Выбрать главу

Potem skwapliwie odprowadził mnie do drzwi, prosząc, bym koniecznie pozdrowił Balerona.

Zapewniłem, że zrobię to przy najbliższej okazji.

Potem wróciłem do domu i zszedłem do piwnicy.

Mam tam pomieszczenie, zamaskowane fałszywą ścianą i chronione ogniotrwałymi drzwiami. W środku są piwniczne półki z Ikei do samodzielnego montażu, a na nich tekturowe pudełka, w których trzymam obole. Są posortowane według nominałów, biżuteria spoczywa w wyściełanych kasetkach, ale są także słoiki carskich pięciorublowych „świnek”, sznury nanizanych obrączek, a także pudełka po butach, gdzie lądują tombak, fałszywe pieniądze i bezwartościowe przedmioty. Trafiają się i takie. Mam też kosz na bieliznę, do którego wrzucam zniszczone banknoty. Pokrwawione, oblane czymś, albo nadpalone.

Nie jestem kutwą.

Po prostu nie mam pojęcia o praniu pieniędzy. Nie mogę przecież pójść do banku i wpłacić tego wszystkiego na konto. Więc leżą na półkach.

Kiedy wracałem na górę, usłyszałem przeciągły jęk, niemal krzyk. Mój siostrzeniec obudził się i prawdopodobnie przez kilka sekund leżał w błogiej nieświadomości, jaką daje poranek, a potem w jednym miażdżącym uderzeniu cały koszmar wrócił do niego.

Poszedłem go przywitać szklanką wody i kilkoma tabletkami. Nowy dzień, nowa pigułka.

Potem siedział na fotelu w salonie, skuty chemią, i kiwał się jak przy chorobie sierocej, patrząc w przestrzeń, tak samo jak wtedy na dworcu. Śniadanie stało przed nim, samotne i smutne.

Chodziłem po tarasie i patrzyłem, jak kwitną śliwy. Nie mogłem wysiedzieć przy stoliku nad kawą i gazetą. Myślałem.

Potem stwierdziłem, że środki zaczęły działać, i poszedłem porozmawiać z siostrzeńcem.

– Opowiedz mi o swojej byłej żonie – zażądałem.

Nie zrozumiał, o co mi chodzi.

– Zawsze wam się nie układało? Od początku?

Opowiadał niechętnie, wyglądało na to, że już sam nie wie. Kiedyś myślał, że było w porządku, a potem okazało się, że momenty, które miał za niemal doskonałe, dla niej były albo nic nie warte, albo kompletnie żałosne. Nic mi to nie dało. Chłopak sam już nic nie wiedział. Nowa twarz jego byłej żony, rozjarzona wściekłością i nienawiścią, przesłoniła mu i zabiła całą przeszłość. Nie pamiętał już niczego dobrego.

Zadzwoniła do niego wczesnym popołudniem. Chodził po salonie z komórką przy uchu i odpowiadał „tak” „nie” i „nie wiem”, a w odpowiedzi z głośniczka dobiegało rytmiczne pobzykiwanie, jakby trajkotała niczym katarynka. Rytm głosu sugerował listę stanowczych i raczej agresywnych żądań. Nie wiem, co mówiła, zresztą nie bardzo mnie to obchodziło, zerkałem tylko znad gazety.

Makler Korbacz miał rację. Akcje Olebanku poważnie spadły i tylko się traciło na dzisiejszej sprzedaży. Niestety ani ja, ani Baleron nie mogliśmy czekać.

Paweł usiłował dziwnie spokojnym głosem wyjaśnić swojej ex, że to nie jest najlepszy moment jego życia. Został świadkiem i w pewnym sensie ofiarą morderstwa, spędził kilka dni w szpitalu i chwilowo nie ma gdzie mieszkać.

W odpowiedzi dostał kolejną porcję stanowczych pobzykiwań, jakby w obudowie telefonu zamknięta była wściekła osa. Wtedy też zaczął na nią wrzeszczeć i w końcu rzucił gdzieś telefonem.

Na pierwszej stronie działu miejskiego napisali, że pewien ksiądz wpadł pod tramwaj.

To się zdarzyło godzinę później. Paweł się położył, ja siedziałem w salonie i przeglądałem „Mitologię ludów Syberii” do czwartkowego wykładu.

Najpierw zauważyłem, że zrobiło się ciemno. Jeszcze przed chwilą świat stał w ostrym słońcu, a nagle światło przygasło i zrobiło się brudnożółte, jak przed burzą.

