Выбрать главу

Oczy Maddie rozszerzyły się t przerażenia.

– Nie, musimy stąd uciekać. Koń się nic liczy. Wróćmy do miasteczka. Kupię ci innego albo… Ach, ty jesteś bogaty, możesz sam sobie kupić konia.

Sprawiał wrażenie, że poważnie się nad czymś zastanawia.

– Nie, ja muszę to zrobić.

Ring, poczekaj chwilę. Wiem, że bardzo poważnie traktujesz swój honor, ale nie pora o tym myśleć. Nie masz broni, jesteśmy do siebie przykuci. Sam nie możesz zaatakować uzbrojonego mężczyzny. Wróćmy do obozu, weźmiesz Franka i Sama do pomocy.

– Nie ufam im. Nie, sądzę, te to najlepszy moment. Przypuszczam, że ten mężczyzna może mnie oczekiwać i właśnie dlatego przybył.

Oparła mu dłonie na piersi.

– Nie rób tego. Ring – powiedziała. – Proszę cię, nie rób tego. Nie pozwolę ci na to.

Usiadła na zwalonym pniu drzewa i założyła ręce. Popatrzył na nią z rozbawieniem.

– I nie patrz tak na mnie – wysyczała. – Nie jestem głupią kobietką i nie życzę sobie, byś mnie w cen sposób traktował.

– Przecież ja nic nie powiedziałem.

Usta wykrzywił mu złośliwy uśmieszek.

Nie ma nic bardziej denerwującego niż uśmiechający się z wyższością mężczyzna. Maddie postanowiła się me odzywać. Wzrok utkwiła w świerku.

– Nie pozwolisz mi się ruszyć, co?

Nadal milczała wpatrzona w drzewo.

Parsknął śmiechem, tym charakterystycznym śmiechem mężczyzny triumfującego nad kobietą, schylił się i wziął ją pod pachę, trzymając jej nogi przed sobą.

– Co za interesująca poza. Moglibyśmy razem gonić rabusia.

Wolną ręką tłukła go po udach.

– Nie możesz próbować go złapać. Nie możesz ryzykować życia dla konia.

Obrócił ją i postawił przed sobą.

– Boisz się o mnie?- popatrzyła na niego z odrazą.

– Sama nie pojmuję czemu. Pewnie dlatego, że się lękam o własną skórę. Gdybyśmy byli skuci, a ty znalazłbyś się… znalazłbyś się pod ostrzałem, mogłoby mi się coś stać.

Popatrzył na nią, uśmiechnął się i odgarnął jej włosy z oczu.

– Cieszę się, że się boisz tylko o siebie.

– Proszę, nie ryzykuj swojego życia. Ani mojego.

Nie przestawał się uśmiechać.

W takim razie nie będę ryzykował twojego, świat wiele by stracił, gdyby zabrakło ciebie i tego twojego niebiańskiego głosu.

Wypuściła wstrzymywane w płucach powietrze, ciesząc się że Ring dał się przekonać i nie będzie próbował odgrywać bohatera, i nie ruszy za tam tym człowiekiem. Uśmiechała się, kiedy sięgnął do kieszeni i wyciągnął klucz. Uśmiechała się, kiedy uniósł jej skutą prawą rękę i ucałował wnętrze jej dłoni. Uśmiechała się nawet wtedy, gdy włożył kluczyk do zamka.

– Dziękuję – powiedziała słodko, kiedy ją uwolnił.

Dopiero gdy otworzył zamek na swojej ręce, zdała sobie sprawę, co się dzieje. Potarła opuchnięty nadgarstek. Oczy miała olbrzymie, jej glos zabrzmiał cicho.

– Cały czas miałeś klucz.

– Oczywiście. A teraz, kochanie, zostań tutaj i czekaj na mnie. Chwycę Karego i wrócę. Postaraj się nie ruszać stąd.

– Miałeś klucz.

– Jasne, Chyba mnie słyszałaś? Przypuszczam, że ten twój przyjaciel Indian będzie cię pilnował, ale niczego nie można być pewnym, wiec proszę, żebyś się nie ruszała.

– Miałeś klucz.

Ring spojrzał na nią i zobaczył przed sobą kobietę, która za chwilę będzie bardzo, bardzo zła.

– Chyba nie sądzisz, że pozwoliłbym temu mężczyźnie ujść z jedynym kluczem? Zdajesz sobie sprawę, co by się stało, gdybyśmy naprawdę znaleźli się w niebezpieczeństwie, złączeni razem niczym dwa serdelki? Chyba musiało ci to przejść przez myśl, prawda?

– Cały czas miałeś kluczyk. Oszukałeś mnie.

