Ciekawość prawie skłoniła go do jego zadania, ale zacisnął zęby i zachował milczenie. Złość na Benjamina jeszcze mu na tyle nie przeszła, by dać mu satysfakcję, jakiej się spodziewał. Odwrócił się w stronę okna i wbił w nie wzrok.
Benjamin obserwował go przez chwilę, zdusił z wysiłkiem atak śmiechu i też wpatrzył się w zaśnieżony krajobraz.
Kilka kolejnych minut upłynęło w ciszy i bezruchu.
A potem na błękitnym niebie pojawiła się cieniutka z początku smuga kondensacyjna utworzona przez błyszczącą w promieniach słonecznych kroplę. Kropla błyskawicznie zmieniła się w rosnący z każdą sekundą kształt promu pasażerskiego z typu używanych przez oficerów flagowych. Maszyna płynnie podeszła do lądowania i w idealnym wręcz manewrze dotknęła lądowiska. Podwozie osiadło z sykiem pneumatyki, zewnętrzne drzwi śluzy otworzyły się, równocześnie zaś z nimi rozłożyła się schodnia. Czekając na otwarcie wewnętrznych drzwi i pojawienie się pasażera, admirał Matthews omal nie zaczął bębnić palcami po szybie. Miał naprawdę dość ważniejszych zajęć niż ta fanaberia Protektora, więc im prędzej się ona skończy, tym…
W tym momencie ujrzał wysoką postać w mundurze pełnego admirała Marynarki Graysona i wszystkie myśli zamarły mu w głowie. Podobnie jak on sam zamarł z wytrzeszczonymi oczyma i prawie opuszczoną szczęką. To, co widział, było niemożliwe! Tylko jedna kobieta w dziejach Marynarki Graysona miała prawo do noszenia admiralskiego uniformu. Tak jak tylko jedna kobieta w tejże marynarce posiadała sześcionogiego, kremowo-szarego treecata i nosiła go ze sobą wszędzie. Ponieważ oboje od ponad dwóch standardowych lat nie żyli, to, co widział, było niemożliwe. A jednak…
— Powiedziałem, że cię nie przeproszę — rzekł Benjamin IX bez śladu wesołości w głosie i uśmiechnął się łagodnie, widząc ogłupiałą minę rozmówcy. — To trochę spóźnione życzenia, ale… Wesołych Świąt, Wesley.
Matthews bez słowa odwrócił się do okna, próbując dojść do ładu z niemożliwym. Sądząc po reakcjach większości Marines i gwardzistów, nie tylko on nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ale jego niedowierzanie powoli zaczynało ustępować czemuś, czego jeszcze nie potrafił nazwać, ale co już wstrząsnęło nim do głębi.
— Wiem, jak wiele znaczyła dla ciebie i całej floty — dodał cicho Benjamin. — I dlatego nie mogłem cię ze sobą nie zabrać.
— Aaale… ale jak? Przecież wszyscy… media pokazały…
— Nie mam pojęcia, Wesley. Dwa tygodnie temu dostałem wiadomość wysłaną z Trevor Star, a po niej krótką zakodowaną informację, jak tylko Harrington wyszedł z nadprzestrzeni. Nie znam żadnych szczegółów, wiem tylko, że żyje. Może powinna użyć drogi służbowej i wpierw zawiadomić ciebie, ale działała jako patronka, nie jako admirał, mając na względzie reperkusje polityczne. I miała rację. Zresztą, czy to takie ważne?
Mówił cicho, a w jego oczach błyszczało coś więcej niż radość, gdy patrzył, jak wysoka, jednoręka kobieta maszeruje ku wejściu, mając za sobą majora w zielonym mundurze Gwardii Harrington oraz pół tuzina oficerów i jednego masywnego, krępego podoficera w uniformie Royal Manticoran Navy.
— Czy tak naprawdę cokolwiek jest ważne poza tym, że mimo wszystko wróciła? — spytał miękko.
— Nie — odparł równie miękko Matthews i odetchnął głęboko. — Nic innego nie jest ważne, Wasza Miłość.
Honor Harrington wyszła z windy i chciała stanąć na baczność, ale nie zdążyła — Benjamin Mayhew dopadł jej dwoma długimi susami i zamknął w niedźwiedzim uścisku, jakiego by się nie spodziewała po jego żylastej osobie. Spojrzała nań ze zdumieniem nie tylko z tego powodu — było niesłychane, by graysoński mężczyzna choćby dotknął niezamężnej kobiety, a co dopiero ściskał ją tak, że jej żebra trzeszczały. Dobrze wychowany graysoński mężczyzna nie obściskiwał nawet własnych żon w miejscach publicznych.
