— Jak rozumiem bez entuzjazmu. — White Haven potrząsnął głową. — Oznajmił, że to dziecinada, która będzie mu jedynie przeszkadzała w pisaniu następnej monografii.
— Tak też myślałam — Honor prawie zachichotała. To jeden z najlepszych historyków, jakich znam, ale wyciągnięcie go poza historię zawsze graniczyło z niemożliwością.
— Tak też słyszałem. Jednak Jej Wysokość nalegała, by ktoś odziedziczył tytuł Harrington. Można by nawet rzec, że uparła się przy tym. Tak przynajmniej określił to mój brat. I osobiście przedyskutowała tę kwestię z pani kuzynem. Jak się to, zdaje się, określa: „przedyskutowała w całej rozciągłości”.
— Biedny Devon — westchnęła Honor z diabelskim błyskiem w oku.
Doskonale pamiętała, jak zachowuje się Jej Wysokość Elżbieta III działająca w trybie aktywnego uporu, i świadomość, że zazwyczaj uparty jak osioł Devon też miał okazję tego doświadczyć, napawała ją niezdrową wręcz satysfakcją. Tym większą, że w tym starciu nie miał nawet cienia szansy.
— Stanęło naturalnie na tym, czego chciała miłościwie nam panująca — dodał White Haven. — Posunęła się nawet do dodania ziemi do tytułu, by nowy earl Harrington miał stosowne do nowych potrzeb dochody.
— Proszę, proszę. A co to za ziemie?
— Sympatyczny fragment należącego do Rezerwy Korony pasa Unicorn.
Honor wytrzeszczyła na niego zdrowe oko i zamilkła na dłużej.
Określenia „ziemie”, jeśli chodziło o przynależne jakiemuś tytułowi posiadłości, używano w Gwiezdnym Królestwie bardziej jako odpowiednika majątku niż gruntów. Obejmowało ono wszystko, co dawało dochody, a związane było z danym tytułem, i niezbyt pasowało do rzeczywistości. Ale tak konstytucja, jak i karta kolonii nie były specjalnie dopracowane czy przemyślane, jeśli oceniać je z perspektywy czasu. I dlatego owe „ziemie” oznaczały zarówno konkretny kawałek gruntu, jak i prawa do kopalin czy połowów lub określone pasma nadawcze albo jeszcze coś innego przyznawanego na wyłączność, a przynoszącego dochody. W ten sposób sformułowali to twórcy konstytucji i założyciele monarchii wywodzący się z pierwszego pokolenia kolonistów. Obecnie około jednej trzeciej posiadaczy tytułów arystokratycznych nie miała ani kawałka ziemi z nimi związanego albo miała jedynie symboliczną posiadłość, jeśli z jej nazwą związany był tytuł, ale nie oznaczało to, że nie posiadała nierozerwalnie związanych z tymże tytułem źródeł dochodów, i to przeważnie sporych. Dotyczyło to zwłaszcza członków Izby Lordów poczytujących sobie za punkt honoru posiadanie choćby niewielkiego kawałka ziemi w miejscu, z którym związany był ich tytuł.
Jednakże już od jakiegoś czasu do nader rzadkich należały sytuacje, w których monarcha, tworząc nowy tytuł, wiązał go ze źródłem dochodów, źródło to bowiem musiało należeć do Rezerwy Korony, a ta znacznie się zmniejszyła od czasu utworzenia Królestwa Manticore. Zwyczajowe było zwrócenie się przez monarchę do Izby Gmin z prośbą o wydzielenie stosownych „ziem” z majątku skarbu państwa, a nie sięganie do prywatnej kieszeni władcy, bo tą była w praktyce Rezerwa Korony. Dotyczyło to zwłaszcza tytułów dziedzicznych, przy dożywotnich bowiem po latach wprawdzie, ale przyznane aktywa w końcu wracały do Rezerwy. Tytuł hrabiowski przyznany Honor Harrington był jednakże tytułem dziedzicznym.
Skoro więc królowa zdecydowała się nieodwołalnie rozstać z częścią słynnego bogactwa, jakim był pas asteroidów zwany Unicorn, oznaczało to, że chciała, by hrabiowie Harrington nie byli arystokracją jedynie z tytułu.
Taki napad szczodrości nieczęsto przytrafiał się Elżbiecie III.
Nagle Honor zesztywniała tknięta nową myślą, która powinna zresztą przyjść jej do głowy już dobrą chwilę temu.
