Ukryją twarz w dłoniach. Całe życie dostawała, czego zapragnęła. Miała talent, podziw tysięcy słuchaczy i rodzinę, która zawsze wspierała ją we wszelkich dążeniach. A teraz jej szczęście gwałtownie się skończyło i została zupełnie, zupełnie sama.
Słysząc, że ktoś wchodzi do namiotu, podniosła wzrok. Ku swej konsternacji dostrzegła kapitana Montgomery'ego. Zjechali z góry razem, na jednym koniu, ale nie odezwała się do niego ani słowem, a on wyjątkowo nie zasypał jej gradem pytań.
– Co pan sobie wyobraża? – spytała ostro. – Tak się składa, że to mój namiot, miejsce, gdzie mogę zostać sama. Jeśli będę chciała się z panem widzieć, sama pana zaproszę. Zresztą… – Zawarliśmy układ, nie pamięta pani?
Zmarszczyła brwi.
– Nie mam pojęcia, o czym pan… – Urwała, bo przypomniała sobie, co mu obiecała. – Nie chce pan chyba…
– Powiedziała pani, że jeśli puszczę ją na pół godziny do tego mężczyzny, pójdzie ze mną do łóżka. Wypuściłem panią, a teraz przyszedłem po zapłatę.
– Myślałam…
– Myślała pani, że uda jej się wykręcić? Czy pani musi zawsze kłamać? Czy nie ma w pani za krzty uczciwości?
– Nie kłamię. Nigdy nie kłamię. Nie muszę uciekać się do kłamstwa – odparła. Stała wyprostowana, ale ręce jej drżały.
– To doskonale – uśmiechnął się w wyjątkowo, jej zdaniem, zdradziecki sposób. – A więc bierzmy się do dzieła.
Laurel – pomyślała Maddie. Zrobię to dla Laurel. Zresztą tak może będzie i lepiej. Jeśli kapitan zostanie jej kochankiem, łatwiej będzie mogła go przekonać, kiedy następnym razem będzie jechała po list.
Położyła ręce na guzikach sukni, starając się nie myśleć o tym, co ja czeka. Popatrzyła mężczyźnie prosto w oczy. Oparł nogę na kufrze, który stał w rogu namiotu i przyglądał się jej.
– M-może byśmy zgasili lampę?
Nie – wycedził. – Chcę widzieć dokładnie, co dostaję.
Poczerwieniała i musiała opuścić wzrok, żeby mężczyzna nie dostrzegł w jej oczach nienawiści. Pomyślała, że chętnie by go zabiła. Chciałaby widzieć, jak kona zalany krwią. Rozpięła górę sukni i już miała zsunąć ją z ramion, kiedy powstrzymał ją, kładąc jej ręce na dłoniach. Popatrzyła na niego z nieskrywaną nienawiścią i wściekłością. – Cieszę się, że to nie dwa sztylety – odezwał się z rozbawieniem. Wyrwała się z jego uścisku.
– Niech pan się bierze do rzeczy, chcę to mieć za sobą. Mam zapłacić panu, że łaskawie pozwolił mi skorzystać z danego nam przez Boga przywileju wolności – wyrzuciła z siebie pogardliwie. – Jakie znaczenie ma, co czuję albo myślę? Pan jest silniejszy, kapitanie Montgomery. Może pan zdobyć siłą, co zechce.
Gwałtownym ruchem ściągnęła z ramion górę sukni, a kiedy zaplątała jej się we włosy, szarpnęła mocniej.
– Dość – przerwał i pociągnął Maddie w ramiona, unieruchamiając jej dłonie w swoich rękach.
– Ciii… -uspokajał, potem zaczął ją gładzić po plecach. – Już po wszystkim, nikt pani nie skrzywdzi.
– Nikt?! – zawołała zduszonym głosem, z nosem wciśniętym w pierś Ringa. Nie szarpała się jednak, cały wysiłek skupiła na tym, żeby nie wybuchnąć płaczem. – Pan, właśnie pan chce mnie skrzywdzić.
Przełykała, żeby powstrzymać łzy.
– Nie, nie skrzywdzę pani, nie miałem tego zamiaru. Chciałem się tylko o czymś przekonać.
Odepchnęła go, żeby spojrzeć mu w oczy. Wydawał się czymś rozbawiony.
– I czego się pan dowiedział? – spytała cicho.
– Jak bardzo pani zależy na tym czymś, po co pani dziś pojechała. Skoro, żeby to zdobyć, zgodziła się pani pójść do łóżka z kimś, kogo serdecznie nie znosi, musiała pani pragnąć tej rzeczy całym sercem. A poza tym…
Uśmiechnął się, dolna warga zniknęła pod bujnym wąsem. – A poza tym co, kapitanie?