Potem pojawiły się ptaki. Tysiące drobnych ptaszków, zbitych w gigantyczne jak chmura stado, wirujące nad moim domem, zwijające się w kręgi i zygzaki, jak jeden zbiorowy organizm. I ogłuszający, ćwierkający chór. Patrzyłem osłupiały, jak obsiadają śliwy, sosny i topole w całej dzielnicy. Miliony. Jak szarańcza.

Potem przyszło mrowienie skóry. Włoski na przedramionach podnosiły mi się po kolei, jakbym przesunął dłonią przed ekranem telewizora.

A później nadszedł nagły, polarny chłód.

Ptaki poderwały się w nagłej panice, z hukiem tysięcy skrzydełek. W jednej chwili gałęzie opustoszały.

Poczułem, że coś idzie przez salon. Nie widziałem niczego, ale wyraźnie to czułem. Przez mój salon.

Do mojego domu nie zbliżają się nawet skeksowie i to nawet listopadową nocą. Jest obwarowany jak twierdza.

Tymczasem coś sunęło samym środkiem pokoju, w biały, słoneczny dzień, nie dbając o nic. Po moim dywanie.

Afrykańska maska spadła z trzaskiem ze ściany i zaczęła sunąć po podłodze.

Jadeitowy zielony Budda śmignął nagle tuż koło mojej głowy i trzasnął o futrynę drzwi. Zaczęły trzaskać stopnie schodów, jeden po drugim. Jakby coś ciężkiego szło na górę.

Pognałem tam, przeskakując po kilka naraz. Drzwi do pokoju, w którym spał Paweł, uchyliły się i biło stamtąd zimno.

Nic, co dotąd widziałem w świecie Pomiędzy, nie ośmieliłoby się wdzierać do tego domu.

Nagle odeszło. Znowu zrobiło się ciepło, w okna uderzył blask słońca, jakby przebiło się przez chmury.

Odeszło samo, ale czułem, że było tak potężne, że mogłoby nawet teraz rozszarpać nas obu na strzępy. Sprawiło, że słońce przygasło?!

Mój siostrzeniec płakał przez sen.

Musiałem czekać na zmrok.

Siedząc w salonie i patrząc za okna, postanowiłem, że zabiorę go ze sobą. Dostanie słabą dawkę i nic nie powinno mu się stać. Przy mnie i tak był bezpieczniejszy niż gdyby został tu, w domu, który nie zapewniał mu już ochrony. Czułem, że jego obecność może mi pomóc.

Nie miał ochoty na ten kieliszek. Wymawiał się, kręcił nosem. Musiałem uciec się do „z wujkiem się nie napijesz?”. Wtedy przypomniał sobie, że gości go wariat. Przełknął, dzielnie zwalczył dreszcz obrzydzenia, po czym trzasnął głową o stół. Nie widziałem takiego numeru nawet wśród Azjatów, którzy fizjologicznie są słabo odporni na alkohol.

W świecie Pomiędzy siostrzeniec stał, zdjęty szokiem, i patrzył na swoje ciało z głową leżącą na stole. A potem na swoje ręce.

– Zabiłeś mnie – wyszeptał. – Dlaczego?

– Tylko chwilowo – wyjaśniłem. – Wyszedłeś ze swojego ciała, ja też. Musimy iść coś sprawdzić. Chcesz się uwolnić, czy nie?

– Skoro wiem, że śpię, to i tak za chwilę się obudzę – powiedział z powątpiewaniem.

– Nie tak zaraz – zapewniłem. – A teraz słuchaj uważnie.

Opowiedziałem mu o świecie Półsnu. Zapewniłem, że ze mną nic mu się nie stanie. Wyjaśniłem, że szukamy Magdy, żeby oboje mogli zaznać spokoju.

Przyjął to dzielnie. Przekonanie, że śpi, bardzo mu pomagało.

– Motocykl? – zapytał z niesmakiem. Motocykl nie pasował do zaświatów.

– Wszystko ma jakąś duszę. Zwierzęta, nawet przedmioty. To jest rodzaj widma motocykla, nazywam to „Ka”. Te przedmioty, mój strój, ta strzelba, ten hełm istnieją w realnym świecie. Są nawiedzone, jeżeli wolisz to określenie. Zabieram ze sobą ich Ka, bo pozwalają mi działać po tamtej stronie. Chronią mnie, jak ten hełm, który ocalił kiedyś życie jednemu żołnierzowi i stał się jego talizmanem. Dzięki niemu, ten człowiek wrócił cały z Wietnamu. Myślę, że mógłbym robić to samo, nie mając ich, ale tak jest łatwiej. To tak, jak posiadanie pistoletu. Sama świadomość, że go masz, sprawia, że czujesz się pewniej. To psychologiczne. Wsiadaj, będziesz jechał w koszu.