1) ZAGADKA: dlaczego oni ze sobą nie?… Co? Pan wie? Ja wiem. To byłoby zbyt PEŁNE dla nich. Zbyt CAŁKOWITE.
NIEPEŁNOŚĆ – PEŁNIA, oto klucz! Boże wielki! Ty jesteś Pelnią! Ale to piękniejsze od Ciebie i ja Ciebie wyrzekam się niniejszym.
2) ZAGADKA: dlaczego do nas się garną? Dlaczego z nami flirtują?
Bo oni między sobą nami chcą. Nami. A także – Wacławem. Nami, panie Witoldzie, drogi mój, nami, nami. Oni muszą poprzez nas. Dlatego nas kokietują!
Widział pan kiedyś coś podobnego? Że my im jesteśmy po-98 trzebni do tego?
3) Pan wie, co jest groźne? Że ja jestem w pelni mego rozwoju duchowointelektualnego, a znajduję się w rękach lekkich, niecałkowitych, dopiero wzrastających. Boże! Oni jeszcze rosną! Oni lekko, lekko, powierzchownie wprowadzą mnie w coś, co ja będę musiał wyczerpać całkowicie myślowo i uczuciowo. Podadzą mi lekko-lekkomyślnie puchar, który będę musiał wychylić do ostatniej kropli…
Zawsze wiedziałem że co'ś takiego mnie czeka. Ja jestem Chrystus, rozpięty na 16-letnim krzyżu. Pa! Do zobaczenia na Golgocie. Pa!".
A to się rozpisał! Znów siedziałem przy lampie w pokoju na górze: zdradzić go?
Wydać? Lecz w takim razie i siebie musiałbym zdradzić i wydać!
I siebie!
Nie tylko jego było to wszystko. To było także moje. Z siebie zrobić wariata?
Zdradzić w sobie jedyną sposobność wejścia, wejścia… w co? W co? W co?! Co to było? Zawołano mnie z dołu na kolację. Gdy znalazłem się w tym codziennym układzie, jaki tworzyliśmy przy stole, wszystkie sprawy otaczające, wojna i Niemcy, wieś i kłopoty, powróciły i uderzyły we mnie… ale uderzyły jak z obcości jakiejś… i już nie były moimi.
Fryderyk też siedział tutaj, na swoim miejscu – i rozprawiał, jedząc pierożki z sera, o sytuacji na frontach. I kilkakrotnie zwrócił się do mnie, zapytując o zdanie.
10.
Wtajemniczenie Wacława odbyło się ściśle według programu. Nic nieprzewidzianego nie skomplikowało wtajemniczenia, które miało przebieg gładki i spokojny.
Powiedziałem, że „coś chcę mu pokazać". Zaprowadziłem nad kanał, na miejsce wyznaczone, skąd przez lukę w drzewach można było oglądać scenę. W tym miejscu kanału woda była dość wysoka – konieczna ostrożność aby nie wdarł się na wyspę i nie odkrył obecności Fryderyka. Pokazałem.
Scena, którą obmyślił Fryderyk na jego cześć, była następująca: Karol pod drzewem; ona tuż za nim; oboje z zadartymi głowami, wpatrzeni w coś na drzewie, może w ptaka. I on podniósł rękę. Ona podniosła rękę.
Dłonie ich, wysoko ponad głowami, splotły się „mimowolnie". A, gdy się splotły, uległy ściągnięciu w dół, szybkiemu i gwałtownemu. Oboje przez chwilę, schyliwszy głowy, przyglądali się swoim rękom. I niespodziewanie upadli, nie było f właściwie wiadomo kto kogo przewrócił, wyglądało, jakby to j ręce przewróciły ich.
Upadli i przez moment leżeli razem, ale natychmiast zerwali się…, i znowu stali, jakby nie wiedzieli, co mają począć. Powoli ona odeszła, on za nią, zniknęli za krzakami. Scena wymyślna w swojej pozornej prostocie. W tej scenie prostota owego połączenia rąk doznawała nieoczekiwanego wstrząsu – to rzucenie się na ziemię – naturalność ulegała prawie konwulsyjnej komplikacji, odchyleniu od normy tak gwałtownemu, że przez sekundę wydawali się marionetkami w mocy żywiołu. Ale był to tylko moment i ich powstanie, ich spokojne odejście, kazały się domyślać, że już byli do tego' przyzwyczajeni… Jakby to nie pierwszy raz im się zdarzyło. Jakby to znali.
Wyziewy kanału. Wilgoć duszna. Nieruchome żaby. Była piąta, ogród był znużony.
Upał.
– Dlaczego pan mnie tu przyprowadził? Zadał to pytanie, gdyśmy wracali do domu.
Odpowiedziałem.
– Uważałem to za swój obowiązek. Zastanowił się.
– Dziękuję panu.
