Выбрать главу

A w tym czasie Ludowa Marynarka powinna poradzić sobie ze znalezieniem sposobu na te cholerne rakiety i przeklęte po trzykroć kutry! A raczej już nie Ludowa Marynarka, a Zjednoczone Siły Zbrojne, w skład których wejdą w najbliższym czasie wszystkie rodzaje wojsk. Dowodzone, ma się rozumieć, przez oficerów Urzędu Bezpieczeństwa. Postęp w tej sprawie już był — Theisman miał niegłupie pomysły, a niedługo powinien zjawić się na regularnie odbywające się w środy cotygodniowe spotkanie.

Saint-Just musiał przyznać, że dokonał doskonałego wyboru — Theisman okazał się świetnym dowódcą Floty Systemowej, a przy tym cieszył się poparciem zawodowych oficerów i nie miał ambicji McQueen. Już to położyło kres spekulacjom o próbie kolejnego puczu wojskowego. A na dodatek rozumiał, że pozostanie żywy i na obecnym stanowisku tak długo, jak długo Saint-Just będzie z niego zadowolony.

Teraz pozostało jedynie załatwić ostatecznie sprawę Giscarda i Tourville’a, co nastąpi, gdy tylko zostaną dostarczeni do stolicy. A potem zabrać się do generalnych porządków w wojsku, a zwłaszcza w Ludowej Ma…

Świat czknął potężnie i stanął dęba. Było to niepodobne do niczego, co Oscar Saint-Just w życiu przeżył. W jednym momencie siedział sobie spokojnie przy biurku, w następnym znajdował się pod biurkiem, nie pamiętając absolutnie, jak się tam znalazł. Słyszał ogłuszający ryk eksplozji, mimo iż jego gabinet był dźwiękoszczelny.

A potem wszechświat dał mu kopniaka powtórnie.

I jeszcze raz.

A każdemu potężnemu wstrząsowi towarzyszył straszliwy huk.

Z trudem wygramolił się spod biurka i kurczowo się go trzymając, zdołał wstać. Pomieszczeniem wstrząsnęła kolejna seria znacznie już słabszych wybuchów. Wyglądało na to, że każda następna była nieco dalej od poprzedniej. Unoszący się w powietrzu kurz spowodował atak kaszlu. Gdy przestał kasłać, stwierdził ze zdziwieniem, że warstwa kurzu powoli opada, czyli musiał on spaść z sufitu. Niżej znajdowała się druga, pochodząca najwyraźniej z wykładziny. Uznał to za fascynujące i obserwował, jak wyższa łączy się z niższą.

Nie wiedział, ile czasu tak stał i gapił się jak sroka w gnat. Z odrętwienia wyrwał go kolejny wstrząs. Znacznie słabszy od dotychczasowych i innego rodzaju — coś grzmotnęło o ścianę budynku, a potem jeszcze raz i jeszcze… w sumie co najmniej dziesięć takich wstrząsów przebiegło przez budowlę. A potem usłyszał strzelaninę: wizg karabinów pulsacyjnych, basowe pomruki karabinów plazmowych i najgłośniejsze ze wszystkich serie z wielolufowych działek przetykane eksplozjami granatów. I wiedział już, co to były za uderzenia. Promy szturmowe. Konkretnie wybijanie przez nie rakietami dziur w zewnętrznej powłoce budynku, na tyle dużych, by mogły w nie wlecieć i wyładować desant.

Obiegł biurko i szarpnięciem otworzył górną szufladę. Znajdował się w niej pistolet pulsacyjny, z którym nie rozstawał się od czasu zamachu. Wyjął go, odbezpieczył i ruszył biegiem ku drzwiom. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ale musiał się dostać do ukrytej windy, zanim…

Nim dobiegł do drzwi, te zniknęły w potężnej eksplozji. Jej siła była taka, że poderwała go i cisnęła kilka metrów do tyłu. Wylądował na plecach, a pistolet poleciał w zupełnie inną stronę, odbił się od ściany i wylądował w pobliżu dziury, która została po drzwiach.

Saint-Just potrząsnął głową, zebrał się na czworaki i otarł krew zalewającą oczy. Płynęła z kilku miejsc — najwyraźniej szczątki wysadzonych drzwi poraniły go, choć póki co nie czuł żadnego bólu. Na takie drobiazgi przyjdzie czas później, teraz musiał dostać się do pistoletu, wstać i dobiec do windy ukrytej za sekretariatem. Prowadziła do specjalnego hangaru na dachu, gdzie czekała pancerka. Najszybciej jak mógł pomaszerował na czworakach ku pistoletowi.

