– Wstawaj – powiedział gniewnie. – Musimy zebrać drwa.
– Co… co miałeś na myśli, mówiąc: „kobieta, którą kocham"?
Słyszałaś, co powiedziałem – warknął, podnosząc mokre kawałki drewna i wpychając jej w ręce.
– Chyba nie. Może powinieneś powtórzyć. Prawdę mówiąc, chętnie jeszcze raz bym usłyszała bardzo wiele rzeczy. Na przykład to, co mówiłeś o dziewicach albo o mojej lewej stopie.
Uśmiechała się, było jej lekko i radośnie na dachu.
– Jeśli coś ci nie odpowiada, potrafisz nagle ogłuchnąć, ale pamiętasz byle jakie zdanie swego ojca. Mam nadzieję, że kiedyś go spotkam. Patrzę na niego z góry i powiem: „Panie Worth, chciałbym…”
Urwał i popatrzył na Madzie szeroko otwartymi oczami.
– Worth?
Oczy Ringa stały się jeszcze okrąglejsze, trzymany w ręku kawałek drewna zawisł w powietrzu.
– Tak się nazywam.
Kiedy odezwał się ponownie, w jego głosie brzmiał głęboki namysł.
– Mówiłaś, że twoja matka powiedziała: „Jeffrey, jutro rano pojedziesz na wschód, znajdziesz nauczycielkę dla mojej córki”.
– Tak. I co z tego? – udawała niewiniątko, ale wiedziała, do czego Ring zmierza. Wspaniałe uczucie wiedzieć, że zaraz odwoła wszystkie kąśliwe uwagi na temat jej ojca.
Spojrzał na nią z lękiem.
– Twoim ojcem chyba nie jest Jefferson Worth? – spytał z rewerencją. – Sam Jefferson Worth? Ten, który napisał pamiętniki?
Uśmiechnęła się do niego słodziutko.
Tak, to mój ojciec.
Ringowi odebrało mowę. Wpatrywał się w Madzie bez słowa. Jefferson Worth był człowiekiem-legendą, tak samo jak Jerzy Waszyngton czy Daniel Borne. Wiele lat temu wraz z garstką ludzi przemierzył większość terenów Ameryki. Prowadził zapiski, rysował mapy. Częstokroć jego obserwacje stanowiły jedyne źródło informacji o plemionach, zniszczonych przez chciwość białego człowieka i przyniesione przez niego choroby. Pisał o zwierzętach ich zwyczajach, sporządzał szkice niezwykłych roślin, na które natknął się w swoich podróżach, sporządzał notatki o formacjach skalnych i gorących źródłach.
– Czytałem jego pamiętniki, kiedy byłem chłopcem, a moi młodsi bracia nadal chcą zostać Jeffersonem Worthem. To on jeszcze żyje? Musi być dość stary.
– Nie taki znowu stary i jest w świetnej formie. Jego dzienniki zostały wydane, kiedy miał zaledwie trzydzieści lat, rok po moim urodzeniu. To moja matka dopilnowała, żeby się ukazały drukiem. Gdyby to zależało od ojca, rzuciłby je w kąt i zapomniał…
– Nie do wiary Jefferson Worth.
Nie mogła się powstrzymać, żeby Ringowi nie wypomnieć niektórych stwierdzeń na temat jej ojca,
– Potężne bary. Pewnie na nich przytargał ten fortepian!
– Przypuszczam, że mógł to zrobić. – Ring zapatrzył się w przestrzeń. – Pytałaś kiedyś, gdzie nauczyłem się tak skradać. Właśnie z pamiętników Jeffersona Wortha. Razem z braćmi odgrywaliśmy jego i towarzyszy. Ja zawsze byłem
Jeffem. Jamie był Thomasem Armourem, a…
– Thomas by się ucieszył.
Ring pokręcił głową.
– Nie mogę jeszcze uwierzyć, że wszyscy oni żyją, a ja jestem tu z córką Jeffersona Wortha. Jak się nazywał ten młody Indianin? Jakoś tak dziwnie. Biliśmy się, kto ma grać jego rolę.
– Dobre Ucho.
– Rzeczywiście. Nazwał tak siebie po tym, jak twój ojciec zabrał go na wschód, żeby mu zoperowano ucho.
Maddie się uśmiechnęła. Znała tę historię tak dobrze, że miała wrażenie, że sama przy tym była.
– Był głuchy i ojciec zabrał go na wschód. Po operacji pokazał w języku migowym, że mają go nazywać Dobre Ucho. Do tej pory nazywał się Złe Ucho.
Ring uśmiechnął się, przypominając sobie tę historię.
– I była tam jakaś kobieta, prawda? Była pierwszą białą kobietą, która dotarła na tamte tereny. Miała sporządzać portrety Indian. -Tak.
