Выбрать главу

Wyglądał na oficera, którym zresztą był – oficer kawalerii, kresowiak, z Ukrainy chyba, po czterdziestce, z twarzą ciemną od zgolonego zarostu i suchą, elegancki a nawet szarmancki. Przywitał się ze wszystkimi – widać było, że nie pierwszy raz tu przyjeżdża – paniom ucałował rączki. – A tak, już wiem, co za nieszczęście! A panowie z Warszawy?… Co pewien czas przymykał oczy i był jak ktoś, kto od długiego czasu jedzie i jedzie pociągiem… Posadzono go na jednym z dalszych miejsc, widocznie przebywał tutaj w charakterze technika, lub urzędnika dla kontroli krów, czy planowania!8 zasiewów – ostrożność konieczna ze względu na służbę.

Co się tyczy nas, siedzących przy stole, to od razu było widać, że wszyscy są mniej lub więcej poinformowani – choć rozmowa wlokła się sennie i blado. Ale na końcu stołu wyrabiały się dziwne rzeczy, z Karolem mianowicie, tak, z (młodym)

naszym Karolem, który obecnością przybysza wtrącony zosta! w natężone, chętne posłuszeństwo i skwapliwą gotowość – i, zachłyśnięty wiernością, zaostrzony, znalazł się nagle w pobliżu śmierci, partyzant, żołnierz, konspirator, któremu mordercza a cicha siła błąkała się po rękach i barkach, gotów jak pies na zawołanie i posłusznie sprawny, technicznie umiejętny. Nie on jeden zresztą. I nie wiem, czy stało się to poprzez niego, ale cała ta, tak drażniąca przed chwilą, romantyczna kiepskość doznała nagłego uzdrowienia, a my wszyscy dostąpiliśmy prawdy i siły w zespoleniu i byliśmy przy tym stole jak oddział, oczekujący rozkazu, już wtrąceni w ewentualność działania i walki. Konspiracja, akcja, wróg… to stało się prawdą silniejszą, niż codzienne życie, i wtargnęło niby wiatr odświeżający, zniknęła bolesna odmienność Heni i Karola, wszyscy poczuliśmy się towarzyszami. A jednak zbratanie to nie było czyste! Nie… było także dręczące, a nawet obmierzłe! Gdyż, Bogiem a prawdą, czyż nie byliśmy my, starsi, już trochę komiczni i cokolwiek obrzydliwi w owej walce – podobnie jak bywa z miłością w starszym wieku – czyż to nadawało się do nas, do nabrzmiałości Hipa, chudości Fryderyka, wycieńczenia pani Marii? Ten oddział, który stanowiliśmy, był oddziałem rezerwistów, a nasze zespolenie było zespoleniem w rozkładzie – melancholia, niechęć, wstręt, obrzydzenie unosiły się nad naszym zbrataniem w walce i w zapale. Chwilami wydawało mi się cudowne, iż zbratanie, zapał, są jednak mimo to, możliwe. A chwilami miałem ochotę wołać do Karola i Heni, ach, bądźcie osobno, nie zadawajcie się z nami, unikajcie naszego brudu, naszej farsy! Lecz oni (bo ona też) garnęli się do nas – i napierali na nas – i chcieli z nami – i oddawali się nam, byli na rozkazy, gotowi z nami, za nas, dla nas, na skinienie wodza! Tak trwało przez cały czas kolacji. Tak to odczuwałem.

Czy ja tak odczuwałem, czy Fryderyk? ‹ i;• •-• -:-' •

Co się tyczy nas, siedzących przy stole, to od razu było widać, że wszyscy są mniej lub więcej poinformowani – choć rozmowa wlokła się sennie i blado. Ale na końcu stołu wyrabiały się dziwne rzeczy, z Karolem mianowicie, tak, z (młodym)

na-!-szym Karolem, który obecnością przybysza wtrącony został w natężone, chętne posłuszeństwo i skwapliwą gotowość – › i, zachłyśnięty wiernością, zaostrzony, znalazł się nagle w pobliżu śmierci, partyzant, żołnierz, konspirator, któremu mordercza a cicha siła błąkała się po rękach i barkach, gotów jak pies na zawołanie i posłusznie sprawny, technicznie umiejętny. Nie on jeden zresztą. I nie wiem, czy stało się to poprzez niego, ale cała ta, tak drażniąca przed chwilą, romantyczna kiepskość doznała nagłego uzdrowienia, a my wszyscy dosta- s piliśmy prawdy i siły w zespoleniu i byliśmy przy tym stole!

jak oddział, oczekujący rozkazu, już wtrąceni w ewentualność? działania i walki. Konspiracja, akcja, wróg… to stało się prawdą i silniejszą, niż codzienne życie, i wtargnęło niby wiatr odświe- f żający, zniknęła bolesna odmienność Heni i Karola, wszyscy f poczuliśmy się towarzyszami. A jednak zbratanie to nie było i czyste! Nie… było także dręczące, a nawet obmierzłe!

