Выбрать главу

Wynurzyliśmy się z kościoła na plac rozsłoneczniony i ludzie rozsypali się, oni zaś – on i ona – ukazali mi się w całej postaci. Ona – w bluzce jasnej, w granatowej spódniczce i w białym kołnierzyku, stojąca z boku, czekająca na rodziców, zamykająca na klamrę książeczkę od nabożeństwa. On… podszedł do muru i wspinając się na palce zaglądał 20 na drugą stronę – nie wiedziałem po co. Czy znali się? Lecz, – każde z nich było osobno, znowu i jeszcze bardziej C °cała się w oczy ich namiętna składność: byli dla siebie, /mrużyłem oczy – na placu było biało, zielono, niebiesko, ciepło – zmrużyłem oczy. On dla niej, ona dla niego, gdy tak stali z daleka i wcale nie zainteresowani sobą – i tak silne to, iż on ustami nie do ust jej nadawał się, a do całego jej ciała – a ciało jej jego nogom podlegało!

Obawiam się, iż doprawdy, być może, w ostatnim zdaniu posunąłem się nieco za daleko… Czyż nie należałoby raczej spokojnie powiedzieć, że to był wyjątkowy casus doboru… choć może nie tylko płciowego? Czasem zdarza się, że widząc jakąś parę mówimy: no, ci się dobrali – ale w tym wypadku dobór, jeśli wolno mi się tak wyrazić, był jeszcze dotkliwszy, bo niewyrośnięty… doprawdy nie wiem czy jasno… a jednak ta zmysłowość nieletnia lśniła skarbem wyższej natury, tym mianowicie, że oni byli dla siebie szczęściem, byli sobie drogocenni i najważniejsi! I na tym placu, pod tym słońcem, ogłupiały, zbaraniały, nie mogłem pojąć, nie mieściło mi się w głowie, jak to jest, że nie zwracają na siebie wzajem uwagi, nie dążą ku sobie! Ona osobno i on osobno.

Niedziela, wieś, gorąco, lenistwo ospałe, kościół, nikt się nie śpieszy, potworzyły się gromadki, pani Maria dotykająca koniuszkiem palca twarzy, jakby sprawdzając cerę – Hipolit rozmawiający z rządcą z łkania o kontyngentach – obok Fryderyk, uprzejmy, z rękami w kieszeniach marynarki, gość… ach ten obrazek zmiatał niedawną otchłań czarną, w której pojawił niespodziewanie tak gorący ognik… i tylko jedno mnie dręczyło: czy Fryderyk to zauważył? Czy wiedział?

Fryderyk?

Hipolit zapytał rządcy:

– Aż kartoflami? Jak zrobimy?

– Z pół metra można dać.

Ten (chłopiec) podchodził do nas. – A to mój Karol – rzeki rządca i popchnął go ku Fryderykowi, który podał mu rękę. Witał się ze wszystkimi, Henia rzekła do matki:

– Patrz! Wyzdrowiała Gałecka!

– No co, zajdziemy do proboszcza? – pytał Hipolit, ale zaraz mruknął: – Po co? I huknął: – Jazda, moi państwo, czas do domu! Żegnamy się z rządcą. Wsiadamy do powozu, a z nami Karol (a to co?) który umieścił się obok furmana, jedziemy, gumy zapadając się w koleiny wydają głuchy jęk, droga piaszczysta w powietrzu drżącym i leniwym, złocista mucha zawisa – a gdy wydobyliśmy się na górę, kwadraty pól i tor kolejowy daleko, tam gdzie zaczyna się las. Jedziemy.

Fryderyk siedząc obok Heni unosi się nad typowym dla kolorytu tych okolic niebieskawo-złocistym refleksem, który – tłumaczy – pochodzi z cząsteczek lóssu w powietrzu. Jedziemy.

3.

Powóz jechał. Karol siedział na koźle, obok furmana. Ona na przedniej ławeczce -

i tam gdzie kończyła się jej główka, tam on się zaczynał, nad nią jak na piętrze umieszczony, plecami do nas, widoczny tylko w ślepym zarysie swoim, szczupłym -

a wiatr wzdymał mu koszulę – i kombinacja jej twarzy z jego brakiem twarzy, uzupełnienie jej twarzy widzącej z jego niewidzącym grzbietem uderzyło we mnie ciemnym, gorącym rozdwojeniem… Nie byli nadmiernie urodziwi – ani on, ani ona – tyle tylko ile jest właściwe temu wiekowi – ale byli pięknością w zamkniętym okręgu swoim, w tym wzajemnym pragnieniu i zachwyceniu – coś w czym właściwie nikt inny nie miał prawa uczestniczyć. Byli dla siebie – ściśle między sobą. A to tym bardziej, że byli tak (młodzi). Mnie więc nie wolno było się przyglądać i starałem się nie widzieć, ale, mając przed sobą Fryderyka, który siedział obok niej na ławeczce, znów natrętnie zapytywałem siebie: czy widział? Czy wiedział?