– Mój ojciec kupił jedną z jej akwareli. Przedstawia plemię, o którym nigdy nie słyszałem, ale twój ojciec i jego ludzie spędzili u nich zimę,
– Prawdopodobnie chodzi ci o plemię Mandan. Dwa lata po tym, jak je namalowała, prawie całkowicie wyginęli od wietrznej ospy.
Umilkł, pogrążony we wspomnieniach.
– Jedna z moich kuzynek, Taggertówien, zawszę odgrywała rolę malarki, ale robiliśmy coś, co ją doprowadzało do pasji. Co to było? Pomysł wzięliśmy z pamiętników.
– Przypuszczam, że jeden z was odgrywał Dobre Ucho i zabierał jej różne rzeczy.
– Rzeczywiście. Jak mogłem o tym zapomnieć? Dobre Ucho był głuchy i dlatego nie potrafił jej niczego ukraść, bo za głośno się skradał. Ale kiedy odzyskał słuch, ćwiczył podkradanie na malarce. O ile dobrze pamiętam, strasznie ją to złościło.
– Ale odegrała się na nim, pamiętasz?
– Nie. Nie wiem, co zrobiła.
– Którejś nocy po dniu spędzonym w drodze, kiedy Dobre Ucho mocno zasnął – miał wtedy zaledwie dwanaście lat – wślizgnęła się i zabrała wszystko, co miał, łącznie z jego przepaską na biodra. Kiedy przebudził się rankiem, zobaczył, że jest nagusieńki, a wszystkie jego rzeczy zniknęły.
Ring się uśmiechnął.
– Zgadza się. Założę się, że moja kuzynka z rozkoszą odegrałaby tę część roli, ale nigdy do tego nie doszło. Za to moi bracia i ja nieustannie się zakradaliśmy i podbieraliśmy sobie różne rzeczy. Ale czy w końcu nie zdarzyło się coś, co sprawiło, że ta kobieta przebaczyła Dobremu Uchu?
Tak. Mój ojciec i… ta kobieta wraz z Dobrym Uchem oddzielili się od pozostałych. Mieli spędzić noc z bandą Apaczów-odstępców z południa. Mój ojciec nie ufał im, to była koszmarna noc. Wyjechali wczesnym rankiem i Apacze gonili ich, strzelając do nich.
Twarz Ringa rozjaśniła się, kiedy przypomniał sobie dalszy ciąg. – Jednak Dobre Ucho…
Maddie uśmiechnęła się do niego.
– Dobre Ucho w nocy trenował podkradanie i zabrał im wszystkie łuski. Mieli proch, ale nie mieli jak zrobić nabojów. Naszej trójce udało się zbiec tylko dzięki temu że Dobre Ucho stał się takim dobrym złodziejem.
– Podejrzewam, że w końcu te dzienniki stały się dla mnie czymś w rodzaju mitu – roześmiał się Ring. – Aż się nie chce wierzyć, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. Gdzie oni teraz są? Co się stało z towarzyszami twojego ojca?
– Tak Bogiem a prawdą trzeba powiedzieć, że mój ojciec był jednym z ludzi, którzy towarzyszyli Thomasowi. Thomas im przewodził, jako starszy i bardziej doświadczony. Wszyscy oni mieszkają teraz z ojcem, a ja się wśród nich wychowałam.
– Jak oni się nazywali? Linknard, Szwed, który chodził zimą po śniegu i…
– Jeździł na nartach. Link od nart, tak się o nim mówiło.
– Jak go zwał, tak go zwał. A staruszek?
– Bailey.
– Niemożliwe, żeby jeszcze żył. Musiałby mieć pewnie ze sto lat?
– Prawdopodobnie. Na oko mógłby być dziadkiem Toby’ego, ale on zawsze tak wyglądał. Ojciec mawiał, że wcale by się nie zdziwił, gdyby się okazało, ze Bailey rna dwadzieścia lat, ale sam Bailey twierdzi, że kiedy pierwszy raz przeszedł Góry Skaliste, te były jeszcze młodziutkimi pagórkami.
– A Dobre Ucho? Ile teraz może mieć lat?
– Koło czterdziestu. Ale nie sądzę, żeby wiedział dokładnie ani żeby go to szczególnie obchodziło.
– Czy on też mieszka z twoją rodzina?
– Czasem. To nieudomowiony Indianin. – Widząc zdziwione spojrzenie Ringa, wyjaśniła. – Jest, jak to mawiają biali, „dzikim" Indianinem. Nie polega na białych.
Ring potaknął. Ten chłopiec, który w latach dzieciństwa był jego bohaterem, musiał wyrosnąć na „dzikiego" Indianina. Już wtedy wszystko na to wskazywało.