– Czyżby? – spytała, bezskutecznie próbując nadać głosowi wyniosłe brzmienie.
– Mówiła pani o tym swoim agencie, ale moim zdaniem jego obchodziły jedynie pieniądze, które pani przynosiła.
Niech mi pani powie, kiedy ostatni raz widziała się pani z rodziną?
Ku swemu zdumieniu Maddie poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
– Niech mnie pan puści – powiedziała cicho, szarpiąc spódnicę. – Nie muszę tego wysłuchiwać.
– Nie, nie musi pani – odparł spokojnie i w jego głosie zabrzmiała nutka przeprosin. – Nie chciałem…
Urwał. Oboje w tej samej chwili usłyszeli szelest. Dobiegł z krzaków po przeciwnej stronie obozu. To coś musiało nadejść z dołu.
Maddie nigdy jeszcze nie widziała, żeby ktoś reagował tak szybko. W ułamku sekundy kapitan Montgomery znalazł się na ziemi, w następnej leżał na Maddie, pociągając ją za sobą w dół. Objął ją ramionami, jedną nogą oplótł jej nogi, drugą wysunął, sterując, kiedy oboje staczali się w dół zbocza, dalej od obozu, dalej od tajemniczego szelestu w krzakach.
Spadali tak przez jakiś czas. Maddie prawie nie dotykała ziemi, otoczona, chroniona przez silne ciało kapitana. Zatrzymali się po kilkunastu metrach i skryli wśród rozłożystych dębów. Maddie chciała coś powiedzieć, ale Ring położył jej dłoń na głowie i przycisnął jej twarz do karku. Osłaniał ją całkowicie, tak że gdyby do nich strzelono, to jego, nie Maddie przeszyłaby kula lub strzała.
Trzask gałęzi stał się wyraźniejszy. Rozpoznała ten dźwięk w tej samej chwili, co kapitan.
– Łoś – wyszeptała mu w kark. Potaknął.
Nadał leżąc na Maddie i osłaniając ją, odwrócił głowę, dzięki czemu i ona mogła to zrobić. Zobaczyli nie łosia, ale jelenia, który pojawił się na zboczu w miejscu, gdzie siedzieli jeszcze przed chwilą. Jeleń stał nieruchomo i przez chwilę im się przyglądał, nie wiedząc, z kim ma do czynienia; potem, kiedy Ring uniósł rękę, kilkoma susami schronił się w lesie.
– Nic pani nie jest? – spytał Ring, opierając się na łokciu, żeby przyjrzeć się Maddie.
– Zupełnie nic.
Zaczęła się spod niego wysuwać, ale zatrzymała się, czując, że coś ją kłuję:
– Chyba wbił mi się kolec w ramię.
Zsunął się z niej, usiadł i obrócił Maddie do siebie. Wyciągnął jej z ramienia dwa ciernie kaktusa.
– Już. Jeszcze gdzieś? Usiadła i poruszyła ramionami.
– Nie, to chyba wszystkie.
Popatrzyła na strome zbocze i dostrzegła, że jest porośnięte kaktusami. Była zadowolona z ochrony przed ich cierniami, jaką dawały jej spódnica i halki, gorset i stanik sukni. Spojrzała na Ringa.
– Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak błyskawicznie zareagował. Dziękuję panu.
– To drobiazg dla dobrego wyjadacza… albo pani ojca.
Już chciała mu powiedzieć, co sądzi o słabych dowcipach, ale tylko się uśmiechnęła.
– Czy naprawdę mówię o ojcu z takim uwielbieniem? Uśmiechnął się do mej i skinął głową.
– Gotowa, żeby wrócić do namiotu?
– Tak – odparła.
Zerknęła na spódnicę, chcąc ją strzepnąć. W materiale wszędzie tkwiły ciernie. Znowu spojrzała na wzgórze |i ścieżkę, jaką zrobili spadając w dół, na kaktusy, po których się przetoczyli, i jeszcze raz na Ringa.
– Niech się pan odwróci – rozkazała.
– Chyba powinna już pani odejść. Ma pani za sobą dwa ciężkie dni, a jutro występ i…
– Niech się pan odwróci, powiedziałam.
– Panna Edith będzie pani szukać.
– Edith nic by nie obeszło, gdybym się stoczyła na sam dół tego zbocza. – Nadal nie mogła mu darować uwag o braku jej wykształcenia. – Jeśli nie rozumie pan, jak do pana mówię w jego języku, może spróbujemy włoskiego? Distogliere il viso. Francuskiego? Traiter avec dedain. A może zrozumie pan, kiedy powiem po hiszpańsku: Dejar libre?
