu właśnie zaproponowano nowe życie… albo co najmniej odłożenie egzekucji.
— Oczywiście, że to może potrwać lata — potwierdził Kersaint. — A może nawet uda nam się wynegocjować traktat pokojowy.
— W to uwierzę, dopiero jak zobaczę dokument! — prychnął Saint-Just, nie kryjąc sceptycyzmu. — Ale nie o to nam chodzi, Jeffrey. Tak naprawdę potrzebujemy tylko czasu. Najpierw by posprzątać, a potem by wymyślić, jak poradzić sobie z tymi ich wynalazkami! Towarzysz admirał Theisman już ma pewne interesujące sugestie w tej kwestii. Doskonała robota, Jeffrey! Naprawdę doskonała!
— Dziękuję, towarzyszu przewodniczący — rozpromienił się Kersaint.
— Sporządźcie z Mosley komunikat. Chcę czegoś optymistycznego. Powiedz jej, żeby ustaliła termin wywiadu, którego udzielę Joan Huertes. Im wcześniej, tym lepiej.
— Natychmiast się tym zajmę, towarzyszu przewodniczący — obiecał Kersaint.
I dosłownie wymiotło go z pokoju. Towarzysz przewodniczący Oscar Saint-Just wpatrzył się w coś, co tylko on mógł zobaczyć. Tym razem uśmiechnął się tylko lekko, ale za to z większą satysfakcją. Jak powiedział Kersaintowi: czas posprzątać…
Otrząsnął się z rozmarzenia i wcisnął klawisz interkomu.
— Słucham, towarzyszu przewodniczący?
— Niech przyjdzie do mnie natychmiast towarzysz admirał Stephanopoulos. A jednostka kurierska Urzędu Bezpieczeństwa ma być gotowa do lotu do systemu Lovat.
— Panie admirale, mam na linii towarzysza admirała Heenserka, chce z panem rozmawiać — oznajmiła porucznik Fraiser.
Lester Tourville uniósł głowę znad ekranu na stanowisku Shannon Foraker. Wraz z nią i Yurim Bogdanovichem omawiali ćwiczenia, zabijając czas w oczekiwaniu nieuchronnego.
— Powiedział może, o co chodzi? — spytał zaskakująco spokojnym głosem.
— Nie, panie admirale, ale to może mieć związek z tym kurierem UB, który zjawił się w systemie czterdzieści pięć minut temu i nie odmeldował się.
— I sądzę, że ma — przyznał Tourville, po czym dodał, patrząc na Shannon: — Wrócimy później do tych ćwiczeń, teraz chyba muszę z nim pogadać.
— Naturalnie — potwierdził Bogdanovich.
Shannon tylko kiwnęła głową, po czym niespodziewanie wyprostowała się.
— Alphand postawił osłony burtowe. Tak samo DuChesnois i Lavalette. Wszystkie okręty eskadry UB to zrobiły.
— W takim razie my też tak zrobimy — odparł spokojnie Tourville. — Wygląda na to, że ma mi coś naprawdę ważnego do powiedzenia.
Foraker zajęła się klawiaturą, wykonując polecenie, a Tourville powoli skierował się w stronę swego fotela. Jeden superdreadnought przeciwko dwunastu nie miał żadnych szans, choć od czterdziestu minut jego artylerzyści mieli w ciągle aktualizowanych namiarach ubecki flagowiec. Wykorzystując co prawda jedynie pasywne sensory, ale przy takiej odległości było to bez znaczenia. Tyle że tamci zapewne zrobili to samo.
— Przełącz na mój fotel, Harrison — polecił Tourville oficerowi łącznościowemu i usiadł.
— Aye, aye, sir — potwierdziła cicho Fraiser.
Tourville uaktywnił ekran łączności fotela i spojrzał na ascetyczną gębę towarzysza kontradmirała Urzędu Bezpieczeństwa Alasdaira Heemserka. I uśmiechnął się.
— Dobry wieczór, towarzyszu admirale. Co mogę dla pana zrobić? — spytał uprzejmie.
— Towarzyszu admirale Tourville — oznajmił formalnie Heemskerk — ma pan natychmiast wyłączyć osłony burtowe i napęd i przybyć na pokład mojego okrętu wraz z całym sztabem.
— A można wiedzieć po co? — spytał nadal uprzedzająco grzecznie Tourville.
— Z rozkazu towarzysza przewodniczącego Oscara Saint-Justa mam was dostarczyć do Nouveau Paris w celu rozpatrzenia stopnia współuczestnictwa w spisku McQ… Nagle obraz i głos znikły, a ekran stał się jednolicie czarny. Nim Tourville zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, ktoś z obsady pomostu jęknął:
— Jezus Maria!
Tourville obrócił się wraz z fotelem ku miejscu, skąd dobiegł okrzyk, spojrzał przy okazji na główny ekran wizualny i zamarł.
Dwanaście minisupernowych rozjaśniało mrok kosmosu. Były tak wielkie i jaskrawe, że mimo autofiltracji ekranu oczy bolały, gdy się na nie patrzyło. A nim zdążył się od nich oderwać, na ekranie rozbłysł tuzin następnych, tyle że bardziej oddalonych. Trudno było mieć pewność, ale znajdowały się mniej więcej tam, gdzie przed sekundą była druga ubecka eskadra pilnująca flagowca Giscarda.
Lester Tourville odwrócił z trudem oczy od gasnących kul plazmy, w które zmieniły się okręty Heemserka, i odetchnął z ulgą, choć nie miał pojęcia, co albo kto spowodował ich eksplozje.
Na pomoście panowała idealna wręcz cisza…
Którą przerwał głos Shannon Foraker, gdy ta uniosła głowę znad klawiatury po wysłaniu niewinnie wyglądającego polecenia, które uruchomiło programy autodestrukcyjne na kolejnych dwunastu okrętach liniowych. Programy te po kawałku ładowała do komputerów pokładowych wybranych jednostek, podczepiając je pod normalne rozkazy i korespondencję przez ostatnie trzydzieści dwa miesiące standardowe.
Teraz rozejrzała się i powiedziała:
— Oops!
Oscar Saint-Just skończył czytać kolejny raport, przyłożył kciuk jako swą sygnaturę i odłożył go na stertę załatwionych. Sprawdził, która godzina, i stwierdził z zadowoleniem, że był to owocny poranek. I to nie tylko dla niego.
Kersaint dokonywał cudów na froncie dyplomatycznym przekonał władze Królestwa, by pierwsza tura negocjacji odbyła się w Nouveau Paris, a teraz toczył z przysłaną przez High Ridge’a i Descroix bandą półgłówków zażarte dyskusje na temat kształtu stołu konferencyjnego! Saint-Just zachichotał złośliwie — w takim tempie do właściwych negocjacji przystąpią nie wcześniej niż za pół roku, co mu bardzo odpowiadało. Większość obywateli Ludowej Republiki potrzebowała czasu na wyjście z szoku wywołanego nagłą przerwą w walkach i „kapitulacją”, jak propaganda Królestwa Manticore i media Ligi Solarnej określały obecną sytuację. Dojdą do siebie, gdy dotrze do nich, że tak naprawdę przeciwnik przestał bezkarnie zajmować wybrane przez siebie systemy Ludowej Republiki, czego im dotąd nie mówiono. Teraz stosowna kampania propagandowa już się rozpoczęła.