– A ja tak. Ani Frank, ani Sam nie są szczególnie rozmownymi kompanami. Toby głównie wyrzeka, a pani służąca to…
Popatrzyła na niego i natychmiast tego pożałowała, bo nadal był bez koszuli.
– Co się panu nie podoba w Edith?
– Ciągle mi się narzuca, to wszystko. Obiecuje, że dla mnie- będzie za darmo.
Zmierzyła go gniewnym wzrokiem.
– A my wiemy, że jest pan zbyt święty, żeby skorzystać z tej okazji, prawda?
Roztarł ramiona i rozejrzał się za koszulą, na której uprzednio usiadł. Wyciągnął ją spod siebie i zaczął wkładać.
– Nie wiem, od kiedy zaczęła mnie pani uważać za świętoszka, ale gwoli informacji wyjaśnię, że nim nie jestem.
Nie spojrzała na niego, ale prychnęła.
– Czy powinienem się rzucić na jakąś kobietę, żeby to udowodnić?
– Nie wiem, na jakiej podstawie sądzi pan, że obchodzi mnie, co pan robi. Chciałabym jedynie, żeby jechał pan z dala ode mnie. Nie zapraszałam pana do środka, nie zapraszałam pana, żeby ze mną wyruszył w tę podróż. Naprawdę, cieszyłabym się, gdyby pan zniknął.
Przez chwilę milczał. Był tak cicho, że Maddie odwróciła się do niego. Przyglądał jej się z napięciem.
– Czyżbym sobie ubrudziła twarz, kapitanie?
– Nie – odparł powoli. – Nie ubrudziła pani.
Nie powiedział już ani słowa, tylko otworzył drzwi, uchwycił ramę na zewnątrz powozu i wysunął się na dach., gdzie jechali Sam i Frank.
Maddie przez najbliższą godzinę wyrzucała sobie, że zachowuje się jak idiotka. Robi z siebie przedstawienie i wszyscy to widzą. Poprzysięgła sobie, że od tej pory przestanie okazywać swoje uczucia. Kapitan Montgomery nie znaczy dla niej absolutnie nic. Nie obchodzi jej w żaden sposób, w żadnym sensie i postaci, a im szybciej to zrozumie, tym lepiej. Od tej pory będzie wobec niego Uprzejma i nic więcej. Jesli chodzi o nią, kapitan Montgomery nie różni się niczym od Franka i obchodzi ją tyle co Frank.
Nie może pani wystąpić – oświadczył cicho Ring. – Mówię poważnie, nic może pani. Ci ludzie są pijani. Piją już od wielu dni i robią się niebezpieczni.
Rozmawiali w jej namiocie rozbitym przed jedynym budynkiem w niewielkiej mieścinie zwanej Pifcherville. Kiedy kilka godzin temu przyjechali do zapuszczonego obozowiska, wszyscy mężczyźni i usługujące im kobiety wylegli, żeby zobaczyć śpiewającą księżniczkę. Wieść o bliskiej wizycie La Reiny dotarła do nich dzień wcześniej i wszyscy korzystając z okazji wyrwania się z monotonii poszukiwania złota zaczęli pić w oczekiwaniu na koncert śpiewaczki. Sześciu mężczyzn wybrało się nawet do Denver City po fortepian. Przyciągnęli go stromą górską ścieżką, upuszczając trzykrotnie; teraz Frank usiłował go naprawić.
– Oczywiście, że mogę dla nich śpiewać – odparła
Maddie, odwracając się od Ringa i próbując nadać swemu głosowi pewność. Słyszała jednak okrzyki i wystrzały.
Chwycił ją za ramię i zmusił, żeby na niego spojrzała.
– Co się z panią dzieje? Dlaczego pani się tak na mnie wścieka?
– Nie rozumiem, o czym pan mówi. Traktuję pana tak samo jak zawsze. Nic się nie zmieniło.
– Właśnie, ze się zmieniło. Wtedy przez chwilę wydawało mi się, że możemy zostać przyjaciółmi. A nasze rozmowy sprawiały mi ogromną przyjemność.
– Rozmowy? Czyżby tak pan określał sytuacje, kiedy mówi, co mi wolno, a czego nie wolno robić? Kiedy wypytuje o moje życie?
Cofnął się o krok.
– Proszę o wybaczenie. Zdaje się, że wcześniej opacznie panią zrozumiałem. – Zaczerpnął tchu. – Zapomnijmy jednak o dzielących nas różnicach. Ci ludzie robią się niebezpieczni i boję się o panią.
– Czemu? Boi się pan, że jeśli dostanie pan w głowę butelką whisky, będzie to źle wyglądało w pańskich referencjach i zniszczy pański wzorowy wizerunek?