Gdyż, i Bogiem a prawdą, czyż nie byliśmy my, starsi, już trochę: komiczni i cokolwiek obrzydliwi w owej walce – podobnie; jak bywa z miłością w starszym wieku – czyż to nadawało; się do nas, do nabrzmiałości Hipa, chudości Fryderyka, s wycieńczenia pani Marii? Ten oddział, który stanowiliśmy, {był oddziałem rezerwistów, a nasze zespolenie było zespoleniem w rozkładzie – melancholia, niechęć, wstręt, obrzydzę- f nie unosiły się nad naszym zbrataniem w walce i w zapale. Chwilami wydawało mi się cudowne, iż zbratanie, zapał, są jednak mimo to, możliwe. A chwilami miałem ochotę wołać do Karola i Heni, ach, bądźcie osobno, nie zadawajcie się z nami, unikajcie naszego brudu, naszej farsy! Lecz oni (bo ona też) garnęli się do nas – i napierali na nas – i chcieli z nami – i oddawali się nam, byli na rozkazy, gotowi z nami, za nas, dla nas, na skinienie wodza! Tak trwało przez cały czas kolacji. Tak to odczuwałem. Czy ja tak odczuwałem, czy Fryderyk? ‹

Kto wie, a może jedną z najmroczniejszych tajemnic ludzkości – i najtrudniejszych – jest właśnie ta, która dotyczy takiego „zespalania się"

wieków – sposobu i trybu w jakim młodość staje się nagle dostępna starszości i vice versa. Kluczem do tej zagadki był w danym wypadku oficer, który, będąc oficerem, był już tym samym nastawiony na żołnierza i młodego… i uwidoczniło się to jeszcze silniej gdy, po kolacji, Fryderyk zaproponował Siemianowi obejrzenie zabójcy w spiżarni. Co do mnie, nie wierzyłem w przypadkowość tej propozycji, wiedziałem, że przebywanie Józka-mordercy-młodego w spiżarni zaczęło napierać i stało się natrętne odkąd Karol oddał się oficerowi. Poszliśmy tam -

Siemian, Fryderyk, ja, Henia, oraz Karol z lampą. W zakratowanym pokoiku leżący na słomie – śpiący i skulony – a gdy stanęliśmy nad nim poruszył się i dłonią przez sen zakrył oczy. Dziecinny. Karol oświetlał go lampą. Siemian dał znak ręką, żeby go nie budzić. Przyglądał mu się, jako mordercy pani Amelii, a jednak Karol oświetlał go lampą nie jako mordercę – lecz raczej, jakby pokazywał go wodzowi – nie tyle młodego mordercę, ile młodego żołnierza – jakby pokazywał go, jak kolegę. I oświetlał go nieomal jak rekruta, jakby chodziło o pobór… a Henia stała tuż za nim i patrzyła, jak on go oświetla. Uderzyło mnie, jako rzecz szczególna, a nawet ze wszechmiar godna uwagi, iż to żołnierz oficerowi oświetla żołnierza – co było koleżeńskie i braterskie między nimi, żołnierzami, ale też okrutne, ale wydające na pastwę. A bardziej jeszcze znaczące wydało mi się to, że młody starszemu oświetlał młodego – choć dobrze nie chwytałem, co to znaczy…

W tej spiżarni, z jej zakratowanym oknem, nastąpił wybuch niemy ich trojga wokół lampy i w jej blasku – wybuchnęli z cicha treścią nieznaną, dyskretną, skwapliwą. Siemian nieznacznie objął ich wzrokiem, była to chwila tylko, ale dość abym się dowiedział, że nie jest mu to tak zupełnie obce.

9.

Czy już wspomniałem, że cztery małe wysepki, przedzielone zzieleniałymi od rzęsy kanałami, stanowiły przedłużenie stawu? Mostki przerzucono przez kanały. Alejka u samego krańca ogrodu, wijąca się w zaroślach leszczyny, jaśminów i tuj, pozwalała obejść lądem ten archipelag rozmokły stojącymi wodami. Idąc tamtędy przywidziało mi się, że jedna z wysepek nie jest jak inne… dlaczego?…

wrażenie przelotne, ale ogród zanadto już był wciągnięty do gry abym mógł je pominąć. Jednakże… nic. Gąszcz tej wysepki z pióropuszami drzew – zamarły. Był dzień upalny i pora podwieczorkowa, kanał wysechł prawie i szklił się skorupą szlamu z zielonymi oczami wody – trzciny zarastały brzegi. Wszelką niesamowitość należało w naszych warunkach poddać niezwłocznej inspekcji, przedostałem się zatem na drugi brzeg. Wysepka oddychała upałem, trawa panoszyła się tutaj gęsta i wysoka, obfita w mrówki, i, w górze, korony drzew o własnym, zamkniętym istnieniu. Przelazłem przez zarośla i… Zaraz. Zarazi Niespodzianka!