Выбрать главу

— Tego — potwierdziła. — Nie miało znaczenia, czy występuję w roli oficera Królewskiej Marynarki, czy marynarki graysońskiej. W zdobyciu i obsadzeniu tych okrętów wzięli udział ludzie z tak wielu flot, że po prostu niewłaściwe byłoby uznanie ich za okręty Jej Królewskiej Mości. Dlatego HMS nie wchodziło w rachubę. Ramirez był starszym obozu Inferno i bez jego pomocy nigdy nie dokonalibyśmy tego, co się nam udało. Wpadł na pomysł, że skoro tak różnorodna grupa jeńców ucieka z planety zwanej oficjalnie Hadesem, a potocznie Piekłem, to formację tę należałoby nazwać Flotą Elizium. Toteż stworzyliśmy taką właśnie flotę.

— Rajską… rozumiem. — White Haven potarł podbródek i spojrzał na nią niewinnie. — Zdaje sobie pani sprawę, że niejako przy okazji stworzyła pani kolejny prawny pasztet, i to dużego kalibru?

— Przepraszam, że jak? — zdumiała się Honor, tym razem kompletnie nie rozumiejąc, o co chodzi.

— Cóż, działała pani jako graysoński admirał… a jest pani patronką Harrington. Jeżeli dobrze pamiętam, konstytucja Graysona ma dość precyzyjne ustalenia dotyczące sił zbrojnych tworzonych przez patronów i podlegających im.

— A co… — Honor urwała nagle i wpatrzyła się weń wytrzeszczonym okiem.

A z tyłu usłyszała cichy syk, którego autorem był bez wątpienia LaFollet.

— Nie wątpię, że zna pani temat lepiej niż ja — dodał White Haven, korzystając z nagłej ciszy — ale jak rozumiem, patron nie ma prawa mieć więcej niż pięćdziesięciu podlegających jego rozkazom zbrojnych takich jak siedzący za nami major LaFollet?

Przy tych słowach skinął mu uprzejmie głową przez ramię.

— Zgadza się, milordzie — przyznała Honor, odzyskując zarówno zdolność myślenia, jak i mówienia.

Właśnie zdała sobie sprawę z konsekwencji tego, co zrobiła, choć będąc patronką od tylu lat, powinna pomyśleć o tym znacznie wcześniej. W tej kwestii konstytucja była bowiem całkowicie jednoznaczna. Każdy patron miał prawo posiadać wyłącznie pięćdziesięciu gwardzistów podległych mu bezpośrednio. Tylko oni przysięgali wierność osobiście jemu. I tylko dla nich każdy rozkaz, jaki wydał patron, był prawem, o ile nie stał w sprzeczności z konstytucją. Fakt otrzymania go od patrona chronił ich jednak przed konsekwencjami wykonania polecenia nawet sprzecznego z konstytucją — za to odpowiadał patron. Cała reszta sił noszących broń, jak na przykład policja domeny, podległa była patronowi pośrednio i nie przysięgała mu wierności jako władcy lennemu.

Naturalnie każdy patron mógł dowodzić znacznie większymi siłami czy to lądowymi, czy kosmicznymi, ale tylko jako oficer sił zbrojnych i za zgodą władcy planety. Siły takie mogły wchodzić w skład czy to floty, czy wojsk lądowych Graysona. A Protektor Benjamin IX nie wyraził zgody na utworzenie Floty Elizium. Prawdę mówiąc, w ogóle się w tej kwestii nie wypowiedział z tego prozaicznego powodu, że jeszcze w tej chwili pojęcia nie miał o jej istnieniu.

Spojrzała za siebie i uniosła pytająco brew, widząc z lekka zaniepokojone spojrzenie LaFolleta. Nikt, kto nie znałby go tak dobrze jak ona, nie zauważyłby naturalnie niczego: Andrew był gwardzistą doskonałym.

— Jak poważnie tym razem potknęłam się o Miecz? — spytała.

Uśmiechnął się odruchowo, jako że Miecz na Graysonie miał podwójne znaczenie, był to bowiem także tytuł Protektora, równoważny z Koroną w Królestwie Manticore.

— Nie jestem pewien, milady — przyznał. — Nigdy tego nie sprawdziłem, choć powinienem, ale przyznaję, że nie pomyślałem. Z tego co pamiętam, konstytucja jest w tej kwestii raczej jednoznaczna i przynajmniej jeden patron został ścięty za złamanie tego zakazu. Było to co prawda trzysta lat temu, ale…

I wzruszył ramionami.

Honor uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

— Nie najlepszy precedens, nieważne jak dawno temu miał miejsce — przyznała i odwróciła się do admirała White Haven. — Chyba jednak powinnam była włączyć je do Marynarki Graysona, milordzie.

