Z prawdziwą ulgą dostrzegła, że kapitan Montgomery przedziera się do niej przez tłum. Górował co najmniej o głowę nad pozostałymi mężczyznami, a poza tym zmierzając do celu chyba nadmiernie wykorzystywał swą silę fizyczna. Maddie, która, by utrzymać się w pozycji siedzącej, chwyciła właśnie jakiegoś mężczyznę za włosy, pomyślała, że nie obraziłaby się, gdyby kapitan Montgomery w wędrówce do niej skorzystał z armaty.
Kiedy się do niej zbliżył, dostrzegła na jego twarzy gniew, ale nie waham się, gdy wyciągnął ku niej ręce. Puściła włosy mężczyzny, który ja niósł, i rzuciła się w ramiona kapitana Montgomery'ego. Ukryła twarz w jego wełnianej kurtce i mocno się w niego wtuliła. Bicie jego serca zagłuszało gniewne okrzyki tłumu. Dobiegły ją także inne okrzyki i nie oglądając się wiedziała, że Toby i Saro też gdzieś tam muszą być. Kapitan zaniósł ją do namiotu, który Sam w czasie jej występu przeniósł do lasu, z dala od obozu poszukiwaczy złota, i bez szczególnej delikatności upuścił na leżankę. Potem nalał whisky i podał jej szklankę.
Nie może być naprawdę wściekły, skoro daje mi picie -pomyślała Maddie.
Ledwo wychyliła łyk, a Ring wyrwał jej szklankę z ręki i sam wypił resztę.
– Nie zasługuje pani na nic do picia, a ja nie ufam pani whisky – stwierdził, patrząc na nią ponuro. – Niezłe przedstawienie pani z siebie zrobiła. Czy madame Branchini panią tego nauczyła?
– Nie, polegałam wyłącznie na własnym instynkcie. -Uśmiechnęła się do mego. – Podobało się panu?
– Cieszę się, że tamci nie rozumieli słów. Cygańska miłość, też mi coś!
Odwrócił się, żeby napełnić szklankę.
Oparła się na łokciu. Bluzka nadal była rozpięta, wyglądał zza niej gorset Edith i Maddie zupełnie przypadkowo odkryła, że kiedy ma odchylone ramiona tak jak teraz, jej biust wyłania się z niego całkiem interesująco.
– Nigdy przedtem czegoś takiego nie zrobiłam. Moim zdaniem całkiem nieźle sobie poradziłam, jak pan sądzi?
Obejrzał się, ze szklanki wylało mu się trochę whisky.
– Nie radzę igrać z ogniem, bo to się złe skończy. Uśmiechnęła się do niego niewinnie.
– Czyżby? A kto doleje oliwy do tego ognia?
– Nie ja, jeśli o to pani chodzi. To ją ostudziło. Usiadła.
– Powinnam była wiedzieć, że od pana nie doczekam się komplementu.
– Czy tego pani oczekuje? Pani śpiew był wspaniały. Nigdy nie słyszałem nic podobnego. Każda nuta była niczym bezcenny klejnot spadający na ziemię.
Mrugnęła kilkakrotnie, słysząc w jego głosie szczerość.
– A moja gra?
– Gra? – prychnął. – To nie była gra. Pani była prawdziwą Carmen. – Zmierzył ją wzrokiem. – Ale teraz już może pani przestać.
Ściągnęła poły bluzki i wstała z łóżka:
– Ogromnie: dziękuję za ocalenie z rąk poszukiwaczy złota, kapitanie, ale teraz chciałabym się położyć, więc może zechce pan mnie już opuścić.
– Nigdzie się nic ruszam. Nie spuszczę z pata oka.
– Nie może pan ze mną spędzić nocy,
– Nie, me spędzę z panią nocy, a przynajmniej nie w ten sposób, jaki zwykle się przez to rozumie. Postaram się nie dopuścić tutaj mężczyzn, których pani tak gorliwie do siebie zapraszała w czasie występu. Sam, Frank i Toby będą spali przed namiotem.
Maddie poczuła się ogromnie pożądaną kobietą.
– I niech pani przestanie być taka z siebie zadowolona. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stanie.
– Ja tez. I na pewno nikomu nic się nie stanie, skoro pan będzie mnie strzegł. – Uśmiechnęła się do niego. – Spodobałam im się, prawda?
Zaczęta nucić Habanerę i unosząc spódnicę, tanecznym krokiem kręciła się po namiocie.
Przyglądał jej się ze zmarszczką na czole.
