– Czyż nie tak, kapitanie? Uważa pan, że taka wędrowna śpiewaczka jak ja to łatwy kąsek?
Zdawała sobie sprawę, że to bezsensowne stwierdzenie, skoro kilka godzin temu oświadczył, że jego zdaniem jest dziewicą.
– Czyżby to nadzieja zyskania mych wdzięków powstrzymywała pana przed powrotem do wojska?
Spojrzał na nią. Jego twarz była zacięta i zimna.
– Przepraszam, jeśli dałem powody do podobnej oceny mego charakteru. Poczekam, aż… wypije pani swe porto i odprowadzę ją do obozowiska.
Przytknął rękę do kapelusza, obrócił się na pięcie i szybko odszedł.
Maddie nie chciała się zastanawiać nad tym, co przed chwilą powiedziała. Po prostu musiała to zrobić i koniec. Mężczyzna czekał na nią w namiocie, wsuwał, pistolet za pas.
– Szybko myślimy, co?
– Jeśli trzeba.
Podeszła do kufra, który przyniósł Sam, i spod bielizny wyjęła list. Mężczyzna wyciągnął zza koszuli kartkę. Była złożona jak list, ale nie zaadresowana. Maddie z trudem się powstrzymała, żeby nie okazać obrzydzenia, kiedy brała pomiętą, zapoconą kartkę. Najchętniej trzymałaby ją koniuszkami palców, jak najdalej od siebie.
Prychnął, jakby czytał w jej myślach, potem wyjął zza koszuli drugą kartkę i podał Maddie.
Podeszła z nią do latarni, którą przykręciła tak, żeby z zewnątrz nie dostrzeżono cieni dwóch sylwetek. Zobaczyła mapę. Jutro miała śpiewać w osadzie na przełęczy Tarryall, a dwa dni później w odległym miasteczku Pitcherville. Z Pitcherville miała pojechać siedemdziesiąt kilometrów w góry i dostarczyć list.
– Czy będzie tam Laurel? – spytała mężczyznę. – Powiedziano mi, że zobaczę ją po trzecim występie.
– Jeśli trafi pani na miejsce.
– Z pewnością trafię.
– Sama? Nie radzę się pokazywać z przystojnym panem kapitanem, inaczej wszyscy troje stracicie życie.
– Nie moglibyście zabić dziecka! Mężczyzna zachichotał.
– Po tym, co przeszła, może i wolałaby zginąć. Słysząc to, Maddie rzuciła się na niego, ale on chwycił ją w ramiona i bez trudu przytrzymał.
– A może buziaka, co?
Jakiś czas potem Maddie wynurzyła się z namiotu. Kapitan Montgomery czekał, żeby odprowadzić ją do obozu. Szli w milczeniu. W końcu ciszę przerwał Ring.
– Chyba niezbyt pani smakował ten portwajn. Ciągle wyciera pani usta.
– Nie pańska sprawa, co robię albo nie!
Kiedy znalazła się przed swoim namiotem, kazała Edith nastawić garnki w wodą.
– Chcę się wykąpać.
– Cała? – spytała Edith.
– Tak. W jak najgorętszej wodzie. I aż po brzegi wanny. Weszła do środka…
– Co ją gryzie? – zastanawiaj się Toby. – Myślałem, że była naprawdę szczęśliwa.
– Bo była – odparł sztywno Ring. – Dopóki nie uznała, te mam względem niej nieuczciwe zamiary.
– Widać nic zna cię dobrze, co?
Toby chciał, żeby zdanie zabraniało jak obelga, ale Ringi inaczej je odebrał.
– Nie, nie zna. Najpierw zaprasza mnie na porto, a chwilę potem zagląda do namiotu i zachowuje się, jakbym ją napastował. Nigdy nie zrozumiem tej kobiety. To… – urwał. – Ależ ze mnie głupiec. Toby – powiedział i ruszył pędem z powrotem.
Czterej mężczyźni rozbierali namiot, który ustawiono dla Maddie, Ring przy świetle latarni przyglądał się ziemi. Była zbyt podeptana, żeby odróżnić ślady, ale znalazł końcówkę cygara.
– Czy to któregoś z was? – spytał ludzi, sprzątających namiot.
– Nu, możesz se wzionć.
– Nie, chodziło mi o to, czy któryś z was to palii. Jeden z mężczyzn popatrzył znacząco na kolegę.
– Co, odstawiła cię ta ślicznotka śpiewaczka? Ten drugi dopiero co sobie poszedł.
– Widzieliście, jak ktoś wychodził z namiotu?
