Nawet dobrze, że pan zobaczył to na wyspie. Co dwóch widzi to nie jeden. Ale do diabla cala robota, zamiast żeby to ich podekscytowało i spiknęlo, oni na zimno jak aktorzy… dla mnie tylko, na moje żądanie, i jeśli kim się podniecają to mną, nie sobą! Co za pech! Co za pech! Pan wie jak jest, bo pan widział. Ale to nic. My ich w końcu rozpalimy.
Pan widział, ale teraz trzeba by żeby pan Wacława na to zwabił. Niech on zobaczy! Proszę mu powiedzieć tak: 1) Pan spacerując, przypadkowo dojrzał ich rendez-vous na wyspie; 2) uważa pan za swój obowiązek donieść mu; 3) oni nie wiedzą, że pan ich widział. I jutro niech pan go zaprowadzi na spektakl, o to chodzi żeby on ich widział mnie nie widząc, szczegółowo wszystko obmyślę i napiszę, otrzyma pan instrukcje. Koniecznie! To ważne! Zaraz jutro! Musi wiedzieć, musi zobaczyć!
Pyta pan, jaki mam plan? Żadnego planu. Idę po linii napięć, rozumie pan? Idę po linii podnieceń. Mnie teraz zależy, żeby on zobaczył, a także niech oni wiedzą, że zostali zobaczeni. Trzeba zafiksować ich w zdradzie! Potem zobaczymy co dalej.
Proszę załatwić. Proszę nie odpisywać. Listy będę zostawiał na murze, koło bramy, pod cegłą. Proszę palić listy.
A ten drugi, ten Nr 2, ten Józiek, co z nim, jak, w jakiej kombinacji jego z nimi skombinować żeby to wszystko zagrało, zagrało, on przecież nadaje się jak ulał, w głowę zachodzę, nic nie wiem, ale powoli jakoś zadzierzgnie się, splecie, tylko naprzód, tylko dalej! Proszę ściśle wszystko wykonać".
Ten list mnie sparzył! Zacząłem chodzić po pokoju i wreszcie wyszedłem z nim na pole – gdzie powitała mnie senność wzdymającej się ziemi, zręby wzgórz na tle pierzchającego nieba i wzrastający przednocny napór wszystkich rzeczy. Krajobraz już doskonale znany, o którym wiedziałem że go tu zastanę – ale list wytrącał mnie z krajobrazów, o, list mnie wytrącał i medytowałem, co robić, co robić? Co robić? Wacław, Wacław – ależ tego za nic bym nie zrobił, to w ogóle nie nadawało się do zrobienia – i przerażające, że mgławica żądzy fantastycznej materializuje się w fakt, w konkretny fakt, który miałem w kieszeni, w określone żądanie. Czy jednak Fryderyk nie oszalał? Czy nie byłem mu potrzebny po to tylko, aby szaleństwo jego mogło się mną wylegitymować? Zaiste był to ostatni moment aby zerwać z nim – i miałem przed sobą bardzo proste rozwiązanie, wszak mogłem porozumieć się z Wacławem i Hipolitem… i już widziałem siebie rozmawiającego z nimi: – Posłuchajcie, kłopotliwa sprawa… Obawiam się, że Fryderyk… cierpi na jakieś zaburzenia psychiczne… obserwuję go od dłuższego czasu… no, po tych wszystkich cholernych przejściach nie on pierwszy i nie ostatni… ale w każdym razie trzeba by na to zwrócić uwagę, mam wrażenie że to jakaś mania, mania erotyczna i bodaj na punkcie Heni i Karola… Tak bym mówił. A każde z tych słów wyrzucałoby go poza obręb ludzi zdrowych, czyniło wariatem – i to wszystko mogło być dokonane za jego plecami, przemieniając go w obiekt dyskretnej naszej opieki i dyskretnego dozoru. On nic by o tym nie wiedział – nie wiedząc nie mógłby się bronić – z demona stałby się wariatem, oto wszystko. Ja zaś powróciłbym do równowagi. Jeszcze nie było za późno. Jeszcze nie uczyniłem nic, co by mnie kompromitowało, ten list był pierwszym ucieleśnieniem mego z nim współdziałania… dlatego tak nade mną zaciążył. A zatem trzeba się zdecydować -
i, wracając do domu, gdy drzewa rozlewały się w plamy, zasnute nieokreślonością, której jedyną treścią był mrok, niosłem ze sobą moje postanowienie unieszkodliwienia go i wyrzucenia w sferę zwykłego obłędu. Ale cegła zabieliła się przy bramie – i zajrzałem – a tam już czekał na mnie nowy list.
„Glista! Pan to wie! Pan to zrozumiał! Pan to wtedy na pewno wyczuł, jak ja!
