Dumnie uniosła podbródek i odwróciła od niego wzrok, uśmiechając się do pozostałych trzech biesiadników.
– Dzień dobry – oświadczyła pogodnie. – Mam nadzieję, że dobrze się wam spało. Bo mnie świetnie. Żadnych zmartwień.
Usiadła przy stole i zerknęła na talerz z tłustym jedzeniem, który postawiła przed nią Edith. Nagle zupełnie straciła apetyt – Przez chwilę grzebała w jedzeniu, wreszcie popatrzyła na Franka.
– Przejrzałeś nuty, które ci dałam?
– No – odparł bez szczególnego zainteresowania.
– Podobało ci się?
– Może być.
Znowu spojrzała na jedzenie. Konwersację z Frankiem można uznać za zakończoną. Zwróciła się do Sama.
– Jak konie znoszą drogę?
Za całą odpowiedź musiało jej wystarczyć skinięcie głową, wiec spojrzawszy na kapitana Montgomery'ego jak na powietrze, uśmiechnęła się do Toby'ego.
– Smakuje śniadanie?
– Wojskowy wikt się nie umywa. Skosztowała odrobinę jajka.
– Toby, opowiedz mi coś o sobie.
– a o czym ta mówić? Urodziłem się i jeszczem nie skonał. Reszta to nic nadzwyczajnego.
Z wielkim staraniem ominęła wzrokiem kapitana Montgomery’ego i znowu wpatrzyła sic w talerz. Za nic nie zacznie z nim rozmowy. Od tej chwili da mu do zrozumienia, że wcale jej nie obchodzi. Wcale. Nic a nic.
Po śniadaniu, kiedy Edith zmywała i wkładała porcelanową zastawę Maddie do specjalnego kufra, a mężczyźni zwijali namiot, Edith zagadnęła:
– Sądziłam, że będziesz się starała być dla niego na prawdę miła, żeby puścił cię następnym razem, kiedy będziesz jechała na spotkanie z tym człowiekiem od twojej siostrzyczki.
– Nie muszę nikogo prosić o pozwolenie, żeby gdzieś pojechać. Ani kapitan Montgomery, ani całe wojsko nie będą mi dyktować, co mogę, a czego nie mogę robić.
– Ale on, uważam, że ma do tego prawo. Z własnego doświadczenia wiem, że mężczyźni biorą, co chcą, i robią, co chcą. A jeśli kobieta stanie im na drodze, traktują ją jak brzęczącą, uciążliwą muchę.
– Kapitan Montgomery nie jest taki. To wykształcony człowiek, toasty, Wytłumaczę mu, że muszę pojechać w pewne miejsce i muszę się tam udać sama.
W odpowiedzi Edith odwróciła się, wybuchając gromkim śmiechem.
– A jeśli rozsądne argumenty nie trafią mu do przekonania, zawsze mamy jeszcze trochę opium – powiedziała cicho.
W linii prostej od miasteczka, w którym miała śpiewać Maddie, nie dzieliło ich wiecej niż jakieś dwadzieścia kilometrów, ale droga była bardzo ciężka. W powozie trudno było jechać, Maddie raz po raz zarzucało, głową uderzała o drzwi, piecami o twarde oparcie siedzenia, kolanami zaś o boczne ścianki. Kapitan spytał, czy nie zechciałaby jechać z nim na jego koniu, ale odmówiła wyniośle. Edith po godzinie jazdy w środku stwierdziła, że pieszo będzie się jej lepiej podróżowało, tak ze Maddie została sama. Nie chciała iść na piechotę, bo była przekonana, że kapitan Montgomery jadąc obok niej będzie się z niej wyśmiewać. Umierała też ze strachu, żeby nie wspomniał nic o jej wczorajszym zachowaniu. W myślach przygotowywała liczne odpowiedzi, gdyby zrobił jakąś uwagę na ten temat. Każda wystarczyłaby, żeby mu poszło w pięty, tak jak na to zasłużył. Wielokrotnie zdążyła pożałować, że w ogóle wyciągnęła mu te ciernie. Ale dwukrotnie przypomniała sobie, jak dotykała jego nóg.
Wczesnym popołudniem dotarli nad bród jednego z dopływów Kolorado. Frank podszedł do powozu i poradził Maddie, żeby na wszelki wypadek wysiadła; wóz mógłby się wywrócić na kamieniach. Przy pomocy Franka zgrabniej zstąpiła z wysokiego stopnia i ruszyła wyboistą ścieżką, która służyła za drogę.
Stojąc nad brzegiem rzeki, odwróciła się i patrzyła, jak mężczyźni usiłują przeciągnąć wóz przez kamienie i wodę. Kiedy utknął miedzy kamieniami, kapitan Montgomery zeskoczył z konia i zdjął koszulę, wrzucił ją do środka i pomógł Samowi obrócić duże koło.