— Albo do Royal Manticoran Navy — dodał poważnie. — W obu ma pani stopień oficerski, czyli w obu, jak sądzę, chroniłyby panią przepisy. Choć z drugiej strony i to mogłoby nie wystarczyć, by całkowicie uniknąć konsekwencji na Graysonie. Rozmawiałem o tym z Nathanem. Sprawdził co mógł w pokładowym banku danych. Z tego co wiem, od czasu tamtej sytuacji, o której wspomniał major LaFollet, nic podobnego nie miało miejsca, ale fakt, iż patron nie tylko dowodził, ale także stworzył siły zbrojne bez zgody Protektora, może stanowić poważny problem. Naturalnie nie chodzi mi o Benjamina, ale na Graysonie nadal istnieje opozycja wobec wprowadzonych przez niego reform. Nie jest ona silna, ale jego przeciwnicy widzą w pani symbol tych reform i nie wątpię, że znajdą się wśród nich tacy, którzy skorzystają z każdej okazji, by postawić panią, a przy okazji i jego, w kłopotliwej sytuacji. Nawet jeśli będzie to wydumany pretekst, który mógłby przyjść do głowy jedynie prawnikowi. Nie wątpię także, że doradcy Protektora dostrzegą ten problem szybciej ode mnie, ale uznałem, że należy panią poinformować o jego istnieniu przy pierwszej sposobności, by miała pani okazję go przemyśleć.

— Stokrotne dzięki, milordzie — burknęła bez cienia wdzięczności.

Oboje roześmiali się i przez moment brzmiało to zupełnie naturalnie…

W następnym momencie Honor założyła nogę na nogę i, ignorując oburzone prychnięcie Nimitza, któremu w ten sposób siedzisko zmieniło się na mniej wygodne, spytała uprzejmie:

— Mam nadzieję, że nie ma pan innych równie interesujących przemyśleń, milordzie?

— Nie mam — zapewnił zapytany i dodał, psując efekt: Ale dwa lata standardowe to sporo, jeśli wszyscy są pewni czyjejś śmierci. Z pewnością takiego wroga będą czekały niespodzianki i komplikacje. I to sporo. Nie sądzi pani?

— W rzeczy samej sądzę — burknęła, przeczesując palcami krótkie włosy.

Przyzwyczaiła się do dłuższych, takich, jakie miała przed trafieniem do niewoli, ale utrata ręki spowodowała, iż stałyby się niepraktyczne, toteż po ucieczce z Tepesa nie pozwoliła im odrosnąć.

— Jestem pewien, że istnieją — dodał White Haven, i widząc jej spojrzenie, wzruszył ramionami. — Naprawdę nie wiem, co to może być. Mam parę podejrzeń, ale jestem przekonany, że rozsądniej będzie zostawić rozmowę o nich Protektorowi.

Jego twarz nie wyrażała niczego, ale miał coś konkretnego na myśli, i to coś, czego nie uważał za nieprzyjemne dla niej. Ani też za zbyt poważne, gdyż w jego uczuciach było zbyt mało troski. Było za to złośliwe rozbawienie połączone z oczekiwaniem, zupełnie jak u urwisa, który wyciął jakiś numer i czekał, aż sprawa się wyda, będąc przy tym pewnym bezkarności.

Honor przyjrzała mu się niezbyt życzliwie, a on uśmiechnął się niewinnie i nie odezwał słowem. To, co teraz czuł, było jasne i zrozumiałe i stanowiło prawdziwą ulgę po emocjach, które tak starannie przed nią ukrywał, ale niezbyt poprawiało jej samopoczucie. Nie lubiła niespodzianek, zwłaszcza jeśli ktoś czuł złośliwą radość na samą myśl o nich.

White Haven w końcu przerwał milczenie:

— Istnieje jednak kilka problemów w Gwiezdnym Królestwie Manticore, o których wiem. Jak choćby to, że gdy została pani oficjalnie uznana za zmarłą, pani tytuł odziedziczył pani kuzyn Devon.

— Devon?! — Honor potarła koniuszek nosa i wzruszyła ramionami. — Tak naprawdę nigdy nie chciałam być hrabiną. Królowa się uparła, więc nią zostałam… trudno żałować, że już się nie ma tytułu, którego się nie chciało. A Devon jest chyba moim prawowitym spadkobiercą, choć nigdy tego nie sprawdzałam. Pewnie powinnam, ale jakoś tak dynastyczne myślenie nadal jest mi obce. A tym bardziej jemu! Może wie pan przypadkiem, jak przyjął ten niespodziewany awans społeczny?