– Ty, moja śliczna, jesteś królem i królową wszystkich łgarzy- Nie złość się, kochanie, co to, nie masz poczucia humoru?

Wyrzucała z siebie pojedyncze sylaby setek słów, które kłębiły jej się w głowie. Pocałował ją. – Choć bardzo bym chciał tu zostać i kłócić się z tobą mam pewne sprawy do załatwienia. Wrócę do ciebie, kiedy tylko będę mógł.

I nim Maddie zdążyła odzyskać równowagę, wsunął się między drzewa i zniknął. Siadła na zwalonym pniu drzewa i ukryła twarz w dłoniach. Myślała o ostatnich trzech dniach: zupełnym odarciu z prywatności, wspólnym poruszaniu się, spaniu, niemożności oddalenia się od siebie więcej niż o metr.

W pewnym momencie gniew zaczął ustępować, a jego miejsce zajęło rozbawienie. Trzeba przyznać, że Ring odpłacił jej za wszystkie sztuczki i oszustwa.

Siedziała na ziemi, oplótłszy rękoma podwinięte kolana i dumając nad tym, co zrobił, kiedy uświadomiła sobie, dokąd teraz poszedł. Był na tyle głupi, żeby odnaleźć tamtego rabusia i zażądać, by oddał mu konta – za co tamten się odwdzięczy kulką w samo serce.

Maddie, jeśli było trzeba, umiała poruszać się po lesie cicho jak wąż. Teraz bezszelestnie przemykała się między drzewami. Zbliżywszy się do obozowiska rabusia na odległość głosu, przystanęła. Ring, miał nadzwyczajny słuch, a nie chciała, żeby ją usłyszał.

A jednak musiał ją usłyszeć, bo gdy tylko mogła dostrzec mężczyzn, odgłosy rozmowy zastąpiły odgłosy bójki. Nim zdążyła się zastanowić, co robi, ruszyła w ich stronę. Może uda jej się zabrać złodziejowi pistolet, a wtedy…

Tu ciąg jej myśli przerwała strzała, wysłana przez Dobre Ucho. Maddie wzięła ją do ręki, zaciskając usta w wąską linię- Nie chciał się jej pokazać, kiedy go wołała, ale kręcił się w pobliżu, szpiegując ją, kiedy była z ukochanym.

Pokaż się – syknęła, ale odpowiedział jej jedynie szum wiatru w drzewach.

Kusiło ją, by zlekceważyć jego ostrzeżenie i pójść do Ringa, ale nie była na tyle głupia. Nawet jeśli nie podobały jej się metody postępowania Dobrego Ucha, wiedziała, że jego rad warto usłuchać.

Dlatego Maddie osiadła i czekała. Miała wrażenie, że upłynęła cała wieczność. Słońce stanęło w zenicie, ranek przeszedł w popołudnie, a ona czekała na Ringa. Napięta do granic wytrzymałości, w każdej chwili spodziewała się odgłosu strzału. Kiedy trzasnęła za nią gałązka, odwróciła się i zobaczyła Ringa wynurzającego się zza drzew. Podbiegła do niego i objęła.

– Bardzo jesteś poraniony? Oparł się na niej całym ciężarem.

– Mówiłem ci, żebyś się trzymała z daleka.

– Myślałam, że mogę ci się przydać.

– Przecież mówiłem, że nie chcę żadnej pomocy. Kazałem… Co ty wyczyniasz?

Zaczęła wodzić po nim dłońmi, szukając ran.

– Chcę sprawdzić, czy nic ci się nie stało.

W uśmiechem spojrzał w dół na klęczącą Maddie, która dotykała łydek, przesunęła ręce wyżej, do pasa, wreszcie sprawdziła żebra.

– Maddie, zostańmy tu na noc.

– Nie.

Przeciągnęła dłońmi po jego barkach i ramionach.

– Wygląda na to, że nigdzie nie krwawisz. Co więcej, nie masz nawet siniaków na twarzy, a przecież słyszałam odgłosy walki. Co się stało?

– Nic takiego. Po prostu przemówiłem mu do rozsądku, to wszystko.

– Trzymałeś go na muszce, tak?

– Mniej więcej. A wracając do tego nocowania…

– Nie, to zbyt niebezpieczne. Nie ufam temu rabusiowi. Wróćmy do obozu. Jutro wieczorem muszę śpiewać, a poza tym mam się spotkać z tamtym łącznikiem i wymienić listy.

– Jednak chciałbym…

Położyła mu rękę na ustach, nie pozwalając dokończyć.

– Porozmawiamy o tym jutro. Czy to twój koń tak hałasuje? Co on może tam jeść?

– Prawdopodobnie kaktusy. Przepada za nimi. A potem muszę mu wyciągać ciernie z pyska.