– Trzeba przyznać, że jest całkiem przystojny – odezwała się zza jej pleców Edith. Maddie wpatrywała się w szerokie, opalone plecy mężczyzny. – Człowiek aż się pali, nie?
– Nie masz nic lepszego do roboty? – spytała gniewnie Maddie. Edith przyjrzała jej się uważnie i odeszła.
Maddie postanowiła, że korzystając z okazji trochę się rozrusza, tymczasem stała w miejscu i śledziła każdy ruch kapitana Montgomery'ego. Przypatrywała się grze mięśni prężących się pod skórą, gdy napierał na koło, drgających kiedy je pchał. W pewnej chwili przerwał i spojrzał prosto na Maddie, jakby wiedział, że go obserwuje. Szybko odwróciła wzrok, ale zdążył to zobaczyć.
Kiedy wóz znalazł się na drugim brzegu rzeki, kapitan Montgomery obrócił się i ruchem ręki przywołał ją na dół. Popatrzyła w innym kierunku, jakby go nie widziała, i ruszyła w stronę lasu.
Po kilku minutach był przy niej, na koniu, nadal bez koszuli.
– Przyjechałem, żeby cię przewieźć przez rzekę.
Tak ją pochłaniało przyglądanie się Ringowi, że nic pomyślała, jak przedostanie się na drugi brzeg.
– Nie, dziękuję, przejdę sama.
– Nie możesz przejść przez tę rzekę. Jest za głęboka, ma za śliskie dno. Poza tym woda jest za zimna.
– Chłód zdaje się panu nie przeszkadzać – stwierdziła, zerkając na niego kątem oka.
Jechał przy niej. – Co cię ugryzło? Wczoraj nie mogłaś się powstrzymać, żeby mnie nie dotknąć, dziś nie chcesz się nawet do mnie zbliżyć.
Odwróciła się i spojrzała na niego z takim gniewem, że koń odsunął się o kilka kroków.
Ring próbował obrócić to w żart.
– Nie płosz mi konia. – A kiedy nie zareagowała, westchnął. -Nie wiem, co tym razem źle zrobiłem, Maddie, ale przepraszam. Nie chciałem…
– Wolałabym, żeby mnie pan nazywał panną Worth. Nigdy nic pozwalałam panu zwracać się do mnie po imieniu.
Och, niech to licho – mruknął, pochylił się, chwycił ją pod pachami i podniósł do góry. – Wszyscy na parną czekają.
– Niech mnie pan postawi! To bólu Wrócę na piechotę.
– Nie może pani przejść przez tę rzekę i nie mamy czasu, żaby pani mi udowadniała, że tak nie jest. Zresztą, podgrzewam, że może pani próbować zniknąć w lesie. Albo przy wszystkich przeniosę panią przez rzekę pod pachą, albo pani usiądzie ze mną na koniu.
– Kapitanie Montgomery, nie lubię pana- Wcale – stwierdziła, nie broniąc się, gdy ją sadowił przed sobą w siodle. Przez bawełnianą bluzkę czuła jego ciepłą, gołą skórę.
– Dziwne – powiedział jej do ucha. – Wczoraj odniosłem wrażenie, że pani mnie lubi. I to ogromnie.
Maddie cala poczerwieniała ze wstydu i robiła, co w jej mocy, żeby się wyprostować i nie opierać o Ringa, było to jednak niemożliwe przy przekraczaniu rzeki. Maddie przysięgłaby, że Ring wprowadzał konia w każdy dołek, byleby musiała się o niego oprzeć.
W pewnej chwili koń się poślizgnął. Ring zacisnął ramię wokół jej żeber.
– Nie obchodzi mnie, jak bardzo się pani na mnie gniewa – warknął. – Niechże się pani o mnie oprze i nie ryzykuje upadku z konia,
– Miała dość zdrowego rozsądku, żeby usłuchać. Odchyliła się i przekonała, że idealnie się w niego wpasowuję, jakby jego ciało było dla niej stworzone,
Kiedy znaleźli się po drugiej strome rzeki, zeskoczyła i konia, nie patrząc na Ringa.
– Dziękuję – mruknęła i szybko schroniła się w wozie.
Koszula Ringa leżała na siedzeniu, więc odsunęła się od niej jak najdalej. Ledwie ruszyli, drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka wszedł kapitan Montgomery.
– Ten wóz to najcięższa rzecz, jaką w życiu pchałem. Co pani ma w tych kutrach? Ołów?
– Nie życzę sobie towarzystwa – oświadczyła, wyglądając przez okno.