Ale dlaczego? – Nękało ją. Dlaczego jej pilnuje, ale nie chce się pokazać?
I natychmiast znalazła odpowiedź: bo w pobliżu jest ktoś inny i Indianin nie chciał, by go widziano. I z tą świadomością zbiegła w dół zbocza, zwalniając tylko na chwilę, by chwycić konia za uzdę. Skoro Dobre ucho kręci się w podlizuj, może jest tu gdzieś i jej ojciec? Pędziła w dół, potykając się o korzenie, przedzierając przez krzaki, kalecząc sobie dłonie o skały. Była zmęczona i kiedy dotarła do strumienia, zapadła już noc. Dała się napić koniowi, sama napełniła wodą manierkę. Rozglądała się po lesie, ale nikogo nie dostrzegała. Było już zbyt ciemno, a księżyc w nowiu nie rozjaśniał nocy. Ojciec nauczył ją jak podróżować nocą, słyszała opowieści o ludziach, którzy przez wiele dni podróżowali tylko pod osłoną mroku.
– Ruszaj, chłopcze – powiedziała do wałacha i chwyciła cugle. Chyba po raz tysięczny zaświstała, naśladując śpiew górskiego skowronka, ale nie usłyszała odpowiedzi.
Ze względu na ciemności musiała jechać o wiele wolniej niż w tę stronę, a z każdym krokiem nastrój jej się pogarszał. Z napięciem i gniewem myślała o porwaniu Laurel, miała żal do swojego przyjaciela, Dobrego Ucha, którego przecież znała całe życie, że był tak blisko, a jednak jej się nie pokazał. Od jak dawna za nią jechał? Przypomniała sobie, jak kapitan Montgomery wspomniał, że śledzi ją wielu mężczyzn. Czyli już wcześniej musiał dostrzec ślady Dobrego Ucha.
Potknęła się o kamień i upadła twarzą w ciernisty krzak. Wstała klnąc. W tym momencie przeklinała cały rodzaj męski. Nienawidziła mężczyzn i ich głupich wojen: nienawidziła mężczyzn, którzy porywają dziecko, wykorzystując je jako broń w wojnie, którą zamierzają wszcząć: nienawidziła, poszukiwaczy złota, którzy z równą ochotą zaglądali jej w dekolt, jak słuchali śpiewu. A najbardziej nienawidziła Ringa Montgomery'ego, ponieważ…
Właściwie nie wiedziała czemu, ale była pewna, że go nienawidzi. Coś w niej nienawidziło także jej ojca, bo byli sobie tacy bliscy, a jednak nie przychodził jej z pomocą. Dlaczego Dobre Ucho nie pojedzie, żeby ściągnąć ojca i pozostałych? Dlaczego…?
Szła tak pogrążona w myślach, że była zupełnie nie przygotowana, kiedy niespodziewanie z ciemności wynurzyło się męskie ramie, otoczyło ją w pasie, a potem czyjaś ręka zasłoniła jej usta. Atak wywołał u niej natychmiastową. reakcję, była jak beczka z prochem, do której przytknięto zapalony lont. Nagle odzyskała siły, zaczęła kopać, drapać, walczyć. Udało jej się wbić zęby w dłoń. która zasłaniała jej usta.
– To ja – usłyszała Maddie glos kapitana Montgomery' ego. – To tylko ja.
Jeśli sądził, że to ją uspokoi, był w błędzie. Kiedy go ugryzła, cofnął rękę, a wtedy zaczęła się na niego wydzierać.
– Nie chcę ciebie! Nienawidzę cie! Wynoś się! Idź precz ode mnie!
Dalej się szarpała, kopiąc go, uderzając głową o jego klatkę piersiową. Mocniej ją przytrzymał, krzyżując jej ramiona na piersi, co skutecznie uniemożliwiło jej drapanie i gryzienie, ale nic przeszkadzało kopać, wiec położył ją na ziemi, przygniatając udem jej nogi.
– Cicho – uspokajał, gładząc jej spoconą twarz. – Już dobrze. Jesteś bezpieczna.
– Bezpieczna? – wydarła mu się w ucho, – Byłabym bezpieczniejsza w towarzystwie kuguara! Dlaczego nie śpisz? Bałam się, że za dużo zjadłeś łych Fig, że się otrujesz.
Nie, zjadłem za mało. Cii, daj już spokój – powiedział, kiedy znowu próbowała go ugryźć. Przytulił swój nie ogolony policzek do jej gładkiej twarzy. – Jestem przy tobie i nic ci już nic grozi. Maddie przestała się szarpać tylko dlatego, że musiała, przygniótł ją tak mocno, że nie mogła się ruszyć. Jednak jej gniew nie wygasł.
– Złaź ze mnie! Wynoś się i zostaw mnie w spokoju! Nie potrzebuję cię.
Nawet nie drgnął, dalej ją mocno trzymał.
– O tak, potrzebujesz mnie. Powiedz, co się stało.
