Выбрать главу

ale kto wie, czy nie raziło mnie najbardziej przetworzenie pewnych wad, jak początkująca łysina, lub miękkość, na atrybuty elegancji i szyku. Cielesność zwykłego chama tę ma ogromną przewagę, że cham nie zwraca na nią uwagi, wskutek czego ona nie razi, choćby była skłócona z estetyką – lecz mężczyzna który siebie pielęgnuje, wydobywa, uwypukla cielesność i dłubie się w niej, babrze, a wtedy każdy defekt staje się zabójczy. Skądże jednak we mnie taka wrażliwość na ciało? Skąd ta pasja podglądania wstydliwego i niechętnego, jakby z kąta?

Musiałem mimo wszystko przyznać, że przybysz zachowuje się niegłupio, nawet z dużą klasą. Nie puszył się, mówił niewiele i niezbyt głośno. Był wielce uprzejmy. A uprzejmość, skromność, wynikały z jego doskonałego wychowania, ale były też wrodzone jego niepowierzchownej naturze, która odbijała się w spojrzeniu i zdawała się głosić: szanuję ciebie, ty mnie szanuj. Nie, wcale nie był sobą zachwycony. Znał swoje braki i wolałby zapewne być inny, niż był – ale był sobą w sposób możliwie kulturalny i rozumny, z godnością, i wyglądało, że choć z pozoru miękki i delikatny, jest w gruncie nieustępliwy i nawet zawzięty.

A cała ta jego kultura cielesna nie pochodziła bynajmniej ze słabości, tylko była wyrazem jakiejś zasady i to prawdopodobnie moralnej, traktował ją jako swój obowiązek wobec innych, lecz także wyrażało to jakąś rasę, styl, bardzo stanowcze, bardzo określone. Posta-36 nowił widać bronić swoich wartości, takich jak subtelność, delikatność, czułość, i bronił ich tym usilniej im bardziej historia zwracała się przeciw nim. Przybycie jego wywołało szczególnie zmiany w naszym światku.

Hipolit ni to wjechał na szyny, zaniechał szeptów do siebie i gorzkich zamyśleń, było to jak gdyby udzielono mu pozwolenia na wydobycie z szaf swoich dawno nie używanych garniturów i paradował w nich z rozkoszą – tubalny, radośnie gościnny szlagon, bez żadnych zastrzeżeń. – No, jak tam? Co tam? Wódka grzeje, wódka chłodzi, wódka nigdy nie zaszkodzi! A pani również zatańczyła w swoich zwiewnych żalach i, ruszając na wsze strony paluszkami, roztoczyła szal swych gościnności.

Fryderyk odpowiedział na szacunek Wacława najgłębszym szacunkiem; ustąpił mu we drzwiach i dopiero na lekkie skinienie tamtego, wszedł pierwszy, ale jakby stosując się do jego woli – był to Wersal. Po czym rozpoczął się prawdziwy konkurs uprzejmości, wszelako, rzecz ciekawa, każdy z nich sobie świadczył przede wszystkim, nie drugiemu. Wacław od pierwszych słów zmiarkował, że ma do czynienia z kimś niepospolitym, ale był zbyt towarzysko wyrobiony aby to podkreślać – natomiast godność, którą przypisywał Fryderykowi, wpłynęła pobudzająco na jego poczucie własnej godności, zapragnął być d la hauteur i traktował siebie jak w rękawiczkach. Fryderyk, asymilując z niezwykłą skwapliwością tego ducha arystokratycznego, zaczął także wysoko się nosić – udzielał się od czasu do czasu rozmowie, ale jak ktoś, czyje milczenie byłoby dla wszystkich niezasłużoną katastrofą. I oto naraz jego lęk przed niepoprawnością stał się w nim wyższością i dumą! A co do Heni (która była właściwym obiektem tej wizyty) oraz Karola, to nagle wyzbyli się wszelkiej doniosłości. Ona usiadła na krześle pod oknem i była potulną panienką, a on wyglądał jak brat asystujący konkurom o siostrę i oglądał ukradkiem ręce, czy nie brudne.

Cóż za podwieczorek! Ciasta, i konfitury znalazły się na stole! Potem wyszliśmy do ogrodu, gdzie królował roz-słoneczniony spokój. Przed nami szła młoda para, Wacław z Henią. My, starsi, z tyłu, żeby nie krępować… Hipolit i pani; Maria, cokolwiek wzruszeni, z lekka figlarni, a obok ja z Fryderykiem, który opowiadał o Wenecji.