– Nic żeśmy nie widzieli. Joe, widziałeś coś?
Ring wiedział, że mężczyźni z dobrej woli niczego mu nie powiedzą. Zakochali się w Maddie i będą jej strzec. Chwycił jednego z nich za kołnierz.
– Chcesz mieć nadal gładziutką buziuchnę? To powiedz, coś widział. Ten człowiek próbuje ją zabić!
Ring poczuł na głowie cztery pistolety. Mężczyźni odciągnęli kurki. Ich towarzysz wyrwał mu się z rąk.
– Czego żeś od razu nie powiedział? Dopiero co widziałem, jak wychodził. To nikt stąd.
Ring przyglądał się mężczyznom, którzy nadal w niego mierzyli. Nie byli niebezpieczni, dopóki któremuś z nich coś nie groziło.
– Niski? Wysoki?
– Średni. Taki normalny.
– Blondyn? Brunet?
– Przeciętny.
– Niech to diabli! – zaklął Ring i zgniótł w dłoni peta. Zostawił mężczyzn i szedł przeklinając się w duchu. Co się z nim dzieje? Przecież wiedział, że Maddie zawsze kłamie, a tym razem jej uwierzył. Gdyby nie to, że i tak był posiniaczony, przyłożyłby sobie za to, że dał się nabrać. Uraziła jego dumę. Wystarczyło parę obraźliwych zdań, a poszedł sobie jak nadęty chłopczyk.
Co, a raczej kto – był w namiocie? Czy mężczyzna trzymał broń? Mogła to dostrzec, kiedy uniósł połę. Czy przez to, że go rozzłościła, ocaliła mu życie? Ring zdał sobie sprawę, że gdyby pozwoliła mu wejść do namiotu – a nie spodziewał się żadnego niebezpieczeństwa – prawdopodobnie teraz by nie żył.
Głupiec – pomyślał. Jakiż ze mnie cholerny głupiec, że jej nie przejrzałem!
Nagle stanął w miejscu. Przypomniał sobie, jak Maddie ocierała usta, jak po powrocie zażądała kąpieli. Czym ją szantażowano? Co takiego ci ludzie mieli, że im ustępowała? W miarę jak zbliżał się do obozu, zwalniał kroku. Sam i Frank zupełnie się nie sprawdzali w roli strażników. Niestety, on też okazał się niewiele lepszy. Tak go oczarował jej głos, że zapomniał o swoich domysłach, zapomniał o grożącym Maddie niebezpieczeństwie.
Kiedy dotarł na miejsce, w pierwszym odruchu chciał się wedrzeć do jej namiotu i zażądać, by natychmiast wyjaśniła, co tu się dzieje. Ale w jaki sposób zmusić ją do wyznania? Siłą? Choć bywało, że nie popisywał się szczególną bystrością, Maddie go przejrzała. Od początku wiedziała, że jej nie skrzywdzi. Nigdy się go nie bała. I słusznie, bo nigdy w życiu nie skrzywdziłby kobiety.
Co więc ma zrobić, żeby zaufała mu na tyle, by wyznać prawdę? Ledwo to pomyślał, wiedział, że chodzi o jedno: żeby mu zaufała. Musiała mu zaufać.
Zobaczył Edith wychodzącą z namiotu.
– Skończyła się już kąpać?
– Tak, a ja jestem wykończona od noszenia wiader.
Ring wydobył z kieszeni złotą monetę i podał dziewczynie.
– Rób wszystko, czego zapragnie.
– Zrobiłabym wszystko, czego ty byś zapragnął – mruknęła uwodzicielsko.
Ring nie zwrócił na nią uwagi i wkroczył do namiotu.
– Kapitanie Montgomery! – zawołała ostro Maddie. -Jak pan śmie…
– Przyszedłem po obiecany portwajn. Oczywiście o ile mój poprzednik wszystkiego nie wypił.
– Za nic nie dałabym mu mojego portwajnu.
Gwałtownie zasłoniła usta.
– O? A więc co pani mu dała? Odwróciła wzrok.
– Nie wiem, o czym pan mówi. Wybaczy pan, kapitanie, ale jestem zmęczona i chcę już iść spać. Rozłożył mały stołek i usiadł.
– Proszę uprzejmie, ale ja będę czekał na swoje porto. – Uśmiechnął się. – Nie napiłaby się pani czegoś? Uspokoiłaby się pani.
– Jestem zupełnie spokojna. Zawsze po występach tak się zachowuję,
– Doprawdy? A może sprawił to pocałunek tamtego mężczyzny?