Выбрать главу

Słońce zapadało i szczególny rodzaj widoczności, jasnej a jednak ciemnej, zapanował – w niej pień, załamanie dachu, dziura w płocie stawały się obojętnie i wyraziście sobą, oczywiste w każdym szczególe. Czarno-brunatna ziemia gumienna rozkładała się aż po szopy. Pogadywał coś ze stelmachem, powolnie, po wiejsku, z tym żelazem, oparty o słup, na którym wspierał się daszek stelmarni, i nie przerwał rozmowy, tyle tylko, że spojrzał na nas. My staliśmy z Henią i naraz to spotkanie ukształtowało się w tym sensie, że przyprowadziliśmy mu ją i to tym bardziej, że żaden z nas się nie odzywał. A bardziej jeszcze, że nie odzywała się Henia… której ściszenie wstyd wyzwalało. Odłożył to koło żelazne i podszedł, ale nie było dobrze wiadomo, do kogo podchodzi – do nas, czy do Heni -

i to wytworzyło w nim jakąś dwoistość, niezręczność, przez chwilę stał się niejasny – ale stanął przy nas swobodnie i nawet wesoło, młodzieńczo. Jednakże milczenie wskutek ogólnej niezręczności naszej przedłużyło się jeszcze o parę sekund… i tego wystarczyło, aby gniotąca i dławiąca rozpacz, żałość i wszystkie nostalgie Losu, Przeznaczenia skłębiły się nad nimi jak w ciężkim, błądzącym śnie…

Rozżalenie, tęsknota, piękność szczupłego kształtu przed nami – z czegóż pochodziły, jeśli nie z tego, że nie był mężczyzną? Bo my przyprowadziliśmy mu Henię, jak kobietę – mężczyźnie, lecz on, jeszcze, nim nie był… nie był samcem. Nie był panem. Nie był władcą. I nie mógł posiadać. Nic nie mogło być jego, nie miał prawa do niczego, był tym, 32 który musi służyć i ulegać -

szczupłość jego i giętkość wezbrały nagle na tym gumnie, tuż obok desek, drągów, a ona odpowiedziała mu tym samym:

szczupłością i giętkością. Połączyli się naraz, ale nie jak mężczyzna i kobieta, tylko w czymś innym, we wspólnej ofierze składanej niewiadomemu Molochowi, niezdolni siebie posiąść, zdolni tylko siebie ofiaro-wac _ j ów dobór płciowy między nimi uległ zwichnięciu na rzecz jakiegoś innego doboru, w czymś okropniejszyrft i chyba piękniejszym. Powtarzam, iż działo się to na przestrzeni sekund. A właściwie nic się nie działo: po prostu staliśmy. Rzekł Fryderyk, wskazując palcem na jego spodnie, trochę za długie i walające się w ziemi.

– Trzeba zawinąć nogawki.

– Racja – powiedział. Pochylił się. Fryderyk rzekł.

– Zaraz. Chwileczkę.

Widać było, że nie przychodzi mu łatwo to, co ma po1 wiedzieć. Ustawił się jakoś bokiem do nich, spojrzał przed siebie i głosem zachrypniętym, ale bardzo wyraźnie, powiedział:

– Nie, zaraz. Niech ona zawinie.

Powtórzył: – Niech ona zawinie.

Było to bezwstydne – było włamaniem się w nich – było wyznaniem, że oczekuje od nich podniecenia, zróbcie to, tym mnie uraczycie, tego pragnę… Było wprowadzeniem ich w wymiar naszej żądzy, naszego o nich marzenia. Cisza ich zakłębiła się przez jedną sekundę. I przez jedną sekundę czekałem na rezultat tej bokiem stojącej bezczelności Fryderyka. To co nastąpiło było gładkie, posłuszne i łatwe, tak „łatwe", że prawie przyprawiało o zawrót głowy, jak bezszelestnie otwierająca się przepaść na równej drodze.

Nic nie powiedziała. Tylko schyliwszy się, podwinęła mu nogawki, on zaś ani się ruszył; cisza ich ciał była absolutna, A gumna rozległość naga uderzyła, z dyszlami sterczącymi wozów drabiniastych, z korytem pękniętym, ze stodołą niedawno łataną, która świeciła plamą w brunatnym okręgu ziemi i drewna.

Fryderyk odezwał się zaraz potem: – Chodźmy! Skierowaliśmy się ku domowi – on, Henia i ja. To stało się już 2 Pornografia bezczelnie i jawnie. Wskutek tego powrotu przybycie nasze pod stelmarnię uzyskało swój cel wyłączny – przyszliśmy po to, aby ona zawinęła mu nogawki, i teraz wracaliśmy – Fryderyk, ja, ona. Ukazał się dom ze swymi oknami, z dwoma rzędami okien, na dole, na górze – i z gankiem. Szliśmy, nic nie mówiąc.