W następnej zaś sekundzie zrozumiała wszystko i przestała się dziwić, za to jedną ręką odwzajemniła uścisk. Nie powinna tego robić, mimo iż to on zaczął, ale w tym momencie nie miała do czynienia z Protektorem Graysona, lecz z przyjacielem, który widział jej śmierć, a teraz witał ją po powrocie z martwych. I podobnie jak ona miał głęboko gdzieś zasady właściwego zachowania przystojącego graysońskiemu mężczyźnie. Nie wspominając już o protokole obowiązującym Protektora.
Trwało to dłuższą chwilę, po czym Benjamin odetchnął głęboko, odsunął Honor na długość ramion i przyjrzał się uważnie jej twarzy. Coś podejrzanie błyszczało w jego oczach, ale jej oko też było dziwnie mokre… a potem w jego oczach błysnęła złość, na moment przyćmiewając radość.
— Oko też? — spytał.
Uśmiechnęła się półgębkiem i skinęła potakująco głową.
— Cała lewa połowa twarzy i ręka… — ocenił rzeczowo.
— Coś jeszcze?
Patrzyła na niego w pełni świadoma, ile go kosztuje ten pozorny spokój. Bała się jego reakcji tak na sam widok swoich obrażeń, jak i na myśl o tym, w jaki sposób powstały, gdyż miała przedsmak tego, co może nastąpić, po Yanakovie i Greentree. I po wszystkich innych graysońskich oficerach, którzy poznali prawdę.
Zawsze wiedziała, że cieszy się szczególnym szacunkiem i sympatią wśród załóg. I już choćby to, jak podejrzewała, wystarczyłoby do wzbudzenia w nich nienawiści i wściekłości, gdy dowiedzieli się o jej uwięzieniu, głodzeniu i próbach złamania przez ubeków. Mimo iż starała się nie rozwodzić nad tymi kwestiami. Sytuację pogarszał dodatkowo fakt, iż byli graysońskimi mężczyznami, a każdy mężczyzna z Graysona był zaprogramowany, można by rzec, genetycznie, by chronić kobiety. Podejrzewała już dawno, że na wieść o jej śmierci wielu z nich jedynie z najwyższym wysiłkiem nie poddało się wściekłej furii i nie zaczęło się mścić. Po wysłuchaniu relacji Thomasa Greentree z bitwy o Basilisk wiedziała, że tak było. Juda Yanakov był od tego o włos i nadal miał niezwykle wielką ochotę na wyrównanie rachunków. Kiedy dowiedzieli się, jak ją potraktowano, ich wściekłość jeszcze wzrosła, choć było to nielogiczne, bo przecież żyła, z czego równocześnie ogromnie się cieszyli.
Reakcja ta była zresztą typowa dla wszystkich mężczyzn, których ostatnio spotkała — Hamish Alexander czuł dokładnie to samo, choć ani nie urodził się, ani nie wychował na Graysonie.
Dlatego tym bardziej musiała uważać, opowiadając swoje przeżycia Benjaminowi. Benjamin Mayhew bowiem był Protektorem Graysona i lennym władcą patronki Harrington zobowiązanym do pomszczenia krzywd, jakich ta jako jego wasal doznała. Co gorsza pochodził z Graysona i mimo wychowania i wykształcenia odebranego na innych planetach w głębi duszy pozostał wierny tutejszym zasadom dotyczącym traktowania kobiet. A na dodatek był jej przyjacielem. I nigdy nie zapomniał, że życie swoje i całej rodziny zawdzięcza jej i Nimitzowi. A ponieważ był Protektorem Graysona, miał możliwość dać upust wściekłości i chęci zemsty, które w tej chwili czuł, w naprawdę straszny sposób.
— Jeśli o mnie chodzi, to kompletna lista — odparła spokojnie. — Nimitz też trochę oberwał: uderzył się o kolbę strzelby. Słowem, oboje jesteśmy do naprawienia.
— Naprawienia! — to był prawie warkot.
Takiej reakcji się zresztą spodziewała — Benjamin należał do nielicznego grona osób, które wiedziały, że w jej przypadku regeneracja jest nieskuteczna.
— Naprawienia — powtórzyła spokojnie. — Może nie z użyciem wszystkich oryginalnych części, ale jak wiesz, w Królestwie Manticore robią doskonałe repliki.