W polu jego widzenia pojawiła się stopa. Znieruchomiał, bo była opancerzona. Powoli uniósł głowę, spoglądając na nogę, a raczej na osłaniającą ją matowoczarną zbroję, a potem wyżej. I zamarł, gdy spojrzał prosto w wylot lufy wojskowego karabinu pulsacyjnego.

Klęczał tak, nie pojmując, co się dzieje, gdy zaczął wracać mu słuch. Chrzęst dobiegający z sekretariatu świadczył, że zbliżają się inni, także w zbrojach, a coraz dalsze odgłosy strzelaniny i wrzaski, że na szybką pomoc raczej nie ma co liczyć. W polu jego widzenia pojawiło się więcej nóg: sześć w pancerzach i dwie w przepisowych oficerskich butach. Coś złapało go za kołnierz i szarpnięciem postawiło na nogi, a potem puściło. Otarł na ile mógł twarz z krwi i zamrugał gwałtownie. Po paru sekundach zdołał odzyskać ostrość widzenia i zobaczył przed sobą twarz Thomasa Theismana.

Zacisnął usta i rozejrzał się. Towarzyszowi admirałowi towarzyszyło czterech Ludowych Marines w zbrojach, a on sam trzymał w dłoni pistolet pulsacyjny. Jego pistolet pulsacyjny. Prawa dłoń Saint-Justa odruchowo zacisnęła się, jakby na kolbie broni, której już nie miał, i znieruchomiała.

— Towarzyszu przewodniczący — przemówił Theisman.

Saint-Just wyszczerzył zęby w upiornym grymasie, który miał być uśmiechem, co robiło tym większe wrażenie, że cała jego twarz przypominała krwawą maskę.

— Towarzyszu admirale — wychrypiał.

— Popełniłeś dwa błędy — poinformował go rzeczowo Theisman. — A w zasadzie trzy. Pierwszym było wybranie mnie na dowódcę Floty Systemowej i zostawienie LePica jako mojego komisarza. Drugim było niedbalstwo: powinieneś kazać wymienić wszystkie nośniki danych w komputerach i bankach pamięci okrętu flagowego admirał Graveson. Trochę czasu zajęło mi odnalezienie pliku, który tam sprytnie ukryła, ale w końcu się udało. Nie wiem, co się stało, gdy McQueen zaczęła zamach. Może Graveson spanikowała, może sygnał dotarł do niej za późno. W każdym razie nie zrobiła tego, co miała, i dlatego wygrałeś. Dane jednakże zostały i gdy je znalazłem, wiedziałem, na kogo we Flocie Systemowej mogę liczyć, gdy zdecydowałem się dokończyć to, co zaczęła Esther McQueen.

Umilkł, a gdy cisza trwała już parę sekund, Saint-Just spytał:

— A trzeci błąd?

— Kazałeś aresztować Giscarda i Tourville’a wraz ze sztabami i przywieźć ich tutaj. Nie wiem jeszcze, co wydarzyło się w systemie Lovat, ale znam Javiera i Lestera i gwarantuję ci, że nie poszli jak barany na rzeź tylko dlatego, że twoich ubeków było więcej. Podejrzewam, że Urząd Bezpieczeństwa nie dość, że nie wypełnił rozkazu, to poniósł spore straty. Nie chodzi zresztą głównie o to, że zginęli przez ciebie, ile o to, że wydając ten rozkaz, ostrzegłeś wszystkich oficerów Ludowej Marynarki i Ludowego Korpusu, że zaczynają się ponowne czystki. A tym razem na to nie pozwolimy.

— Więc mnie zastąpisz? — roześmiał się Saint-Just. — Naprawdę zwariowałeś na tyle, że chcesz rządzić tym burdelem?

— Nie chcę i zrobię, co będę mógł, by tego uniknąć. Ale ważniejsze jest to, że żaden uczciwy człowiek nie może pozwolić, że to ty i tobie podobni dłużej rządzili Republiką.

— Więc co? Wielki pokazowy proces? I skazanie za „zbrodnie”, żeby motłoch i dziennikarze mieli o czym gadać?

— Nie, sądzę, że tego typu żenujących przedstawień wszyscy mamy już dość — odparł miękko Theisman.

Po czym uniósł prawą rękę i towarzysz przewodniczący wytrzeszczył oczy, widząc wylot lufy pistoletu oddalony o mniej niż metr i wymierzony dokładnie między swoje oczy.

— Żegnam, towarzyszu przewodniczący.

Nota od autora

Jednym z problemów przy tworzeniu realiów i historii do tak długiego cyklu jak ten jest zachowanie ciągłości i wewnętrznej spójności. Wiem, że nie udało mi się to w kilku miejscach (na szczęście większość to raczej drobne potknięcia), i jestem pewien, że wśród miłośników Honor Harrington znajdą się tacy, którzy mogliby mi wskazać parę innych, o których istnieniu nie mam pojęcia.