Z ogromnym zadowoleniem dostrzegła jego niepewne spojrzenie. Chyba już więcej nie będzie jej zarzucał nieuctwa.
– Więc co właściwie mam zrobić? Odwrócić się? Obrócić? Okręcić wokół ramienia? Czy też może wykręcić i uwolnić?
Z wszystkich trzech języków przetłumaczył doskonale.
– Naprawdę, może pan doprowadzić człowieka do szału.
Chwyciła go za ramię i pociągnęła. Był dla niej za duży i nie, obróciłaby go, gdyby nie chciał, ale ustąpił i wreszcie zobaczyła jego plecy – Wszędzie wystawały ciernie kaktusów, część była ukryta w bawełnianej kurtce munduru, wszystkie jednak utkwiły w skórze. Ze spodni sterczało ich jeszcze więcej, ale dzięki grubej, zbitej wełnie nie przedostały się do ciała,
– Już raz pani wspominała, że doprowadzam ludzi do szału. Obawiam się. że pani znajomość obcych języków nie robi na mnie wrażenia. Natomiast zrobiłoby na mnie wrażenie, gdyby potrafiła mi pani powiedzieć, co się siało z wszystkimi zarobionymi przez, nią pieniędzmi. Palcami wyciągnęła cierń.
– Czyżby zależało panu na moich pieniądzach?
– Nie wiem, czy pani w ogóle jakieś posiada. Jeśli w przeszłości równie mało obchodziły panią zarobki, wątpię, żeby posiadała pani jakikolwiek majątek. Zresztą jest tradycją w mojej rodzinie, że potrafimy robić pieniądze Od kiedy skończyłem trzy lata, ojciec pilnował, żebym inwestował dwadzieścia procent mojego kieszonkowego.
Wyciągnęła jeszcze trzy ciernie, ale przeszkadzała jej jego kurtka, która bardziej zasłaniała, niż odsłaniała ciernie. Chwyciła Ringa w pasie i popchnęła.
– Marsz na górę i zdejmować tę kurtkę. Pieniądze nigdy mnie nie interesowały. Chcę śpiewać. I tylko śpiew się liczy, pieniądze mnie nie obchodzą. Najważniejsze są dźwięki muzyki i uznanie publiczności.
Wspinał się na górę, Maddie za nim.
– Mówiła pani, że pani głos nie będzie trwać wiecznie.
Z czego będzie pani żyła, kiedy już nie będzie mogła śpiewać?
– Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Może wyjdę za jakiegoś starego bogatego grubasa i dam się utrzymywać.
Byli już na wierzchołku wzgórza. Ring przystanął i odwrócił się do Maddie.
– A co z dziećmi?
– Niech pan ściąga tę kurtkę, da mi tę pańską wielgachną wykałaczkę i kładzie się na ziemi. Chcę wyjąć te ciernie.
Zaczął rozpinać kurtkę.
– Nigdy pani nie myślała o dzieciach?
Choć po jego zachowaniu można by sądzić, że ciernie mu nic prze sz kadzają, Maddie wiedziała, że muszą mu. sprawiać ogromny ból. Stanęła za nim i pomogła zdjąć koszulę, starając się jak najmniej go urazić.
– Czy to oświadczyny, kapitanie? Jeśli tak, to nie jestem zainteresowana. Żeby śpiewać, muszę wiele podróżować Nie mam czasu ani ochoty wiązać się z mężczyzną. A tym bardziej…
Urwała widząc na jego szerokich, muskularnych plecach cienkie, białe szramy.
– Niech się pan położy na trawie – powiedziała cicho a kiedy usłuchał, przeciągnęła palcem po jednej z blizn, – Jak to się stało?
– Wpadłem na coś.
– Pod drugi koniec bicza? Wydawało mi się, że oficerowie nie dostają batogów. A zresztą nie wyobrażam sobie, żeby zrobił pan coś, za co mógłby zostać wychłostany. Należałoby się raczej spodziewać, że wojsko ozdobi pana medalami, nie bliznami.
– Nie zawsze byłem oficerem – odparł, przyglądając się, jak Maddie podchodzi do siodła i wyjmuje z torby duży nóż do oprawiania. – Zamierza pani obedrzeć kogoś ze skóry?