Wyobraziła sobie, jak wraca do Johna, mówi mu prawdę, tłumaczy, dlaczego musiała pojechać na zachód i śpiewać, prosi, by jej wybaczył i znowu kierował jej karierą. Podniosła wzrok na Ringa i pomyślała o perłach na dnie talerzy z zupą, jedwabnych sukniach, tworzonych przez tego nowego, modnego ostatnio krawca, Wartha, i nagle życie wydało jej się dość puste. Przypomniała sobie słowa madame Branchini: „Możesz mieć albo muzykę, albo mężczyznę. Jedno z dwojga, nigdy jedno i drugie". Do jej pory wybór był łatwy- Zadrżała, czując pierwsze krople deszczu, zasłoniła się ramionami, pociągając rękę Ringa.
– Chodźmy – powiedział, chwycił ją w ramiona i zaniósł pod polkę skalną.
Maddie usiadła z boku, podczas gdy on za pomocą hubki i krzesiwa podpalał suchą trawę, którą wcześniej tam przyniósł. Po kilku minutach trawa się zajęła. Maddie siedziała, przyglądając się, jak jej towarzysz dorzuca do ognia, by zapłonął pełnym blaskiem. Wtedy Ring wreszcie usiadł i otworzył ramiona.
Nie powinnam – pomyślała – naprawdę nie powinnam.
Ale i tak schroniła się w nich, a Ring mocno ją przytulił.
– Rzeczywiście do siebie pasujemy – wymruczała.
– O czym teraz myślałaś? – spytał, pocierając brodą o czubek jej głowy.
– O tobie – przyznała szczerze.
– Cieszę się. Cieszę się, że wreszcie mnie dostrzegłaś.
– Co ty opowiadasz, przecież od dawna cię widzę. Ledwo zatrzymałam na tobie wzrok…
– Nieprawda. Ledwo mnie zobaczyłaś, uznałaś, że wiesz, z kim masz do czynienia i do tej pory nie zmieniłaś zdania. Uznałaś mnie, zaraz, żebym się nie pomylił, za pompatycznego, nieznośnego i przemądrzałego.
– Bo taki jesteś.
– Tak samo jak ty.
– Ha!
Obok nich ciężkimi, zimnymi strugami chlusnął deszcz, jednak w ich zakątku płonął ogień, ubrania Maddie zaczynały schnąć, a nawet tam, gdzie była mokra, ale dotykała Ringa, czuła ogarniające ją ciepło.
– Nie chce się wierzyć, że znam cię tak krótko – powiedziała, – Czasem mam wrażenie, że znam cię od zawsze. Pamiętam, kiedy pierwszy raz śpiewałam w La Scali. Czuję się, jakbyś tam wtedy był i przed wyjściem na scenę mówił, że na pewno sobie poradzę i pocałował mnie w czoło. -Mocniej się w niego wtuliła. – Jak myślisz, dlaczego tak czuję? Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Nawet z Johnem, a przecież spędziliśmy razem tyle lat. Zawsze doskonale pamiętam czasy, kiedy go nie znałam.
– Czy naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni?
– Nie wydaje mi się, byśmy w ogóle byli do siebie podobni. Nie potrafisz śpiewać, sam mi to udowodniłeś, a w moim życiu właściwie nie było niczego poza śpiewem.
– I właśnie na tym polega nasze podobieństwo. Twierdziłaś, że dzieciństwo spędziłem zapewne na dworze, i po części miałaś rację. Tyle że to wyglądało zupełnie inaczej: mając dwanaście lat zacząłem pracować w rodzinnej spółce. Jako czternastolatek podejmowałem już poważne decyzje.
– O – powiedziała ze smutkiem. – Bardzo byliście biedni? Czy musiałeś rzucić szkolę?
Uśmiechnął się.
– Wręcz przeciwnie. Słyszałaś kiedyś o Warbrooke Shipping?
– Chyba tak. Zdaje się, że płynęłam ich statkiem. – Obróciła głowę w jego stronę. – Warbrooke? Czy nie tak się nazywa twoja rodzinna miejscowość? Pracowałeś u nich?
– Moja, rodzina jest właścicielem Warbrooke Shipping. Całkiem się do niego odwróciła.
– Aha, w takim razie musisz być bogaty.
– Bardzo. Czy to ma na ciebie znaczenie?
– Nie, wyjaśnia po prostu, skąd się wziął twój koń i ten świetnie skrojony mundur, twoje wykształcenie i że stać cię na służącego takiego jak Toby.
Nie przyznał się, jak bardzo go ucieszyło, że jego bogactwo nie ma dla niej znaczenia. Czasem posiadanie pieniędzy było przeszkodą w kontaktach z kobietami. Czasami widziały tylko majątek, a nie człowieka.
– Ładny mi z niego służący:
– Opowiedz mi o Tobym i o tym, dlaczego uważasz, że jesteśmy do siebie podobni.
