Выбрать главу

– No więc sama widzisz! Nie jesteś taka okropna. A ty, moja droga, nie wychodzisz za jakiegoś rozpuszczonego dzieciaka, którego Bóg obdarzył chyba wyłącznie talentem do wydawania pieniędzy rodziców i wdychania znacznych ilości marihuany. A może się mylę?

– Nie, oczywiście, że nie. Po prostu mam wrażenie, że wszystko się zmienia. Penelope należy do mojego życia, a teraz wychodzi za mąż. Wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie, ale nie myślałam, że to „w końcu” nastąpi tak szybko.

– Małżeństwo jest dla kobiet z klasy średniej. Wiesz o tym, Bette.

Przywołało to serię obrazów niedzielnych brunchów jedzonych przez lata: Will, Simon, hotel Essex, ja i niedzielny dział „Styl”. Podczas posiłku przeprowadzaliśmy drobiazgową analizę ślubów, nigdy nie pomijając okazji do wybuchnięcia złośliwym chichotem, kiedy twórczo czytaliśmy między wierszami.

Will kontynuował:

– Czemu, u licha, jesteś taka chętna, by wejść w trwający przez całe życie związek, którego jedynym celem jest zduszenie w tobie wszelkich śladów indywidualności? Spójrz tylko na mnie. Sześćdziesiąt sześć lat na karku, nigdy nie byłem żonaty i jestem idealnie szczęśliwy.

– Jesteś gejem, Will. I nie tylko to. Na palcu serdecznym lewej ręki nosisz złotą obrączką.

– Do czego zmierzasz? Myślisz, że faktycznie poślubiłbym Simona, gdybym mógł? Te homoseksualne cywilne śluby rodem z San Francisco to niezupełnie mój styl. Za nic.

– Żyjesz z nim, odkąd się urodziłam. Zdajesz sobie sprawę, że w gruncie rzeczy jesteś żonaty?

– Zdecydowanie nie, kochanie. Każdy z nas może odejść w dowolnym momencie, bez żadnych nieprzyjemnych prawnych czy emocjonalnych konsekwencji. I dlatego się nam udaje. Ale dość o tym. Nie mówię niczego, czego byś wcześniej nie wiedziała. Opowiedz mi o pierścionku. – Ciamkając resztę twizzlersów, przekazałam mu szczegółowe informacje, którymi był zainteresowany, i nawet nie zauważyłam, jak zapadłam w sen na sofie. Spałam prawie do trzeciej nad ranem, kiedy to Millington szczekaniem wyraziła pragnienie przespania się w prawdziwym łóżku. Powlokłyśmy się obie do pokoju i przykryłam głowę poduszką, w kółko powtarzając, że to żadna tragedia. Żadna tragedia. Żadna tragedia.

2

Taki już mój pech, że przyjęcie zaręczynowe Penelope wypadło w czwartkowy wieczór – wieczór tradycyjnej kolacji z wujkiem Willem i Simonem. Żadnego ze spotkań nie można było odwołać. Stałam przed swoim brzydkim, powojennym, wznoszącym się wysoko apartamentowcem na Murray Hill, rozpaczliwie usiłując dostać się do wielkiego mieszkania wujka w Central Park West. Nie były to godziny szczytu. Gwiazdka, czas popołudniowej zmiany, nie lało jak z cebra, a taksówki ani śladu. Bez skutku gwizdałam, klęłam i podskakiwałam jak wariatka przez dwadzieścia minut, kiedy wreszcie do krawężnika podjechała samotna taksówka. Gdy poprosiłam o kurs do centrum, odpowiedź taksiarza brzmiała: „Za duży ruch!”. Po czym zapiszczał oponami i zniknął. Gdy zabrała mnie druga taksówka, jaka się pojawiła, czułam taką ulgę i wdzięczność, że dałam kierowcy pięćdziesiąt procent napiwku.

– Hej, Bettina, wyglądasz na niezadowoloną. Wszystko w porządku? – Nalegałam, żeby nazywano mnie Bette i większość tak robiła. Tylko moi rodzice i George, portier wujka Willa (tak leciwy i uroczy, że wszystko mu uchodziło) wciąż uparcie używali mojego pełnego imienia.

– Tradycyjne kłopoty z taksówką. – Westchnęłam, całując go w policzek. – Jak ci minął dzień?

– Och, świetnie jak zwykle – odparł bez śladu sarkazmu. – Przez kilka minut widziałem dziś rano słońce i od tamtej pory jestem szczęśliwy. – Zachciało mi się wymiotować, ale uświadomiłam sobie, że George w żadnym momencie nie musi znosić „cytatów dnia” odrażającego szefa.

– Bette! – usłyszałam Simona, wołającego mnie z dyskretnie ukrytego pomieszczenia ze skrzynkami pocztowymi. – Czy to ciebie słyszę?