Ta glista to Wacław! Połączyli się na gliście. Połączą się na Wacławie. Depcząc Wacława.
Nie chcą ze sobą? Nie chcą? Zobaczy Pan, że z Wacława zrobimy dla nich wkrótce łóżko, w którym się sparzą.
Trzeba koniecznie wpakować w to Wacława, trzeba l) żeby on to zobaczył. D.c.n.
Dalszy ciąg nastąpi".
Zaniosłem list na górę, do mego pokoju, tam dopiero go przeczytałem.
Upakarzające, że jego zawartość tak była mi jasna – jakbym sam do siebie pisał.
Tak, Wacław miał być glistą wspólnie rozdeptaną, miał dostarczyć grzechu, uczynić ich grzesznymi, wtrącić w noc rozpalającą. Co właściwie, co stało na przeszkodzie, dlaczego oni NIE CHCIELI ze sobą? Ach, wiedziałem – ale nie wiedziałem – wiadome a nieuchwytne – jakby młodo wymykające się dorosłej myśli… ale w każdym razie była to jakaś wstrzemięźliwość, jakaś moralność, jakieś prawo, tak, zakaz wewnętrzny, któremu byli posłuszni… więc chyba nie mylił się Fryderyk sądząc że gdy we dwoje stratują Wacława, gdy staną się wyuzdani na Wacławie, to właśnie ich rozkrochmali! Gdy dla Wacława staną się kochankami… kochankami staną się dla siebie. A dla nas, już za starych, oto jedyna możliwość zbliżenia się do nich erotycznego… Wtrącić ich w tę zdradę!
Gdy znajdą się w niej razem z nami, nastąpi zmieszanie i zespolenie! Ja to rozumiałem! I wiedziałem też, że grzech ich nie oszpeci, przeciwnie, ta młodość i świeżość będą potężniejsze gdy staną się czarne, ściągnięte przejrzałymi rękami naszymi w zepsucie i złączone z nami. Tak! Ja to wiedziałem! Dość już młodości potulnej i zwyczajnie wdzięcznej – tu szło o wytworzenie innej młodości, tragicznie nami, starszymi, przenikniętej.
Entuzjazm. Czyżby mnie to nie entuzjazmowało? Ależ tak, ależ bez kwestii. Ja będący już poza pięknością, wykluczony z migotliwej sieci oczarowania – i nieczarujący, nie umiejący zjednać sobie, obojętny naturze… ha, jeszcze byłem zdolny do zachwytu, ale wiedziałem, że zachwyt mój już nigdy nie będzie zachwycający… więc uczestniczyłem w życiu jak zbity pies i pies parszywy…
Gdy jednak w tym wieku zdarzy się okazja otarcia się o kwitnienie, wejścia w młodość, choćby kosztem deprawacji i gdy okazuje się, że brzydota może być zużytkowana, wchłonięta przez piękność… Pokusa, unicestwiająca opory, wprost nie do odparcia! Entuzjazm, tak, szał nawet i dławiący – ale z drugiej strony…
Ale przecież!^ Ale jakżeż! Nie! Zbyt obłędne! Tego się nie robi! Zanadto własne – zanadto prywatne i odrębne – i bez prece4 Pornografia densów! I wejść na tę drogę demoniczną, osobną, z nim, z istotą, której się lękałem, ponieważ wyczuwałem ją jako krańcową, wiedziałem, że musi zaprowadzić za daleko!
I, niczym Mefistofeles, niszczyć Wacławowi miłość? Nie, fantazjo podła i głupia!
Nie dla mnie! Za nic! Więc co? Wycofać się, pójść do Hipolita, Wacława, zrobić z tego casus kliniczny, diabła przemienić w wariata, piekło w szpital… i już chciałem iść aby, jak szczypcami, ująć w karby to rozwydrzenie, które grasowało.
Grasowało? Gdzie? Co robił w tej chwili? To że on w tej chwili robi coś – o czym ja nie wiem – poderwało mnie jak sprężyna, wyszedłem na dwór, psy mnie obskoczyly – nikogo, tylko dom, z którego się wyłoniłem – zaistniał przede mną i stał obok, jak rzecz. Okna kuchenne oświetlone. Na pierwszym piętrze okno Siemiana (zapomniałem o nim). Ja przed domem, przewiercony naraz dystansem rozgwieżdżonego sklepienia i zgubiony wśród drzew. Zawahałem się, zachybotałem, a tam dalej była brama, przy niej cegła, i poszedłem do niej, jakbym spełniał obowiązek, poszedłem, a gdym już był blisko, rozejrzałem się… czy on się nie czai gdzieś w krzakach. Pod cegłą – nowy list. A to się rozpisał!
„Czy pan jasno rozumie dobrze? Ja już coś tam spenetrowałem.