– Poza tym wiem już, jak wygląda pani związek z generałem Yovingtonem. – Spojrzał na nią z wyższością. – Nie można powiedzieć, żeby zbyt często rozbierała się pani dla mężczyzny.
– Och? – zdołała wyszeptać,
– Co więcej – uśmiechnął się jeszcze szerzej – co więcej, zaryzykowałbym stwierdzenie, że nigdy jeszcze pani tego nie robiła. – Zachichotał lekko. – No i dowiedziałem się, co pani sądzi o mnie. – Jego uśmiech zniknął. – Mogę panią zapewnić, że nie należę do mężczyzn, którzy żądają rozkoszy cielesnych w zamian, w zamian, za… cokolwiek. Jestem człowiekiem rozsądnym i można mnie przekonać za pomocą argumentów, bez uciekania się do nieprzyzwoitości.
Umilkł i spoglądał na nią, jakby oczekiwał wyrazów wdzięczności za swą szlachetność.
– Rozsądnym człowiekiem? – szepnęła. – Kapitanie Montgomery, nie spotkałam jeszcze nikogo równie tępego jak pan. Łatwiej przekonać muła niż pana, bo muła można przynajmniej rąbnąć przez łeb, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Wątpię, żeby to się dało zrobić z panem.
– Chwileczkę…
– Nie, teraz niech pan posłucha. – Siłą może mu nie dorównywała, ale głosem na pewno nad nim górowała. – Od naszego pierwszego spotkania bezustannie mnie pan obrażał.
– Nigdy bym nie obraził damy. 1
– Nazwał mnie pan wędrowną Śpiewaczką. Mówił pan, że muszę zrobić, co mi pan każe. Nie rozumie pan, że nie ma nade mną żadnej władzy?
– Moje rozkazy…
– Niech piekło pochłonie pańskie rozkazy! To pan jest żołnierzem, nie ja! Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby panu wytłumaczyć, że pana sobie nie życzę ani nie potrzebuję, a jednak przyszedł pan tutaj, a to… – Szczelniej owinęła się w suknię. – Upokarza mnie pan, wystawia na pośmiewisko, zmusza do odgrywania przed panem roli ladacznicy, a w dodatku… – Poderwała głowę. – Chciałam pana poinformować, że rozbierałam się dla wielu mężczyzn, całych setek. Francuzów, Włochów, Rosjan. I żaden z nich nie nazwał mnie wędrowną śpiewaczką!
– Nic chciałem…
– Oczywiście, że pan nie chciał! – wpadła mu w słowo. – Spełniał pan tylko swój obowiązek, prawda? Narzucając innym swoją wolę?
Nagle poczuła, że siły ją opuszczają. Zakręciło jej się w głowie, nogi się pod nią ugięły. Za dużo tego dla niej. Od dnia, kiedy weszła do mieszkania ciotki i dowiedziała się o Laurel, nie zaznała chwili odpoczynku, zniknęło całe dotychczasowe życie wypełnione muzyką, dobrym jedzeniem i zabawą. Ich miejsce zajęły strach, niewygodne łóżko, brud i obcy ludzie. Jej agent odszedł, a wraz z nim śmiech i pociecha. Ludzie, którzy ją znali, który znali i kochali jej muzyka żyli daleko, w innym świecie.
Przyłożyła dłoń do czoła i zaczęła się osuwać na ziemię, ale kapitan chwycił ją, nim upadla. Wziął ją w ramiona i zaniósł na łóżko. Podszedł do wiadra z wodą – zniknęła gdzieś delikatna, porcelanowa zastawa – zanurzył w niej ręcznik, wyżął, potem przysiadł na leżance i położył Maddie na czole.
– Niech mnie pan nie dotyka – szepnęła,
– Ciii… Potrzebuje pani trochę odpoczynku i jedzenia.
– Odpoczynku i jedzenia – mruknęła. Najsmaczniejsze kąski nie zapewnią Laurel bezpieczeństwa.
– Panno La Reina… Nie, niech pani nic nie mówi i odpoczywa. Muszę coś pani wyjaśnić i nie wyjdę stąd, dopóki tego nie zrobię. Po pierwsze, to prawda, że otrzymałem rozkaz eskortowania pani, a zawsze wypełniam rozkazy. Niech pani leży spokojnie – polecił, ale jego głos był łagodny, wyjątkowo nie brzmiał w nim gniew.
Maddie zamknęła oczy, Ring poprawił ręcznik na jej czole, potem delikatnie musnął włosy na skroniach.
– Początkowo chciałem namówić panią do powrotu na wschód, w bardziej cywilizowano strony, gdzie jest pani miejsce.