Wyłonił się w tenisowych bielach, z torbą na rakiety zwisającą z szerokiego ramienia, i uniósł mnie do góry w niedźwiedzim uścisku, jakim nigdy nie obdarzył mnie żaden heteroseksualny mężczyzna.

Opuszczenie cotygodniowej kolacji byłoby świętokradztwem. Spotkanie nie dość, że gwarantowało dobrą zabawę, to jeszcze zapewniało największą porcję męskiej uwagi, na jaką mogłam liczyć (jeśli nie liczyć brunchu w tym samym towarzystwie). Will był znany z ciepła, humoru, skandalicznych poglądów politycznych i ugruntowanej nienawiści do ziemniaków. Smażone, frytki grube, frytki cienkie, dwukrotnie pieczone, au gratin, po lyońsku – wszystkie były zakazane. Will stosował dietę Atkinsa, zanim jeszcze Atkins stał się modny, i jeśli on nie mógł jeść ziemniaków, nie mógł także nikt inny.

Podczas niemal trzydziestu wspólnych lat Will i Simon wypracowali wiele rytuałów. Spędzali wakacje wyłącznie w trzech miejscach: w St. Barth pod koniec stycznia (chociaż ostatnio Will narzekał, że to „zbyt francuskie”), w Palm Springs w połowie marca i od czasu do czasu weekend w Key West. Pili dżin i tonik tylko ze szklanek Baccarata, w każdy poniedziałkowy wieczór od siódmej do jedenastej bywali w Elaine's i wydawali coroczne przyjęcia gwiazdkowe, na których jeden z nich nosił zielony kaszmirowy golf, a drugi czerwony. Will miał prawie sześć stóp trzy cale, krótko przystrzyżone siwe włosy i preferował swetry z zamszowymi łatami na łokciach; Simon zaledwie pięć stóp dziewięć cali, a szczupłą, muskularną sylwetkę całkowicie spowijał lnami, i to bez względu na porę roku. „Geje – twierdził – mają carte blanche na szydzenie z konwencji dotyczących pór roku. Zapracowaliśmy na ten przywilej”. Nawet teraz, chwilę po zejściu z kortu, zdążył włożyć coś w rodzaju białej lnianej bluzy z kapturem.

– Jak się miewasz, moja piękna? Chodź, chodź, Will na pewno się zastanawia, gdzie się oboje podziewamy, a wiem, że ta nowa dziewczyna przygotowała nam coś fantastycznego do jedzenia. – Jak zawsze dżentelmen w każdym calu, zdjął pękającą w szwach torbę z mojego ramienia, przytrzymał drzwi windy i nacisnął przycisk.

– Jak tam tenis? – zapytałam, zastanawiając się, dlaczego ten sześćdziesięciosześcioletni mężczyzna ma lepsze ciało niż każdy znany mi facet.

– Och, wiesz, jak to jest, banda staruszków biega po korcie, walcząc o piłki, których nawet nie powinni próbować odbijać, i udają, że mają uderzenie jak Roddick. Nieco żałosne, ale nieodmiennie zabawne.

Drzwi do mieszkania były uchylone i dało się słyszeć Willa, który jak zwykle rozmawiał z telewizorem w swoim gabinecie. W dawnych czasach wyprzedzał konkurencję, publikując teksty o załamaniu kuracji Lizy Minelli, romansach Roberta Kennedy'ego i przemianie Patty Hearst z panny z wyższych sfer w fanatyczkę. Ostatecznie to „amoralność” demokratów pchnęła go ku polityce i porzucił wszystko to, czemu towarzyszy splendor. Nazywał to „klinczem Clintona”. Teraz, kilka krótkich dekad później, Will był nałogowym oglądaczem wiadomości, którego polityczne sympatie biegły nieco na prawo od Huna Attyli. Niemal na pewno był jedynym mieszkającym na Upper West Side na Manhattanie gejowskim prawicowym publicystą specjalizującym się w sprawach rozrywki i towarzyskich, który odmówił komentowania zarówno kwestii związanych z rozrywką, jak spraw towarzyskich. W jego gabinecie stały dwa telewizory, większy ustawiony na Fox News. „Nareszcie – mawiał z lubością – stacja, która mówi do ludzi takich jak ja”.

A Simon zawsze odpowiadał: Jasna sprawa. Do tej licznej społeczności prawicowych gejów publicystów, pisujących o rozrywce i plotkach, mieszkających na Upper West Side na Manhattanie?”.

Mniejszy telewizor był przełączany na CNN, CNN Headline News, C-Span i MSNBC, autorów tego, co Will określał mianem „spisku liberałów”. Ręcznie napisana kartka, ustawiona na drugim odbiorniku, stwierdzała: POZNAJ SWOJEGO WROGA. W CNN Bill Hemmer przeprowadzał właśnie wywiad z Frankiem Richem na temat komentarzy mediów do ostatnich wyborów.