– Czy na takim uznaniu pani zależy? Na podziwie takich mężczyzn jak oni?
– Nic pan nie rozumie.
– To niech mi pani wytłumaczy,
Wyjęla mu z ręki pustą szklankę, nalała sobie whisky i wypiła.
– Ludzie mają takie dziwne sądy na temat śpiewaczek operowych. Nie traktują nas jak istoty z tam i kościi, raczej sądzą, że jesteśmy jakimiś niebiańskimi stworzeniami. Tak jak pan uważają, że urodziłyśmy się z darem śpiewania i że to wszystko przychodzi nam bez trudu. Nie widzą, że jesteśmy takie same jak wszyscy, że chcemy tego, czego pragnie każda kobieta.
Chwycił ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie. – A czego ty chcesz, Maddie? Zostać szansonistką z baru z biustem na wierzchu?
– Nie, chcę tego, co mam, ale dziś wieczorem… Nie wiem, po prostu przyjemnie było wzbudzać podziw kobiecymi wdziękami, a nie tylko śpiewem.
– Ale przecież twój głos…
Wyrwała mu się.
– Wiem doskonale, że mój głos jest cudowny. Chciałam się przekonać, czy mężczyźni jak mój… Chciałam się przekonać, czy spodobam im się jako kobieta. I już wiem.
– Jak w ogóle mogłaś w to wątpić? – spytał cicho.
Odwróciła się i spojrzała na mego. Na chwilę znowu stała się Carmen, namiętną dziewczyną z fabryki cygar, która wie, że ma nad mężczyznami władzę. Pragnęła, by Ring wziął ją w ramiona, całował, może nawet kochał się z nią?
– Zachowaj te swoje uwodzicielskie miny dla poszukiwaczy złota – powiedział i odwrócił się od niej.
Maddie poczuła się, jakby ktoś ją uderzył w brzuch, dopiero po chwili odzyskała oddech. Podeszła do łóżka.
– Nie życzę sobie, żeby pan był tu dziś w nocy, kapitanie. Jeśli pańskim zdaniem nie jestem bezpieczna, proszę przysłać Toby'ego albo Franka czy Sama, żeby mnie pilnował.
– Po twoim dzisiejszym występie nie zostawiłbym cię sam na sam nawet z moim ojcem. Nawet moim dziadkiem.
– Ale z panem jestem zupełnie bezpieczna, prawda, kapitanie?
Ku swemu przerażeniu Maddie poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Kiedy jeszcze niedawno śpiewała o oficerze, którego kocha Carmen, wiedziała, że śpiewa to dla tego wojskowego, który coraz częściej gościł w jej myślach.
– Poświęciłbym dla ciebie życie, ale musisz mi zaufać.
– Powierzyłabym panu własne życie, ale… – Urwała. Za dużo miała przeżyć na jeden wieczór. – Proszę, niech: mnie pan na chwilę zostawi.
Podszedł do niej, obrócił do siebie i wziął w ramiona. Szarpała się próbując wyrwać. Nawet jej nie dotknął, kiedy go pragnęła, ale gdy nie mogła na niego patrzeć – tulił do siebie.
– Nienawidzę cię.
– Nieprawda. – Gładził ją po włosach. – Sama nie wieść, co do mnie czujesz.
– Ale ty oczywiście wiesz? – spytała ze złością.
– Myślę, że wiem lepiej od ciebie. Odepchnęła go od siebie.
– Mówiłeś, ze jestem próżna, ale twoje zarozumialstwo nie zna granic. Pewnie sądzisz, że mu na tobie zależy. A więc nic, nic mnie nie obchodzisz,
– Pewnie, kiedy przedzierałem się do ciebie przez tłum tych dzikusów, rzeczywiście było po tobie widać, ze nic cię nie obchodzę. Nigdy jeszcze nie widziałem w niczyich oczach takiej radości, a kiedy wyciągnąłem ramiona, schroniłaś się w nich bez namysłu, z ufnością.
– Powitałabym tak każdego, kto by mi przyszedł z pomocą. Ci ludzie mogli mnie w każdej chwili upuścić.
– Czyżby? Od samego początku Sam stał niecałe pół metra od ciebie. Czemu jego nie dostrzegłaś? Przecież jest nieco wyższy ode mnie. Mogłaś się uciec do niego.
– Widziałam go doskonale – skłamała. – Po prostu wołałam wybrać kogoś innego na mego wybawcę.-Widząc jego uśmieszek, wykręciła się do niego plecami.