Выбрать главу

I co widzisz? – spytał Toby, padając z powrotem na trawę, gdzie się sennie wygrzewał w południowym słońcu.

Ring opuścił lunetę i przez drzewa przyjrzał się kobiecie, która popędzała konia, wspinającego się po stromym zbocza. Już od trzech dni podążał za nią wraz z Tobym, który nie odstępował boku podopiecznego. Niczym nie Zdradzili swojej obecności. Więc nie zdawała sobie sprawy, że są tak blisko. Do tej pory nie zrobiła nic podejrzanego. Cały dzień siedziała w powozie, wieczorem mężczyźni rozbijali jej namiot. Co więcej, nie robiła nic ciekawego, ale tak był pochłonięty obserwowaniem jej, że dopiero drugiego dnia dostrzegł, że jadą za nią i inni.

Rankiem drugiego dnia zauważył dwóch mężczyzn. Niezgrabni, ociężali, wyraźnie nieprzyzwyczajeni do górzystych terenów, nawet nie próbowali się ukryć. Ring przez kilka godzin przyglądał się, jak obserwują La Reinę. Przypominali sępy, czekające na ofiarę. Kiedy się im przypatrywał, jakiś ruch kilkadziesiąt metrów nad obozowiskiem mężczyzn zwrócił jego uwagę. Ring wyciągnął lunetę na całą długość długość udało mu się odróżnić zarys ludzkiej sylwetki. O ile się nie mylił, był to Indianin. Samotny. Nie wyglądało na to, by ktoś mu towarzyszył. Kogo pilnował? Kobiety, czy mężczyzn, którzy ją śledzili?

Dopiero trzeciej nocy zobaczył jeszcze jedno obozowisko. Dwaj mężczyźni pilnujący La Reiny zawsze rozpalali ognisko, Indianin nigdy, a Ring tak się na nich skupił, że omal nie przegapił czwartego mężczyzny. Daleko, na tej samej grani, którą przemierzał, ktoś rozpalił małe ognisko i Ring czuł, że ów człowiek jest tu także z powodu La Reiny.

Odłożył lunetę.

– Za tą kobietą zmierza cała armia.

Toby podrapał się w ramię.

– Myślisz, że oni wszyscy jadą, żeby posłuchać jej śpiewu?

– Nie sądzę – parsknął Ring. – Coś w tym musi być, inaczej nie starałaby się za wszelką cenę mnie pozbyć.

Toby popatrzył na korony drzew i szeroko się uśmiechnął. Trzy dni temu Ring wrócił ze swej wyprawy opuchnięty, posiniaczony, zmarznięty i zły. I choć Toby na wszelkie sposoby usiłował z niego wyciągnąć, co się stało, Ring mu nie opowiedział. Od tamtej pory jechali za śpiewaczką, obserwując ją i okolicę, choć cały czas trzymali się w bezpiecznej odległości. Teraz odpoczywali, a przynajmniej Toby, ponieważ Ring leżąc na brzuchu w trawie przyglądał się kobiecie, która wspinała się po drugiej krawędzi głęboko do parowu.

– Jak mogli ją puścić samą? – mruknął. – Te draby ponoć miały za zadanie jej pilnować. – Przekręci się na plecy. – Ten stary i ten ślepy na jedno oko.

– No i ta blondyneczka – dodał Toby. – Ładniutka. Może nie aż tak jak jej pani, ale…

Ring, który znowu popatrzył przez lunetę, zesztywniał.

– Ci dwaj ruszają.

Uniósł lunetę i spojrzał nieco wyżej.

– Indianin też. – Poderwał się na nogi. – Jadę za nią.

– A jak się przedostaniesz przez kanion? – spytał Toby. – Przeskoczysz? A może przefruniesz?

– Pójdę na szczyt i przejdę granią.

Toby zadarł głowę. Nad sobą mieli litą skałę.

– Po tym nikt nie wejdzie- stwierdził, ale Ring już, ściągał ciężkie buty i wkładał mokasyny. Zdjął nieodłączną kurtkę wojskową, odpiął szablę i rewolwer, tak, że został tylko w koszuli i spodniach. Do pasa przypiął bukłak.

– Nie możesz iść bez broni – zaprotestował Toby. – Nic nie wiesz o tych ludziach.

Ring nie odpowiedział, wsunął tylko do butą nóż, potem wstał i zerknął na pomarszczoną, pełną niepokoju twarz

Toby'ego.

– Nic, mi nie będzie – uspokoił towarzysza. – Zachowujesz się jak stara baba. Muszę to zrobić. Nie wiem, dlaczego ci głupcy pozwolili jej pojechać samej, ale trudno, stało się. A teraz tamci dwaj, którzy ją śledzą, ruszyli jej tropem. Muszę…

– Tak jak musiałeś mnie w to wciągnąć? – prychnął Toby.

