Выбрать главу

Wstała i popatrzyła na niego z uśmiechem.

– Przepraszam, kapitanie Montgomery, że w pana zwątpiłam. Rzeczywiście, ma pan ogromne poczucie humoru. Niewiarygodne, niewyobrażalne poczucie humoru.

– A, rozumiem, potrzebuje pani… Czego? Orkiestry? Czyżby śpiewaczki operowe nie śpiewały a cappella?

– Gdybym musiała, potrafiłabym zaśpiewać i pod wodą. Ale śpiewam tylko wtedy, kiedy chcę. Gdybym zaśpiewała j dla pana, byłby to ogromny dar. Niczym pan na niego nie zasłużył.

– Za to poszukiwacze złota, którzy dadzą nędzne dziesięć dolarów, zasłużyli?

– Wieczorem będę śpiewała dla wielu, nie dla jednego słuchacza. A to ogromna, ogromna różnica.

– Rozumiem – oświadczył wyniośle, po czym wyciągnął z kieszeni duży złoty zegarek. – Dar nie dar, pora wracać do obozu i szykować się do występu.

– Ciekawe, jakim cudem przeżyłam dwadzieścia pięć lat, choć nie stał pan przy mnie, dyktując mi, co i kiedy powinnam zrobić?

– Sam nie wiem. Mnie to leż zdumiewa. Wstał, krzywiąc się z bólu.

– Czyżbyśmy się starzeli, kapitanie?

– Mam wrażenie, że wreszcie odczuwam skutki wspinania się po górach, żeby panią bronić przed nieznanymi mężczyznami, a także następstwa ugryzień, kopnięć i szturchańców, że nie wspomnę o dzisiejszej bójce z ośmioma napastnikami.

– Zawsze pan może wrócić do fortu i odpocząć.

– Harrison byłby szczęśliwy, widząc, że wracam z pod kulonym ogonem.

– Co to za Harrison!

– Odpowiem, na każde pani pytanie, jeśli pani odpowie na moje.

– Prędzej piekło wystygnie – odparta słodko i tuszyła w stronę obozu.

– Nieważne, niech pani jednak nic zapomina, że wygrałem zakład i przez dwadzieścia cztery godziny nie będzie pani uciekać.

– Nie wygrał pan, kapitanie. Już to panu wyjaśniłam. Gdyby pan powiedział: "jest pani śpiewaczką", wygrałby pan, bo śpiew to dla mnie wszystko.

– Powiedziałem już, że jest pani śpiewaczką. Odwróciła się i zmierzyła go wzrokiem.

– Nawet słowem nie wspomniał pan o moim śpiewie. Oczy mu błysnęły.

– Powiedziałem, że jest pani śpiewaczką – zniżył głos. – Która, wędruje.

Zacisnęła wargi ze złością, potem musiała ukryć uśmiech.

– Ha! – wykręciła się na pięcie i odeszła. – Sam się pan przekona – rzuciła przez ramię. – Dziś wieczorem dowie się pan, kim naprawdę jestem.

Stał, przyglądając się odchodzącej Maddie. I bez śpiewania była wyjątkowo ciekawą kobietą. Ładną, inteligentną… i w niebezpieczeństwie. Jego zdaniem dość już miała kłopotów, więcej nie potrzebowała. Podobało mu się, jak oświadczyła, że jest wielką, nie, że została obdarzona wielkim głosem. Tak bardzo go już nudziły kobiety, które nieustannie pytały, czy podoba mu się ich suknia albo fryzura. Może Toby miał rację? Twierdził, że Montgomerym za łatwo wszystko przychodziło, szczególnie jeśli chodzi o kobiety. Byli przystojni i bogaci, a to kobietom zwykle wystarcza. Toby uważał to za niesprawiedliwość, bo on nigdy nie był ani przystojny, ani bogaty, więc musiał je zdobywać, zabiegać o ich względy, starać się im przypodobać.

Ring patrzył za idącą przed nim dziewczyną. Jego uroda najwyraźniej nie robiła na niej wrażenia. Wątpił też, żeby ją obeszło, gdyby powiedział, z jak bogatej pochodzi rodziny. Zresztą, czym mógłby zaimponować komuś, kto spędził dzieciństwo w pałacu i w koronie na głowie pozdrawiał swój lud? Wybuchnął śmiechem, ale szybko nad sobą zapanował, kiedy dostrzegł spojrzenia przechodniów. To prawda, kłamała, ale interesująco i z polotem. Może rzeczywiście nie potrzebowała ochrony aż tak, jak początkowo sądził. Mimo to będzie się przy niej trzymał, choćby po to, żeby zobaczyć, co jeszcze jej się przydarzy. Uganianie się za nią po brudnym miasteczku biło na głowę życie w wojsku, które, czego Toby nie omieszkał mu raz po raz wypominać, mogło zanudzić na śmierć nawet nieboszczyka.