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.
– Nie spodobałoby mi się, gdyby pani stała się krzywda. Znowu odwróciła wzrok.
– Nie powstrzyma mnie pan. Idę. Chwycił ją za ramiona i odwrócił do siebie.
– Maddie, nie rób tego tylko po to, żeby postawić na swoim. Bądź rozsądna. Nie zapanuję nad takim tłumem, i to tak podgorączkowanym tłumem. A tym razem nie usłyszą ani jednej twojej nuty.
Wiedziała, że mówi prawdę, i gdyby to od niej zależało, wyjechałaby natychmiast, pod osłoną nocy, i wróciła do Denver City. Kazano jej jednak wystąpić w sześciu miastach i wystąpi w sześciu miastach.
– Muszę – wyszeptała.
Odsuną] ją od siebie i przez chwilę patrzył jej w oczy.
– Naprawdę szkoda, że nie chcesz mi powiedzieć, dla czego w ogóle zdecydowałaś się na tę podróż. I twoje, i moje życie stałoby się znacznie prostsze, gdybyś zechciała mi zaufać.
Gdybym ci zaufała – pomyślała – może twoje i moje życie stałoby się prostsze, ale za to pewna dziewczynka mogłaby stracić swoje.
– Nie rozumiem, o czym pan mówi. – Wysunęła się z jego uścisku. – Chcę ofiarować tym biedakom trochę kultury i…
Umilkła, bo zagłuszyła ją seria wystrzałów z pistoletów.
– Zrobię, co w mojej mocy – odezwał się w końcu Ring i wyszedł w namiotu.
Maddie przez chwilę stała nieruchomo i patrzyła za Ringiem. Nie była aż tak głupia, jak mu się wydawało. Co innego zrobić swoim głosem wrażenie na samotnych i w większości trzeźwych, mężczyznach, ale widziała już zbyt wielu pijanych, żeby nic wiedzieć, że pod wpływem alkoholu mili, traktujący ją z szacunkiem mężczyźni często stawali się groźni.
Zahuczało kilkanaście wystrzałów. Podskoczyła ze strachu, a kiedy serce przestało jej łomotać, wróciła pamięcią do innych swoich występów. Przypomniała sobie róże, które rzucano jej do stóp we Florencji. W Wenecji płynęła gondolą i wraz z tenorem -jak on się nazywał?- zdumiewające, jak łatwo zapomina się nazwiska, współwykonawców – śpiewali duety. Pozostałe gondole przystanęły, a mieszkańcy pootwierali okna, żeby słuchać ich śpiewu. Kiedy skończyli, brawa odbijały się echem wzdłuż kanału. A teraz musi przekonać tłum brudnych, pijanych poszukiwaczy złota, żeby ją polubili,
– Wyglądasz, jakbyś się miała rozpłakać – odezwała się Edith, wchodząc do namiotu.
– Oczywiście, że nie. – Maddie pudrowała sobie twarz.
– Też bym się bala, gdybym miała stanąć przed tymi mężczyznami i im śpiewać, a wyglądałabym tak jak ty.
– O co ci chodzi? „Wyglądała tak jak ja?"
– To jedno z miast Harry. To ta ruda. Właściwie nie jest zupełnie ruda, ale prawie. Słyszała o twoim przyjeździe i wcale jej się to nie podoba. Uważa tych mężczyzn za swoją własność i nie chce się nimi dzielić.
– Mogę cię, i ją też, zapewnić, że nie chcę żadnego z, nich. Chcę jedynie, że się tak wyrażę, na chwilę ich pożyczyć.
– Jak zwał, tak zwał, grunt że nie jest z tego zadowolona. Gadała na ciebie, że jesteś snobka i dama, że będziesz zadzierała nosa, podpuściła ich na ciebie. Mówiła, że z ciebie kawałek lodu, a opera jest dla ludzi, którzy w żyłach mają. zimną wodę nic krew,
– Bzdury! Wszystkie opery opowiadają o namiętnościach. i miłości.
– Ale są w obcych językach, których nikt nie rozumie.
A kiedy je śpiewasz, stajesz tak: – Edith wyprostowała się, złożyła dłonie na podołku, przybrała wyniosły, dumny wyraz twarzy i zacisnęła wargi. – Wcale nie wyglądasz, jakbyś śpiewała o miłości.-Popatrzyła na Maddie złośliwie. – I nie sądzę, żeby kapitan Montgomery myśląc o tobie, równocześnie myślał o miłości. To przeważyło szalę. Maddie odrzuciła puszek.
– Edith, pożycz mi twój czerwono-czarny gorset, wiesz, ten najbardziej krzykliwy.
– Co?
– Słyszałaś. Przynieś mi go. Natychmiast