Kiedy byliśmy już blisko domu, powiedział: – Nie przypuszczam żeby to… miało większe znaczenie… Ale w każdym razie dziękuję, że pan mi zwrócił uwagę…
Pomówię z Henią.
Nic więcej. Poszedł do swego pokoju. Pozostałem sam, rozczarowany, jak zawsze bywa, gdy coś się urzeczywistnia – albowiem urzeczywistnianie jest zawsze mętne, nie dość wyraziste, pozbawione wielkości i czystości zamierzenia. Po dokonaniu zadania stałem się nagle bezrobotny – co robić z sobą? – wypróżniony faktem, który urodziłem. Ściemniało się. Znów się ściemniało. Wyszedłem na pole i szedłem miedzą, z pochyloną głową, byle iść, a ziemię miałem pod stopami zwyczajną, cichą i poczciwą. Wracając zajrzałem pod cegłę, ale nic na mnie nie czekało, cegła tylko – ciemna od wilgoci, chłodna. Kroczyłem drogą przez dziedziniec do domu i zatrzymałem się, niezdolny tam wejść, w obręb odbywającej się w nim sprawy. Lecz w tej samej chwili upał ich spleceń, ich krwi wczesnej i zbudzonej, splot, uścisk ich, wywalił się na mnie takim gorącem, że wywalając drzwi wpadłem do domu aby dalej urzeczywistniać! Wtargnąłem! Lecz tutaj oczekiwał mnie jeden z tych nagłych zwrotów, które, bywało, zaskakiwały…
Hipolit, Fryderyk i Wacław w gabinecie – zawołali na mnie.
Ja, podejrzewając że ta sesja pozostaje w związku ze sceną na wyspie, zbliżyłem się ostrożnie… ale coś mnie ostrzegło, że to z innej beczki. Hipolit siedział za biurkiem, osowiały, i wytrzeszczył na mnie oczy. Wacław chodził po pokoju.
Fryderyk na pół leżał na fotelu. Milczenie. Rzekł Wacław:
– Trzeba powiedzieć panu Witoldowi.
– Chcą zlikwidować Siemiana – wyjaśnił jakoś pobieżnie Hipolit.
Jeszcze nie rozumiałem. Zaraz nastąpiło wytłumaczenie, osadzające mnie w nowej sytuacji '•- i znów zaleciało teatralną sztampą patriotycznej konspiracji – a od tego wrażenia chyba i Hipolit nie był wolny, bo zaczął mówić szorstko, nawet jakby z łaski. I surowo. Dowiedziałem się, iż w nocy Siemian „widział się z osobami przybyłymi z Warszawy" w celu ustalenia szczegółów pewnego działania, które miał poprowadzić w okolicy. Ale w toku tej rozmowy wydarzyła się „heca, panie", gdyż jakoby Siemian miał powiedzieć, że ani tej akcji, ani żadnej innej, już nie poprowadzi, oraz że wycofuje się raz na zawsze z konspiracji i „wraca do domu". Heca, rzeczywiście! Powstał gwałt, zaczęli naciskać, w końcu już bardzo zdenerwowany wyrzucił z siebie, że zrobił co mógł i więcej nie może – że „odwaga mu się wykończyła" – „odwaga mu się w strach przemieniła" – że „dajcie mi spokój coś mi się zepsuło, we mnie trwoga poczęła się, sam nie wie: jak" – że już nie nadaje się, że byłoby lekkomyślnością wierzanie mu czegokolwiek w tych warunkach, że lojalni o tym uprzedza i prosi o zwolnienie. Tego już było za dużo. W gwałtownej wymianie zdań nerwowych zaczęło rodzić się podejrzenie z początku niejasne, potem coraz ostrzejsze,! że Siemian zwariował, albo przynajmniej jest zupełnie nerwowo wykończony – i wtedy uderzyła fala paniki, że pewien inny sekret, jaki w nim ulokowano, jest niepewny i już niej można mieć pewności, czy nie sypnie… a to ze względu pewne okoliczności postronne, przybrało postać katastrofy klęski, prawie końca świata i tak w tym stężeniu, naciskuj napięciu wystrzeliła w końcu przerażona i przerażająca de cyzja uśmiercenia, natychmiastowej likwidacji. Hip opowiada! że chcieli od razu iść za Siemianem do jego pokoju i zastrze lic – ale że wybłagał zwłokę do nocy następnej tłumacząc że trzeba technicznie rzecz opracować z uwagi na bezpieczeń stwo nas, domowników. Zgodzili się na odroczenie, nie dłużę wszakże niż na dobę.
Bali się, że zwącha co mu grozi i ucieknie Powórna zresztą najlepiej nadawała się do ich zamysłu, gdy: Siemian przybył tu w najgłębszej tajemnicy i nikt by go tuta nie szukał. Stanęło na tym, że powrócą dzisiejszej nocy „załatwić".