Arkadij i Borys Strugaccy
Pora deszczów
Kiedy Irma wyszła, chuda, długonoga, uśmiechając się po dorosłemu szerokimi i jaskrawoczerwonymi jak u matki ustami, długo zamykając za sobą drzwi, Wiktor zajął się starannym zapalaniem papierosa. To wcale nie jest dziecko, myślał oszołomiony, dzieci nie rozmawiają w ten sposób. To nawet nie brutalność, to okrucieństwo i nawet nie okrucieństwo — po prostu jest jej wszystko jedno. Jakby nam udowodniła twierdzenie matematyczne — wszystko obliczyła, przeanalizowała, rzeczowo zakomunikowała wynik i oddaliła się potrząsając warkoczykami, absolutnie spokojna.
Przezwyciężając zażenowanie Wiktor spojrzał na Lolę. Na twarzy miała czerwone plamy, wargi jej drżały, jakby chciała się rozpłakać, ale oczywiście płakać nie zamierzała, była rozwścieczona do ostateczności.
— Widzisz? — zapytała Wysokim głosem. — Taka smarkata… Gówniara! Nie ma dla niej nic świętego, każde słowo — zniewaga, jakbym nie była jej matką, tylko szmatą do podłogi, o którą można wytrzeć buty. Wstyd mi przed sąsiadami! Paskudztwo, chamka…
Tak, pomyślał Wiktor, i ja z tą kobietą żyłem. Chodziłem z nią w góry, czytałem jej Baudelairea, drżałem od jej dotknięcia, pamiętam jej zapach., jzdaje się, że nawet biłem się o nią. Do dzisiaj nie rozumiem, o czym ona myślała, kiedy czytałem jej Baudelairea? Nie, to doprawdy zdumiewające, że udało mi się od niej uciec. Po prostu niepojęte, jak to się stało, że mnie wypuściła? Zapewne też nie byłem bukiecikiem fiołków. Pewnie i teraz nie jestem, ale wtedy piłem jeszcze więcej niż obecnie, a do tego uważałem się za wielkiego poetę.
— Ty, oczywiście, nie masz do tego głowy, gdzie tam — mówiła Lola — życie w stolicy, różne tam primabaleriny, artystki… Wiem wszystko. Nie wyobrażaj sobie, że my o niczym nie wiemy. I ta twoja ogromna forsa, i kochanki, i nie kończące się skandale… Jeśli chcesz wiedzieć, mnie to jest doskonale obojętne, nie przeszkadzałam ci, robiłeś co chciałeś…
W ogóle gubi ją to, że bardzo dużo mówi. Jako panna była cicha, milcząca i tajemnicza. Są takie panienki, które od urodzenia wiedzą, jak się zachować. Ona wiedziała. Zresztą i teraz właściwie nieźle wygląda, kiedy na przykład siedzi milcząc na kanapie z papierosem i pokazuje kolana… albo nagle splecie dłonie na karku i się przeciągnie… Na prowincjonalnego adwokata to powinno nadzwyczajnie działać… Wiktor wyobraził sobie sympatyczny wieczór — ten stolik przysunięty tak do kanapy, butelka, szampan pieni się w kielichach, przewiązana wstążeczką bombonierka czekolady i sam adwokat — wykrochmalony, muszka pod szyją. Wszystko jak u ludzi i nagle wchodzi Irma… Koszmar, pomyślał Wiktor, nieszczęsna kobieta.
— Sam powinieneś zrozumieć — mówiła Lola — że nie chodzi o pieniądze, nie pieniądze teraz o wszystkim decydują. — Już się uspokoiła, czerwone plamy znikły. — Wiem, że na swój sposób jesteś uczciwym człowiekiem, kapryśnym, rozpuszczonym, ale przecież nie złym. Zawsze nam pomagałeś i jeżeli o to chodzi, nie mam do ciebie żadnych pretensji. Ale nie taka pomoc jest mi teraz potrzebna. Nie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa, ale unieszczęśliwić mnie również ci się nie udało. Masz swoje życie, a ja mam swoje. Nawiasem mówiąc, jeszcze nie jestem stara i niejedno jeszcze przede mną…
Dziecko trzeba będzie zabrać, pomyślał Wiktor. Jak widać, Lola już o wszystkim zadecydowała. Jeżeli Irmę tu zostawić, w domu zacznie się piekło. Dobrze, ale gdzie ja ją podzieję? Spróbuj być uczciwy, zaproponował sam sobie, po prostu uczciwy. Tu trzeba uczciwie, to nie zabawka… Bardzo uczciwie przypomniał sobie swoje życie w stolicy. — Niedobrze, pomyślał. Można oczywiście nająć gosposię. To znaczy wynająć na stale mieszkanie… Zresztą nie o to chodzi — Irma powinna być ze mną, a nie z gosposią. … Podobno dzieci wychowywane przez ojców — to najlepsze dzieci. Poza tym ona mi się podoba, chociaż to bardzo — dziwne dziecko. A w ogóle to mój obowiązek. Obowiązek uczciwego człowieka i ojca. I w tym wszystkim jest wiele mojej winy. Ale to wszystko literatura. A gdyby tak uczciwie? Jeśli uczciwie — to się boję. Dlatego, że ona będzie stała przede mną uśmiechając się szerokimi ustami, a co ja jej potrafię powiedzieć? Czytaj, czytaj codziennie, czytaj, jak możesz najwięcej, nie musisz robić nic innego, tylko czytaj. Ona to wie i beze mnie, a nic więcej nie mam jej do powiedzenia. Dlatego właśnie się boję… Ale to jeszcze nie wszystko, jeśli zupełnie uczciwie. Ja nie chcę, i o to właśnie chodzi. Przyzwyczaiłem się do samotności. I lubię samotność. Nie chcę, żeby było inaczej… I tak to właśnie wygląda, jeśli zupełnie uczciwie. Obrzydliwie wygląda, jak zresztą każda prawda. Cynicznie wygląda, egoistycznie, wstrętnie. Uczciwie.