Za nami rozległ się bieg po trawniku i Karol dogonił nas i włączył się… Był jeszcze rozpędzony, ale zaraz przystosował się do nas – szedł teraz spokojnie obok, z nami. To wtargniecie w nas biegiem, gorące, nacechowane było entuzjazmem – aha, jemu spodobały się nasze zabawy, przyłączał się – a natychmiastowe przejście z biegu w milczenie naszego powrotu znamionowało, że rozumie konieczność dyskrecji. Zaznaczało się wokół to podcięcie bytu, jakim jest zbliżająca się noc. Posuwaliśmy się w zmierzchu – Fryderyk, ja, Henia, Karol -

jak jakaś dziwna erotyczna kombinacja,, niesamowity a zmysłowy kwartet.

5.

– Jak to było? – rozmyślałem leżąc na pledzie, na trawie, mając tuż przy twarzy wilgotny chłód ziemny. – Co to było? A więc ona podwinęła mu spodnie? Uczyniła to, ponieważ mogła to uczynić, pewnie, nic nadzwyczajnego, zwykła przysługa…

ale wiedziała, co robi. Wiedziała, że to dla Fryderyka – dla jego rozkoszy -

więc zgadzała sif, żeby się nią rozkoszował… Nią, ale nie samą… Z nim, z Karolem… Ach, więc jednak! Było jej wiadomo zatem, że we dwoje mogą podniecać, uwodzić… przynajmniej Fryderyka… i Karol też wiedział, przecież wziął udział w tej gierce… Ależ w takim razie nie byli tacy naiwni, jak mogło się zdawać!

Znali swój smak! I mogli znać się na tym wbrew swojej, skądinąd niemądrej, młodości, gdyż na tym właśnie młodość zna się lepiej od wieku dojrzałego, oni to byli specjalistami od żywiołu w którym przebywali, posiadali umiejętność 34 na swoim terenie wczesnego ciała, wczesnej krwi. Ale w takim razie, dlaczego w bezpośrednim ze sobą stosunku zachowywali się jak dzieci?

Niewinnie? Jeśli nie byli niewinni wooec trzeciego?! Jeśli, wobec trzeciego, byli aż tak wyrafinowani! A co najbardziej mnie niepokoiło, to iż tym trzecim był nie kto inny, tylko Fryderyk, on, taki ostrożny, tak opanowany! A tu naraz ten marsz przez park na przełaj, jak wyzwanie, jak rozpoczęcie akcji – ten marsz z dziewczyną do chłopca! Co to było? Co to być mogło? I czyż nie ja to wszystko wywołałem – podpatrzywszy go, wyciągnąłem na jaw sekretny jego szał, on stał się zobaczony w swojej tajemnicy – i teraz to zwierzę jego tajnego marzenia, wypuszczone z klatki, połączone z moim zwierzęciem, grasowało! I tak rzecz się miała obecnie, że we czworo byliśmy wspólnikami de facto, w milczeniu, w sprawie nie wyznanej, gdzie wszelkie wyjaśnienie byłoby nie do przełknięcia – gdzie wstyd dławił. Kolana jej-jego, czworo kolan, w spodniach, w sukience, (młodych)… Po południu zjawi się zapowiadany onegdaj Wacław. Urodziwy mężczyzna! Bez kwestii – rosły i elegancki pan! Obdarzony nosem dość wydatnym, ale subtelnym, o ruchliwych nozdrzach, oliwkowym spojrzeniem i głosem głębokim -

a przystrzyżony wąsik pieścił mu się pod tym wyczulonym nosem i nad pełną i pąsową wargą. Rodzaj urody męskiej, która podoba się kobietom… i one podziwiają tyleż okazałość kształtu, ile arystokratyczne wydelikacenie szczegółów, unerwienie, na przykład, dłoni długopalcowych z paznokietkami czysto wyłuskanymi ze skórki. Któż mógłby podać w wątpliwość jego stopę rasową i wysoko sklepioną, w żółtym, obcisłym buciku, tudzież jego uszy zgrabne i niewielkie?

Czyż nie były interesujące, a nawet rozkoszne, te zatoczki nad czołem, które czyniły go bardziej intelektualnym? A ta białość cery, czyż nie była białością trubadura? Zapewne, efektowny pan! Zdobywczy mecenas! Dystyngowany adwokat!

Znienawidziłem go fizycznie od pierwszej chwili, nienawiścią zmieszaną ze wstrętem, zaskoczoną własną gwałtownością i świadomą swej niesprawiedliwości -

bo przecież był pełen szarmu i comme U faut. Wszak nie było słuszne i sprawiedliwe czepiać się takich drobnych niedoskonałości, jak, powiedzmy, niejaka pulchność i okrągłość zarysowująca się z lekka na policzkach i dłoniach, błąkająca się w okolicach brzucha – przecież to także było dystyngowane. A może drażniło mnie nadmierne i nieco lubieżne wyrafinowanie organów, usta zbyt nadające się do smakowania, nos nazbyt subtelny w wąchaniu, palce wytrawne w macaniu – lecz przecież to właśnie czyniło go amantem! Nie jest wykluczone, że zrażała mnie jego niemożność nagości – gdyż to ciało potrzebowało kołnierzyka, spinek, chusteczki do nosa, kapelusza nawet, było ciałem w bucikach, domagającym się koniecznie tych toaletowo-konfekcyjnych uzupełnień…