— Przepraszam, milordzie, ale skoro wie pan, kto odziedziczył mój tytuł w Królestwie Manticore, to może przypadkiem wie pan też, co się stało z moim graysońskim patronatem? — spytała. — Także przekazano go Devonowi?
White Haven milczał przez chwilę, po czym odpowiedział:
— Jeśli się nie mylę, to zastanawiano się nad tym całkiem poważnie, ale w końcu wybrano inne rozwiązanie.
— Jakie? — spytała.
— Naprawdę uważam, że nie byłoby właściwe, gdybym wdał się w szczegóły, milady — odparł z kamienną twarzą. — To raczej skomplikowana sytuacja, a pani nagły powrót ze świata umarłych jeszcze bardziej ją komplikuje. A skoro na dodatek jest to wewnętrzna sprawa Graysona, nie bardzo mogę się na ten temat wypowiadać. Prawdopodobnie niewłaściwe byłoby nawet wyrażenie przeze mnie opinii w tej kwestii.
— Rozumiem… — mruknęła Honor, nie wierząc w ani jedno słowo, towarzyszył im bowiem nagły wzrost tego radosnego oczekiwania. — W rzeczy samej rozumiem, milordzie. I mam nadzieję, że być może pewnego dnia będę miała okazję zrewanżować się podobną godną podziwu dyplomacją i opanowaniem.
— Zawsze można mieć nadzieję — zgodził się uprzejmie White Haven. — Jednakże pozwolę sobie szczerze wątpić, abym miał kiedykolwiek okazję do równie dramatycznego powrotu zza grobu po publicznej egzekucji jak pani.
— Gdybym podejrzewała, że czeka mnie tak gorące i szczere powitanie w pańskim wykonaniu, poważnie bym się zastanowiła, czy warto wracać! White Haven parsknął śmiechem, ale natychmiast spoważniał.
— Mówiąc zupełnie szczerze i bez złośliwości, wieść o pani śmierci wywołała znacznie większe zamieszanie na Graysonie niż w Gwiezdnym Królestwie. My mamy hrabin na pęczki, a patronów jest mniej niż dziewięćdziesięciu. Dlatego admirał Kuzak i gubernator Kershaw uznali, że powinna pani najpierw udać się na Grayson, a ja zgodziłem się z ich zdaniem.
Honor pokiwała głową ze zrozumieniem.
8. Flota, którą dowodził White Haven, stacjonowała w systemie Trevor Star, przygotowując się do podjęcia ofensywy, ale dowódcą obrony systemu była dowodząca 3. Flotą admirał Theodosia Kuzak. Choć więc o krótszym starszeństwie, była głównodowodzącą wszystkich sił znajdujących się w układzie planetarnym, a więc i przełożoną admirała White Haven. Jej cywilnym odpowiednikiem z ramienia Sojuszu był gubernator Winston Kershaw, przewodniczący komisji nadzorującej tworzenie rządu planetarnego na wyzwolonym San Martin. Był on również młodszym bratem Jonathana Kershawa, patrona Denby, i jednym z bardziej zdecydowanych zwolenników Benjamina IX. To on najszybciej pojął, jak najlepiej wykorzystać polityczne aspekty powrotu Honor, a zwłaszcza utrzymanie wszystkiego w ścisłej tajemnicy, dopóki nie spotka się ona z Protektorem.
— Nadal nie jestem do końca pewna, czy w pełni zgadzam się z Kershawem — przyznała. White Haven potrząsnął głową.
— Ja zaś uważam, że ma absolutną rację — oznajmił. Zarówno polityczne, jak i dyplomatyczne konsekwencje pani ucieczki będą olbrzymie i Protektor powinien jako pierwszy poznać wszystkie detale i podjąć stosowne działania. Wyślemy kurierów zarówno do systemu Yeltsin, jak i Manticore, ale to nie to samo. Treść będzie naturalnie zakodowana, a załogi nie będą miały o niczym pojęcia. Wątpię też, by Jej Wysokość pozwoliła na jakikolwiek przeciek, nim Protektor podejmie niezbędne decyzje.
— Nie kwestionuję tego, co pan powiedział, milordzie, ale dlaczego kurierem ma lecieć tylko wiadomość, a nie ja osobiście? I dlaczego nie przez Manticore, tylko okrężną drogą? Nie korzystając z wormhola, dotrę na Grayson za trzy tygodnie. To sporo czasu; trudno będzie tak długo utrzymać w tajemnicy pojawienie się na San Martin tak wielkiej liczby ludzi.