Nie, nie mogła ryzykować. Popędziła wierzchowca. Tak będzie lepiej: pojedzie sama i da temu mężczyźnie. – albo mężczyznom – co będzie chciał. Wymienią listy, da mu biżuterię i wszystko, czego zażąda. A jeśli ją pocałuje, uśmiechnie się do niego. Nie wiedziała czemu, ale to właśnie wydawało jej się najtrudniejsze. Wolałaby oddać całą biżuterię, niż choć raz pocałować człowieka, którym się brzydziła.
Była tak pogrążona w myślach, że dostrzegła mężczyznę dopiero wtedy, kiedy wyskoczył zza drzew. Próbując uspokoić spłoszonego konia, myślała, że ojciec byłby ogromnie rozczarowany, gdyby zobaczył, że tak łatwo dala się zaskoczyć.
– Spóźniłaś się – odezwał się mężczyzna, chwytając konia za uzdę.
Uśmiechnął się do niej i przeciągnął dłonią po jej nodze. Ukradkiem dźgnęła konia obcasem w drugi bok, tak że wierzchowiec odskoczył od porywacza.
– Gdzie ona jest?
– Kto?
Maddie starała się omijać go wzrokiem.
– Obiecał pan, że po trzecim przedstawieniu zobaczę siostrę. Wczoraj w nocy śpiewałam po raz trzeci, więc gdzie ona jest?
– Niedaleko. Masz coś dla mnie?
Kule. Truciznę. Batogi. Oddział egzekucyjny.
– Przywiozłam naszyjnik z pereł. Jest dość cenny. Ofiarował mi go król Szwecji.
Wyciągnęła klejnot z torby przy siodle i spojrzała nań po raz ostatni,, zanim oddała go mężczyźnie. Powiedziała Ringowi, że nie obchodzą jej pieniądze, i rzeczywiście tak było. Pieniądze jako takie nie miały dla mej znaczenia, ale kochała piękne przedmioty, a ten sznur pereł, w którym wszystkie kamienie idealnie dobrano pod względem wielkości i koloru, był wyjątkowo piękny. Mężczyzna wziął go w brudne ręce.
– Nie najgorsze. Coś jeszcze?
– Ten naszyjnik ma ogromną wartość. Nie tylko materialną, ale i historyczną.
Spojrzał na nią tępo.
– Jest wyjątkowy, bo kiedyś należał do króla, a ten podarował go mnie, La Reinie. Może go pan pokazywać swoim wnukom.
Wydał z siebie rechot, który miał udawać śmiech.
– Taa, jasne, moim wnukom. Masz list?.
– Chcę zobaczyć moją siostrę.
– Zobaczysz ją, kiedy ja zechce. A teraz, panno mądralińska, zeskakuj z tego konia i chodź do mnie.
Maddie serce podeszło do gardła. Waliło jej jak młotem. Nieważne, czego będzie chciał ten człowiek. Będzie musiała zgodzić się na wszystko. Nie może ryzykować, że Laurel się coś stanie. Z jego spojrzenia domyśliła się, że mężczyzna wie, o czym ona myśli. I wyglądało na to, że jej odraza rnu nie przeszkadza, a nawet mu się podoba.
– Chodź tutaj. Pocałuj mnie.
Było to chyba najdłuższe lulka kroków w jej życiu, kiedy podchodziła, przygotowując się na dotkniecie tego człowieka. I wtedy tuż obok głowy mężczyzny świsnęła strzała. Minęła cel zaledwie o kilka centymetrów i utkwiła w drzewie obok. Maddie z satysfakcją stwierdziła, że mężczyzna wolno reaguje. Ona już dawno leżała na ziemi, podczas gdy on, stał i głupio gapił się w strzałę. Maddie podniosła głowę i spojrzała na nią. Była to strzała Kri. Łzy radości napłynęły dziewczynie do oczu.
– Padnij – powiedziała do mężczyzny. – Indianie.
Widząc na jego twarzy nie skrywane przerażenie, domyśliła się, że, jak większość obecnych mieszkańców zachodu, pochodzi ze wschodu. Jego wiedza na temat Indian ograniczała się do historii, których wysłuchiwał wieczorami przy ognisku, a które równały się opowieściom o duchach i mniej więcej tyle samo miały wspólnego z prawdą.
Co się stało? – wyszeptał z przerażeniem.
– Mam nadzieję, że nas nie zaatakuje. Jak pan znosi tortury!
Odwrócił się i spojrzał na Maddie szeroko otwartymi oczami.
– Tortury?
– Słyszałam, że tutejsi Indianie poprzysięgli śmierć każdemu samotnemu białemu, którego napotkają na drodze.
Ich nienawiść do białych wzrosła, od kiedy biali zaczęli zbierać ich święty żółty kamień.