Ring zanim odpowiedział, głęboko zaczerpnął tchu. – Oboje- byliśmy samotni. Domyślałem się tego wkrótce po tym, jak się poznaliśmy, ale kiedy opowiedziałaś mi o swoim dzieciństwie, zyskałem pewność, że tak jak ja byłaś samotna.
– Alei ja nigdy nie byłam "samotna. Zawsze otaczała mnie rodzina, potem miałam Johna i setki kontaktów towarzyskich. Wręcz brakowało mi samotności.
– Nie, źle mnie zrozumiałaś. Może „samotni" nie jest dobrym słowem. Raczej „inni". Ty i ja zawsze byliśmy odmienni.
– Ja tak, ale ty? Nie rozumiem, na czym miałaby polegać twoja odmienność?
– Mój ojciec to dobry człowiek, bardzo dobry człowiek, Ma złote serce. Oddałby ostatnią koszulę, gdyby ktoś jej potrzebował. Poświęciłby życie, byle jego dzieciom nic się nie stało. Ale…
– Ale co?
– Szczerze mówiąc, nie ma głowy do interesów. Nie potrafi wysiedzieć za biurkiem i dopilnować papierkowej roboty, niezbędnej do kierowania spółką wielkości Warbrooke Shipping, a każdy słoneczny dzień to okazja, żeby wybrać się na ryby albo na piknik z moją matką.
– Chyba nic w tym szczególnie złego? Czasem chciałabym mieć więcej czasu na przyjemności.
– Ale nie można poświęcić całego życia na przyjemności, jeśli się kieruje taką spółką- W naszych rękach spoczywa los tysięcy pracowników. Z pieniędzy, które im wypłacamy, utrzymują rodziny.
– I twój ojciec o tym zapomniał?
– Chyba tak. Zapomniał albo nigdy nie zdawał sobie sprawy.
– I właśnie dlatego zajmowałeś się spółką już od dzieciństwa?
– Tak. Nie wiem, jak właściwie do tego doszło. Ciekawiło mnie prowadzenie spółki, a ojciec chwalił mnie, ilekroć w jakiś sposób mu pomogłem. To stało się niedostrzegalnie, krok po kroku. – Uśmiechnął się. – A poza tym, tak jak ty masz dar śpiewania, ja zostałem obdarzony umiejętnością kierowania firmą. Zapamiętywanie różnych niezbędnych spraw przychodziło mi bez trudu. Ojciec twierdził, że przypominam mojego dziadka, że jestem prawdziwym Montgomerym.
– Dlatego poświeciłeś dzieciństwo, żeby wykonywać prace dorosłego?
– Czy ty czułaś się, jakbyś coś poświęcała, kiedy siedziałaś w domu śpiewając, podczas gdy wszyscy bawili się na słońcu?
– Nie, uważałam, że mam szczęście, i współczułam im, bo Bóg nie obdarował ich podobnym do mego talentem.
– Tak samo było ze mną. Matka najęła dla mnie nauczyciela, wieczorami pracowałem z nim, uczyłem…
– Uczyłeś się języków.
– Tak, poznałem kilka języków. Myślałem wtedy chyba, że przydadzą mi się, kiedy wyruszę w te odległe strony, o których opowiadali marynarze, którzy pływali na naszych statkach.
– Matka wynajęła nauczyciela, a ojciec najął Toby'ego, żeby dopełnił twej edukacji na innym polu, tak?
– Właśnie.
Przez chwilę milczała zadumana.
– Ale przecież to nie Toby się tobą opiekuje, tylko ty nim, prawda?
– Mniej więcej.
Zdaje się, że nie chciał więcej mówić o Tobym.
– Czemu porzuciłeś to wszystko i zaciągnąłeś się do wojska?
– Stało się tak z dwóch powodów: jednym była podsłuchana rozmowa, drugim kobieta.
Siedziała bez słowa, bo nie była pewna, czy chce się dowiedzieć wszystkiego.
– Opowiedz mi o tym – szepnęła wreszcie,
– Pewnego dnia, miałem wtedy siedemnaście lat, byłem na pokładzie jednego z naszych statków. Sprawdzałem ładunek i rozmawiałem z marynarzami o podróży, kiedy usłyszałem rozmowę jednego z oficerów z kapitanem. Oficer nie rozumiał, czemu powierzono mi tak odpowiedzialną funkcję. Twierdził, że jestem dzieckiem i na niczym się nie znam. Odpowiedź kapitana podniosła mnie na duchu. Oświadczył on, że choć jestem młody, bardzo dużo wiem o morzu. „Nie wiesz, co mówią o dzieciach Montgomerych? – spytał kapitan. „One się nie rodzą. Kiedy ich ojciec chce kolejnego dzieciaka, idzie do najbliższej przystani, zarzuca sieć i wyciąga następnego obywatela. Dziw, że zamiast nóg nie mają płetw".