Ring uśmiechnął się i obserwował, jak spódnica miękko układa się wokół krągłych bioder Maddie.

5

Dobra – powiedział Ring do Toby'ego. – Zrozumiałeś, co ci powiedziałem? Zapamiętałeś wszystko?

Znajdowali się w namiocie ustawionym na tylach długiej, drewnianej kiszki, która, pewnego dnia miała stać się hotelem, dziś zaś służyła Maddie za salę koncertową.

– Jak mógłbym zapomnieć? – odparł z niesmakiem Toby. – Przez ostatnie dziesięć minut powtórzyłeś mi to ze dwadzieścia razy. Mamy pilnować spokoju, a gdyby któremuś nie spodobało się jej śpiewanie, mamy mu skręcić kark.

– Mniej więcej – potwierdził Ring, po raz kolejny spoglądając na zegarek.

– Co cię gryzie? Nigdy nie widziałem, żebyś się tak niepokoił. Zachowujesz się, jakbyś miał mieć dziecko.

– Może nie aż tak, ale jesteś blisko. Ona uważa, że tym pijakom spodoba się jej śpiew.

– Miałem ją za rozsądniejszą.

Ring westchnął.

– Żałuj, żeś nie słyszał, co mówiła. Twierdzi, że jej głos to dar Boży, Może i tak, ale dla szykownych mężczyzn, dla mężczyzn, którzy pijają szampana. Ci tutaj najchętniej obejrzeliby jej nogi.

– Niezły pomysł.

Ring łypnął na niego spod Oka.

– Nie wszyscy są tacy święci jak ty – zauważył Toby. – Słyszałem o waszej dzisiejszej gonitwie po mieście. Pierwszy raz uganiałeś się za kobietą, i to jeszcze przy wszystkich. Naprawdę zaniosłeś ją do lasu?

Ring nie odpowiedział, tylko ponownie zerknął na zegarek.

– I co żeście tam porabiali?

– Rozmawialiśmy – warknął Ring. – Po prostu rozmawialiśmy. Próbowałeś tego kiedyś?

– A po co? Dość się nasłucham gadaniny w wojsku. A pocałowałeś ją chociaż?

– Toby, zamknijże się.

Toby szeroko się uśmiechnął.

Maddie po raz kolejny przejrzała program występu. Zaśpiewa kilka znanych arii o łatwo wpadającej do ucha melodii, trochę pieśni, które pokazywały możliwości jej głosu, a na koniec Wspaniała Ameryko.

Frank zdobył skądś pianino – odrapane i zniszczone po podróży ze wschodu – i próbował je nastroić. Zresztą całkiem nieźle mu to szło. Frank był dość zdolny i Maddie przypuszczała, że kiedyś mógł być muzykiem, ale wkraczając na ring porzucił tę karierę. Nigdy pytała go o przeszłość. Twarz taka jak jego odstraszała od zwierzeń.

Podniosła wzrok, gdy do – prowizorycznej garderoby urządzonej za tylnym wejściem nie wykończonego budynku wkroczył kapitan Montgomery, a za nim Toby.

– Jest wyszynk – oświadczył ponuro kapitan. – Oprócz tego grają w karty. Nie są przyzwyczajeni do prawdziwej, kulturalnej rozrywki. Razem z Tobym postaramy się nad nimi zapanować, ale niczego nie mogę obiecać.

– Ja nad nimi zapanuję, kapitanie. Mój głos i ja zapanujemy nad tymi ludźmi.

Posłał jej spojrzenie, które wyraźnie mówiło, co sądzi o jej inteligencji, po czym uśmiechnął się i mrugnął.

– Jasne. Oczywiste. Bóg z pewnością porazi gromem tych, którzy będą się źle zachowywać.

– Precz – powiedziała cicho. – Wynosić się stąd! Skłonił się jej kpiąco i wyszedł z namiotu, ale Toby się zawahał.

– Potrafi człowieka wściec, prawda, psze pani?

– Jeszcze jak. Słuchaj, Toby, czy ktoś kiedykolwiek powiedział mu, że się myli?

– I to niejeden, ale w końcu zawsze się okazywało, że to on miał rację.

– Nic dziwnego, że rodzina wysłała go do wojska. Toby zachichotał.

– Psze pani, oni w jego rodzinie są wszyscy tacy samu

– Nie wierzę. Że też ziemia ich jakoś jeszcze znosi?

– Rzeczywiście – uśmiechnął się Toby. – Powodzenia dziś wieczorem.