Miała nadzieję, że Dobre Ucho stoi na tyle blisko, by to słyszeć. Jeśli tak świetnie się teraz bawi. Każdy Indianin, który miał choć odrobinę rozsądku, wiedział, że dobry koń i strzelba są warte o wiele więcej niż całe złoto świata.
– Ja się stąd wynoszę – stwierdził mężczyzna, wstając Chwyciła go za nogawkę.
– Chwileczkę! Chcę zobaczyć moją siostrę!
– A więc jesteś większą idiotką, niż przypuszczałem.
Sądziłaś, że naprawdę przywlokę tu takiego dzieciaka?
Maddie poczuła narastającą panikę. To bez znaczenia, że przyjaciel jej ojca. Dobre Ucho, jest w pobliżu, skoro mężczyzna nie przywiózł Laurel. Chwyciła go za koszulę.
– Gdzie jest moja siostra?
– A skąd, u diabła, mam wiedzieć? Jestem tylko łącznikiem.
Wyrwał się jej, ale znowu go chwyciła.
– Gdzie ona jest? Kto wie, gdzie ona jest? Kto ją przetrzymuje?
– Nie wiem i mc mnie to nie obchodzi.
Pchnął ją tak, że upadła na ziemię, i zaczął biec w górę zbocza. Maddie biegła tuż za nim.
– Powiedziałeś, że przywieziesz tu moją siostrę.
Wsiadł na konia i spojrzał na nią.
– Powinnaś się cieszyć, że jej tu nie przywiozłem. Jeszcze by jej coś zrobili ci Indianie.
Przytrzymała jego konia za cugle.
– Nic masz jej, prawda? Tylko ze mnie kpiłeś. Laurel jest bezpieczna w innym miejscu, ale mi o tym nie powiedziano.
Mężczyzna wyjął coś z kieszeni płóciennych spodni.
– Trzymaj – powiedział i rzucił węzełek na ziemię, potem wyrwał Maddie cugle z rąk. – Do następnego spotkania. Przywieź ze sobą coś innego. Przywieź złoto.
– Już miał ruszyć, ale nerwowo rozejrzał się po okolicy, potem spojrzał na Maddie. – To nie moja sprawa, ty też niewiele mnie obchodzisz, ale coś ci poradzę, panienko; nie podoba im się, że ten twój wojskowy tak węszy. Wcale im się to nie podoba i jeśli nie przestanie wtrącać nosa w cudze sprawy, dziewczynka zginie. Z nimi lepiej nie igrać.
Maddie znowu chwyciła cugle.
– Zrobili jej krzywdę?
– Jeszcze nie, ale przecież jak na razie ich słuchałaś, nie?
To powiedziawszy, ruszył na zachód, jadąc po nierównym terenie najszybciej jak zdołał. Maddie zdumiona stała przez chwilę nieruchomo, potem padła na ziemię, szukając węzełka, który rzucił mężczyzna. Bez trudu go znalazła. Była to brudna lniana chusteczka, zawiązana na supeł. Maddie usiadła i rozwiązała ją, drżącymi palcami. Kiedy ją rozwinęła, gwałtownie wciągnęła powietrze. Oto na lnianej szmatce leżał złoty pierścionek z szafirem, który rok temu posłała siostrzyczce z Włoch. Matka napisała, że Laurel była z niego tak dumna, że nigdy go nie zdejmowała. Maddie ostrożnie zawinęła pierścionek z powrotem w chusteczkę i zacisnęła w dłoni. Nie będzie płakała. Nie pozwoli sobie na jakiekolwiek uczucia. Ci ludzie rzeczywiście mieli Laurel, Rozejrzała się, wyglądając kogoś w zapadającym zmroku.
– Dobre Ucho? – zawołała cicho, ale nikt nie odpowiedział. W tej chwili pragnęła za wszelką cenę zobaczyć jakąś znajomą twarz, móc porozmawiać.
– Dobre Ucho – odezwała się głośniej. Znowu cisza,
Stuliła wargi i zaświstała jak górski skowronek, ale nieusłyszała odzewu. Kiedy próbowała wstać, okazało się, że nogi jej drżą. Niepewnym, krokiem, ruszyła, w strone drzewa, w którym utkwiła strzała. Wyciągnęła ją i obejrzała uważnie. Na strzale znalazła dwa maleńkie znaczki, wizytówkę Dobrego Ucha.
– Gdzie jesteś? – krzyknęła, ale las był cichy.
Dlaczego nie chce mi się pokazać? – zastanawiała się, próbując się na tym skoncentrować. Wszystko, byle nie myśleć o Laurel.
Pobiegła w stronę, skąd wyleciała strzała, ale nie zobaczyła Dobrego Ucha. Gdy zabrakło jej tchu, przystanęła. Jeśli Dobre Ucho nie chce, by go widziano, to nikt, nawet jej ojciec, go nie znajdzie.