— Dlaczego milczysz? — zapytała Lola. — Masz zamiar tak milczeć bez końca?
— Nie, nie, słucham cię — pośpiesznie powiedział Wiktor.
— Naprawdę słuchasz? Od pół godziny czekam, żebyś był łaskaw zareagować. Ostatecznie to nie tylko mój e dziecko…
A z nią też trzeba uczciwie? — pomyślał Wiktor. Z nią to już zupełnie nie mam ochoty — uczciwie. Ona zdaje się, wyobraziła sobie, że taki problem można rozwiązać w ciągu paru sekund, nie ruszając się z miejsca, między jednym papierosem a drugim.
— Zrozum — powiedziała Lola — przecież nie proponuję, żebyś się sam nią zajmował. Przecież wiem, że jej nie weźmiesz i dzięki Bogu, że nie weźmiesz, zupełnie się do tego nie nadajesz. Ale przecież masz znajomości, kontakty, pomimo wszystko jesteś dość znanym człowiekiem — pomóż mi ją jakoś urządzić! Są u nas przecież jakieś szkoły dla uprzywilejowanych, pensje, specjalne gimnazja. Irma jest zdolnym, muzykalnym dzieckiem, ma zdolności matematyczne i do języków.
— Pensja — powiedział Wiktor. — Tak, oczywiście… pensja… Sierociniec… Nie, nie, żartuję. Warto nad tym pomyśleć.
— O czym tu myśleć? Każdy by się cieszył, gdyby mógł umieścić swoje dziecko na dobrej pensji albo w specjalnym gimnazjum. Żona naszego dyrektora…
— Słuchaj Lolu — powiedział Wiktor. — To jest dobry pomysł i postaram się coś załatwić. Ale to nie takie proste, i na to potrzebny jest czas. Oczywiście napiszę.
— Napiszę! To cały ty. Nie trzeba pisać, tylko jechać, osobiście prosić, kłaniać się! Tak czy inaczej nic tu nie robisz! Tylko pijesz i włóczysz się z dziwkami! Czy naprawdę tak trudno, dla rodzonej córki…
O do diabła, pomyślał Wiktor, jak tu jej wszystko wytłumaczyć? Znowu zapalił papierosa, wstał i przespacerował się po pokoju. Za oknem zmierzchało się i po dawnemu lał deszcz, obfity, ciężki, niespieszny — deszcz, którego było bardzo dużo i który wyraźnie donikąd się nie spieszył.
— Ach, jak ty mi obrzydłeś! — powiedziała Lola z nieoczekiwaną złością — gdybyś wiedział, jak mi obrzydłeś…
Czas iść, pomyślał Wiktor. Zaczyna się święty macierzyński gniew, wściekłość porzuconej kobiety i temu podobne. Tak czy inaczej, dzisiaj nic jej nie odpowiem. I niczego nie będę obiecywał…
W niczym nie można na ciebie liczyć — mówiła dalej Lola. — Nieudany mąż, ojciec do niczego… modny pisarz, widzicie go! Rodzonej córki nie potrafił wychować… Pierwszy lepszy kmiot zna się na ludziach lepiej niż ty! No i co ja mam teraz robić? Z ciebie przecież nie ma żadnego pożytku. Sama gonię resztką sił i nic z tego nie wynika. Nic dla niej nie znaczę, pierwszy lepszy mokrzak jest dla niej sto razy ważniejszy niż ja. No, nic, jeszcze zobaczysz! Ty jej niczego nie uczysz, doczekasz się, że tamci ją nauczą! Doczekasz się, że napluje ci w mordę tak jak mnie…
— Przestań, Lolu — powiedział Wiktor krzywiąc się. — Chyba jednak trochę przesadzasz. Jestem jej ojcem, to prawda, ale ty jesteś jej matką… Twoim zdaniem wszyscy są winni oprócz ciebie…