Powiedz, co robiłaś, gdzie byłaś.
Wiedziała, że nie może mu się przyznać. Nikomu nie mogła wyznać prawdy. Nawet gdyby Dobre Ucho się pojawił, też by nie mogła.
– Nie mogę ci powiedzieć – zaczęła wściekle, ale ku jej przerażeniu głos jej się załamał. -Nie mogłabym powiedzieć nawet ojcu.
Przekręcił głowę, żeby na nią spojrzeć.
– Ale mnie możesz – szepnął.
I wtedy zaczęła płakać. Chciała powstrzymać łzy, lecz na próżno. Próbowała na nowo wzbudzić w sobie gniew, ale nie mogła. Szczerze mówiąc, cieszyła sie, że znowu widzi jakąś istotę ludzką. Zmęczyła ją samotność.
– Nie mogę nikomu powiedzieć. Nikomu.
Łzy ostatecznie zwyciężyły, popłynęły strugą po jej policzkach. Ring zsunął się z niej i wziął ją w ramiona. Tuląc Maddie, oparł się o drzewo i kołysał ją jak małe dziecko.
– Płacz, kochanie, płacz. Masz do tego prawo.
Od kiedy porwano Laurel, Maddie nie pozwalała sobie na łzy. Była bardzo dzielna i mocna, powtarzała sobie, że musi robić, co jej każą. Ale może ta odwaga brała się z nadziei, że oddadzą jej Laurel i że wszystko dobrze się skończy. Jednak dzisiejszej nocy nadzieja prawie się wyczerpała.
Ring gładził Maddie po włosach i mocno trzymał w ramionach. Powiedział, że już jej nic nie grozi, i rzeczywiście poczuła się znacznie bezpieczniej. A kiedy znowu zaczęła myśleć rozsądnie, była wdzięczna, że nie wydarł się na nią za kolejne nakarmienie go opium. Próbowała mu się wyrwać, ale tym razem dlatago, że ogarnął ją przemożny wstyd. Siadła prosto.
– Ogromnie przepraszam, kapitanie, to mi się rzadko zdarza.
Założył pasemko Jej włosów za ucho i podał czystą chusteczkę. Maddie cieszyła się, że w ciemnościach nie widać jej zaczerwienionej twarzy. Przód jego koszuli i znacz-na część kurtki były mokre. Maddie wydmuchać nos i ten niegodny prawdziwej damy odgłos dodatkowo ją zawstydził.
– Zwykle bardziej nad sobą panuję. Ale…
Urwała, nie wiedząc, co powiedzieć. Chciała zejść mu z kolan, ale chwycił ją mocniej i przyciągnął jej głowę do piersi. Naprawdę próbowała się odsunąć, choć bez przekonaniu. Kapitan nie musiał się wysilić, żeby ją przytrzymać. Dobrze jej się siedziało, słuchając bicia jego serca. Oparłszy się o niego, modliła się, żeby nie zaczaj znowu wypytywać, gdzie była-
– Przypuszczam, że niewiele kobiet płakało w pańskiej obecności, kapitanie? Podejrzewam, że większość starała się pokazywać panu z najlepszej strony. Przystojny kapitan Montgomery musi widzieć damę wyłacznie w doskonalej formie.
Zamierzała powiedzieć to nieco kąśliwie, może dzięki tętnu nie czułaby się taka zawstydzona, ale kapitan tak długo nie odpowiadał, że ogarnęły ją wyrzuty sumienia ta tę złośliwość. Siedziała nieruchomo, wsłuchując się w bicie jego serca i za wszelką cenę próbując nie myśleć o Laurel.
– Prawdę mówiąc – odezwał się z namysłem – tuliłem moją siostrę, Ardis, kiedy umarł Davy. Płakała wtedy.
Milczała, dając mu czas na opowiedzenie tej historii, jeśli będzie miał ochotę. Nie chciała wysuwać się z jego ramion, ani od niego uciec, a myślenie o czymś innym odwróci jej uwagę od Laurel.
– Kim był Davy?
– Davy był synem naszej pracownicy. Jej mąż zginął przed narodzeniem Davy'ego, wiec zastąpiliśmy jej rodzinę a przy tak licznej jak nasza zawsze było mnóstwo roboty. Moja siostra Ardis urodziła się dwa dni wcześniej niż Davy, wydawało się wiec naturalne, że zawsze są razem. Razem się bawili, razem spali, wspólnie postawili pierwsze kroki, nawzajem się podtrzymując. – Z uśmiechem zapatrzył się w mrok. – Przypuszczam, że mogło się wydać dziwne, że tak wiele czasu spędzali razem, ale wtedy moja matka co rok rodziła kolejne dziecko i podejrzewam, że wszyscy z ulgą przyjęli, że przynajmniej ta dwójka sama się sobą zajmuje. Za mną, jako najstarszym, zawsze ciągnął sznur dzieciaków, wiec cieszyłem się, że o dwoje mniej zawraca mi głowę.