Właśnie. – Ring się uśmiechnął. – A teraz siedź tu spokojnie i przestań się zamartwiać. Dogonię ją, sprowadzę do obozu i powiem tym jej… stróżom, co o tym sądzę. Spotkamy się później przy jej powozie i od tej- pory jedziemy razem z nią. – Podwinął rękawy koszula. – Zaczynam rozumieć, dlaczego generał Yovington chciał, żeby ktoś jej towarzyszył. Ta kobieta wyraźnie potrzebuje ochrony. – Przerwał. – I dowiem się wreszcie, o co jej chodzi, co tak skrzętnie przed nami ukrywa.

Podszedł do skały, potem odwrócił się do Toby'ego i przez moment zacisnął mu rękę na ramieniu. Nikt by się nie domyślił, że ten kłótliwy starzec był dla Ringa niczym drugi ojciec.

– Ruszaj albo po powrocie wystąpię dla ciebie o awans i będziesz miał pod sobą cały oddział.

– Piekło i szatani – warknął Toby. – Zdezerteruję. To ty sobie idź. Mam ważniejsze sprawy, niż zamartwianie się, ilekroć koniecznie chcesz się zabić.

Maddie zatrzymała się i nasłuchiwała. Słyszała, jak mężczyzna, z którym miała się spotkać, przedziera się przez chaszcze. Powoli i tak cicho, jak na to pozwalała skrzypiąca skóra, zeszła z konia i zaczęła prowadzić go na szczyt. W miarę jak odgłosy nadchodzącego człowieka stawały się coraz wyraźniejsze, serce Maddie biło coraz mocniej. Musi powstrzymać gniew i wściekłość, które odczuwała na samą myśl o spisku, w jaki została uwikłana. Nie może zrazić do siebie tego człowieka. Będzie słodka jak miód i uprzejma. Postara się…

Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy z drzewa zeskoczył kapitan Montgomery, lądując tuż obok niej. Chwyciła się za serce.

– Przestraszył mnie pan! – zawołała. Po chwili odzyskała panowanie nad sobą. – A w ogóle co pan tu robi?

Jej mózg pracował na pełnych obrotach. Musi, po prostu musi się pozbyć tego człowieka.

– Mógłbym spytać panią o to samo – odparł. – Twierdziła pani, że ma obrońców, tymczasem przyjechała tu pani samotnie.

– Chciałam zostać sama.

Zaczerpnęła głęboko tchu próbując coś wymyślić.

– Kapitanie Montgomery, niech pan odejdzie. Muszę coś zrobić i potrzebuję samotności. Chodzi o… to kobiece sprawy.

Może odstraszą go tajniki kobiecości? Oparł się o drzewo i założył ręce na piersi.

– Ciekawe, co to może być? – Zmierzył ją wzrokiem. Z pewnością nie poród. A nie sądzę, żeby comiesięczne dolegliwości wymagały od pani opuszczenia obozowiska bądź…

– Jest pan obrzydliwy i nie życzę sobie dalej słuchać tych wulgarnych uwag. Mówiłam już panu, że nie potrzebuję ani nie życzę sobie pańskiej ochrony.

Trzymając konia za lejce, próbowała minąć mężczyznę, ale stanął jej na drodze. A kiedy starała się go obejść, znowu jej nie puścił.

– Zgoda. Czego pan chce?

– Konkretów. Kim są ci mężczyźni, z którymi ma się pani spotkać?

Nie mogła powiedzieć, prawdy i ryzykować życia Laurel.

Wymyśl coś, Maddie – ponaglała się w duchu – wymyśl.

– Jeden z, nich to mój kochanek – wyznała wreszcie, mając nadzieję, że to zabrzmiało szczerze. – To dlaczego nie spotkał się z panią w obozie?

Odwróciła wzrok, żeby zyskać na czasie.

– Ponieważ… ponieważ… – Spojrzała mu w oczy. – Ponieważ jest ścigany. Och, kapitanie, wiem, że źle postąpił. Oczywiście, nikogo nie zabił, obrabował tylko kilka banków, więc nie może się pokazywać, a ja tak bardzo pragnę go zobaczyć.

Postąpiła ku niemu o krok. Zwykle mężczyźni, którzy słyszeli ją na scenie, nie potrzebowali większej zachęty, ale ten należał do grona Owych głupców, którzy mieli zupełnie wypaczone pojecie o operze. Uśmiechnęła się do niego. Jest żołnierzem, w forcie jego towarzystwo stanowili niemal wyłącznie mężczyźni, wlec chyba łatwo będzie go oczarować.