I czyhałem na jedno chociażby spojrzenie jego, z tych niby obojętnych a prześlizgujących się chyłkiem, łakomych. 22 A inni? Co wiedzieli inni? Wszak trudno było uwierzyć aby coś tak bijącego w oczy mogło wymknąć się rodzicom panny – gdy wi?c P°

obiedzie poszedłem z Hipolitem do krów, naprowadziłem rozmowę na Karola.

Jednakże mnie trudno było pytać o (chłopca), który wtrącając w taki gatunek podniecenia stał się wstydem moim, a co się tyczy Hipa, to chyba nie uważał tego tematu za godny uwagi. No, cóż, Karol, owszem, niezły chłopak, syn rządcy, był w podziemiu, wysłali go gdzieś pod Lublin i coś tam nabroił… iii, taka tam głupota, coś tam zwędził, postrzelił, czy jak tam, kolegę czy dowódcę, diabli wiedzą, no, bzdura, potem zwiał stamtąd do domu, a że ojcu się stawia, szelma, i żrą się między sobą, więc teraz wziąłem go do siebie – zna się na maszynach i zawsze więcej ludzi w domu, jakby co… – Jakby co – powtórzył z lubością do siebie i rozgniatał grudki końcem buta. I naraz zaczął mówić o czym innym. Czy dlatego, że szesnastoletnia biografia nie miała dla niego odpowiedniego ciężaru?

Czy też może nie było innej rady, jak tylko zlekceważyć owe chłopięce sprawki, aby nie stały się zbyt przygniatające. Postrzelił, czy zastrzelił? – pomyślałem.

Jeżeli zastrzelił, można było uniewinnić to wiekiem, który wszystko zacierał – i zapytałem czy od dawna znają się z Henią. – Od dzieciństwa – odparł klepiąc po zadzie krowę i zauważył: holenderka! Wysokomleczna! Chora, psiakrew! Tyle tylko się dowiedziałem. I wynikało z tego, że on, jak też jego żona, nie dostrzegli nic – nic, przynajmniej poważniejszego, co by mogło obudzić ich rodzicielską czujność. Jak to było możliwe? I pomyślałem, że gdyby sprawa była bardziej dorosła – mniej niewyrośnięta – gdyby była mniej chłopię-co-dziewczęca… ale sprawa była utopiona w niedostatecz-ności wieku.

Fryderyk? Co zauważył Fryderyk? Po kościele, po owym zarżnięciu, zduszeniu mszy, ja musiałem wiedzieć, czy on wie coś o nich – i prawie nie mógłbym znieść jego niewiedzy! Było to okropne, iż nie mogłem połączyć żadną miarą w jedność tych dwóch stanów ducha – tego, czarnego, który z niego, z Fryderyka się począł i tego świeżo, namiętnego, z nich – 1 były one osobne, nieskonfrontowane! Cóż jednak mógł za- uważyć Fryderyk, jeśli nic między nimi się nie działo?… i było dla mnie fantastyczne, absurdalne, że zachowywali się, jakby nie było między nimi uwodzenia! Na próżno oczekiwałem, że w końcu się zdradzą. Niewiarygodna obojętność! Obserwowałem Karola podczas obiadu. Dziecko i drań. Sympatyczny morderca. Uśmiechnięty niewolnik. Młody żołnierz. Twarda miękkość. Okrutna i krwawa nawet zabawa. To dziecko, jeszcze roześmiane, a raczej jeszcze uśmiechnięte, było jednak już „wzięte do galopu" przez mężczyzn – miał surowość i ciszę młodzika, którego wcześnie mężczyźni wzięli między siebie, wtrąconego w wojnę, wychowanego przez wojsko – i gdy smarował chleb, gdy jadł, zaznaczała się swoista jego wstrzemięźliwość, której głód go nauczył. Głos mu się ściemniał chwilami, stawał się matowy. Miał coś wspólnego z żelazem. Z rzemieniem i z drzewem, ściętym świeżo. Na pierwszy rzut oka zupełnie zwykły, spokojny i przyjazny, posłuszny, oraz chętny. Rozdarty pomiędzy dzieckiem i mężczyzną (i to czyniło go zarazem niewinnie naiwnym i nieubłaganie doświadczonym), wszelako nie był ani tym, ani tamtym, był czymś trzecim, był mianowicie młodością, gwałtowną w nim, ostrą, oddającą go okrucieństwu, przemocy i posłuszeństwu, skazującą na niewolnictwo i poniżenie. Niższy, ponieważ młody. Gorszy, ponieważ młody.