Wacław o coś ją rozpytywał, coś jej tłumaczył, ona zaś, zwracając ku niemu główkę, uważną i życzliwą, wymachiwała źdźbłem trawy.

Karol szedł z boku po trawie, jak brat znudzony konkurami o siostrę, nie miał nic do roboty.

– Przechadzka jak sprzed wojny… – powiedziałem do pani Marii, a ona zatrzepotała rączką. Zbliżaliśmy się do stawu.

Ale rozwałęsanie Karola zaczęło przybierać na sile, wzmagało się, widać było, że nie wie co robić, a ruchy jego były jakby wstrzymywane w niecierpliwości, ścinanej nudą – a zarazem, powoli, wszystko co Henia mówiła do Wacława zaczęło być dla Karola, choć słowa do nas nie dochodziły – cały jej sposób istnienia znów nieuchwytnie związał się z (chłopcem) i to za jej plecami, z tyłu, ponieważ nie odwracała się, nie wiedziała nawet że Karol nam towarzyszy. I ta, już prawie narzeczeńska jej rozmowa z Wacławem, ulegała pod działaniem (chłopca) wlokącego się za nią, gwałtownej deprecjacji, ona zaś sama jęła mienić się jakimś przewrotnym znaczeniem. Rozkochany prawnik nachylił jej gałąź głogu aby sobie urwała i była w tej chwili bardzo wdzięczna i może wzruszona – ale to nie kończyło się na Wacławie, lecz szło do Karola i tam stawało się tępo młode, szesnastoletnie, głupio lekkomyślne i rozwałęsane… więc było ściąganiem w dół uczucia, odbieraniem mu wagi, przerabianiem na rodzaj gorszy, niższy, urzeczywistniający się gdzieś poniżej, tam gdzie ona była szesnastolatką z siedemnastolatkiem, w ich wspólnej niedostateczności, w ich młodości.

Okrążyliśmy kępę leszczyny nad stawem i ukazała się baba.

Ta baba zajęta była praniem w stawie bielizny, a widząc nas stanęła frontem i wlepiła w nas ślepia – baba już w latach, przysadzisty i piersisty kocmołuch, dość wstrętna, tłusto jełka i brudno starawa z małymi oczkami. Przyglądała się z packą drewnianą w ręce.

Karol oderwał się od nas, poszedł do baby jakby jej miał 38 coś do powiedzenia.

I znienacka zadarł jej kieckę. Zaświeciła biel jej podbrzusza i czarna włosów plama! Wrzasnęła. Wy-. rostek dodał do tego gest nieprzyzwoity i odskoczył – wracał do nas po trawie jakby nigdy nic, a babsko rozwścieklone palnęło za nim jakieś wyzwisko.

My niceśmy na to nie powiedzieli. Zbyt niespodziewane i zbyt rażące – świństwo, które wjechało nam brutalnie, rozkraczone… a Karol znów szedł z nami i najspokojniej rozwałęsany. Para Wacław-Henia, pogrążona w rozmowie, znikała za zakrętem – może i nic nie zauważyli – a my za nimi, Hipolit, pani Maria trochę spłoszona, Fryderyk… Co to? Co to? Co się stało? Oszołomienie moje nie z tego się brało, że on dopuścił się wybryku – z tego że wybryk, choć tak rażący, stał się od razu, w innej tonacji, w innym wymiarze, czymś naj naturalnie j szy m w świecie… i Karol szedł teraz z nami, nawet – pełen wdzięku, z wdziękiem dziwnym wyrostka rzucającego się na stare baby, z wdziękiem, który rósł mi w oczach a którego natury nie rozumiałem. Jak mogło to świństwo z babą obdarzyć go świetnością takiego uroku? Czar bił z niego, niepojęty, a Fryderyk położył mi rękę na ramieniu i mruknął, prawie niedosłyszamie:

– No, no!

Ale zaraz zaokrąglił mimowolne słówko w zdanie, które wypowiedział głośno i nie bez sztuczności:

– No, no, no, co tam słychać, kochany panie Witoldzie? Odpowiedziałem:

– Nic, nic, panie Fryderyku. Pani Maria zwróciła się do nas.

– Pokażę panom ładny egzemplarz tui amerykańskiej. Sama sadziłam.