Выбрать главу

Toby powoli wstawał.

– Któregoś dnia może pani opowiem tę historię, ale teraz jest pani zajęta- Musi się pani martwić. Lepiej zostawię panią samą.

– Nie, zostań, proszę. Może w ten sposób na chwilę zapomnę o Ringu… i Laurel.

– No, dobrze – powiedział Toby i opadł na krzesło. – Było to jakieś cztery lata temu, służyliśmy już w Fort Breck. Czasem człowiek ma wrażenie, jakby tam spędził całe życie. Nieważne, Wyruszyliśmy, jak to się określa, na rekonesans, ale naprawdę chodziło o to, żeby przynieść trochę chrustu. W wojsku ciągle wynajduja takie roboty. Można skisnąć z nudów i dlatego tylu mężczyzn… nieważne, i tak pani się domyśla, o co mi chodzi.

Maddie potaknęła. Dezercja.

– Tak więc wyjechaliśmy za forty prowadził nas kapitan Jackson. Było nas z piętnastu chłopa, sporo, bo Czejeni dawali nam się we znaki. Zdaje się, że mieli dość białych osadników, którzy budowali się na ich ziemiach i zabijali ich dla zabawy. A osadnicy – na Boga, trudno o gorszą bandę drani!. – uważali, że dobry Indianiec to rasowy Indianiec, i traktowali tubylców jak tarczę strzelniczą. Czejeni nie najlepiej to znosili.

Maddie aż za dobrze wiedziała, co biali robili z Indianami

– A ponieważ wojsko miało chronić białych osadników…

– Którzy mieli broń.

– Święta racja. W każdym razie Czejeni uznali wojsko za swego wroga i tamtego dnia postanowili zabić kilku białych żołnierzy. – Umilkł na chwile. – Wyskoczyli jak spod ziemi Zdaje się, ze ćwiczyliśmy wtedy te mówioną melodię…

– Kadencje.

– O, to to, i niczego nie słyszeliśmy. I wtedy Czejeni wypadli na nas i zaczęli strzelać. Kapitan Jackson padł pierwszy, pewnie Indiańcom spodobał się jego szykowny mundur.

Maddie pomyślała, że może być w tym nieco racji. Toby zniżył głos.

– Ja dostałem jako jeden z pierwszych: jedną kulę w ramie, drugą w nogę. – Zaczerpnął tchu. – Wszyscy równo spanikowali. Nic dziwnego, byli z nich tacy sami żołnierze, jak ze mnie. Zwykli farmerzy albo wyjęci spod prawa czy inni; zaciągnęli się, żeby napełnić brzuchy. Rzadko który potrafił się utrzymać na koniu, a o strzelaniu |nie mieli pojęcia. Kiedy Indianie zaatakowali, polowa pospadała z koni

– Wtedy Ring przejął komendę – powiedziała Maddie.

– I to jak – uśmiechnął się Toby. – Trzeba go widzieć w walce. Słowo daję, człowiek ma wrażenie, jakby chłopak robił się jeszcze większy. Zaczął krzyczeć, rozkazywać na lewo i prawo, a ponieważ tamci nie wiedzieli, co robić, robili, co im kazał.

– A ty?

Maddie nie była pewna, ale wydawało jej się, że dostrzegła łzy w oczach starca.

– Przewiesił mnie sobie przez ramię i trzymał. Mówiłem mu, że nie warto, że i tak już po mnie, ale on nie słuchał. Nie, trzymał mnie i dalej się wydzierał. – Toby hałaśliwie wytarł nos. -Tak czy owak, ustawił wszystkich w kole na ziemi. Nie było osłony, ale znaleźliśmy tę jakby dziurę, coś takiego…

– Depresje?

– Tak, właśnie. Kazał wszystkim paść na ziemię i nie pozwoli! panikować. Powiedział, że pomoc zaraz nadejdzie i że zaraz stamtąd wyjdziemy.

– I rzeczywiście nadeszła pomoc?

– Za czorta, nie! O, przepraszam panią. Żołnierze w forcie sądzili, że jesteśmy w puszczy, nikt by nam nie pomógł.

– A ty wtedy zdawałeś sobie z tego sprawę?

– Ja tak, chłopak też, ale farmerzy nie. Przypuszczam, że po prosta chcieli mu wierzyć i dlatego uwierzyli. Chłopak powiedział, żeby nie strzelali, jeśli nie będą pewni, że trafią. – Znowu się uśmiechnął. – Szkoda, że go pani wtedy nie widziała. Zimny jak lód, spokojnie uczył tamtych strzelać, w koło kręciły się ze dwie setki Czejenów, a można by pomyśleć, że jesteśmy na strzelnicy. Tamci też się nie spieszyli. Chyba ich to bawiło.

– Tak samo jak osadników bawiło wybijanie Czejenów? – spytała Maddie,

– Pewnikiem tak. Siedzieliśmy tam cały dzień i noc. Kończyła się nam woda i ludzie zaczęli się o nią bić,

– Co zrobił Ring?

– Wziął całą wodę i wydzielał każdemu, po łyku. Nie wiedzieliśmy, czy umrzemy z pragnienia czy wytłuką nas Indiańcy.

– Dlaczego nie posłał nikogo po odsiecz?

– A kogo miał posłać? Ja byłem za ciężko ranny, a gdyby zostawił tamtych, poszaleliby. Zresztą oni za bardzo się strachali i byli za tępi, żeby przemknąć się między Indianami. Mogliśmy tylko czekać i się modlić.

– Więc jak wami się udało przeżyć?

– W wojsku można liczyć na jedno -roześmiał się Toby.

– Rozprzężenie. Portem dowodził wtedy stary opój, ludzie mieli go już dość – nachodziło ich. to zwykle raz na sześć tygodni – więc postanowili zdezerterować. Oczywiście, zaopatrzywszy się uprzednio w kilka baryłek whisky.

– Przymknął oczy, wspominając. – My tu leżymy w dole, umierając z pragnienia i walczymy o życie, a tam leci banda pijanych dezerterów. Podejrzewam, że Indiańcy w pierwszej chwili nie zorientowali się, co się dzieje, i na jakieś dziesięć sekund przerwali ogień. Wtedy chłopiec zrobił swój ruch.

– Co takiego?

Ja byłem zamroczony, więc nie wiem na pewno, ale zdaje się, że poderwał naszych ludzi, popędził ich, żeby Wskoczyli na konie. Wszyscy zaczęli się drzeć, dźgać biedne szkapy i wynieśli się stamtąd w diabły.

– A ty?

Toby na moment odwrócił wzrok.

– Niósł mnie przez całą drogę. Mówiłem mu, żeby dał spokój; ale on jest uparty jak osioł.

– To prawda. Nie sposób mu przemówić do rozsądku.

– Nie sposób.

– I tak wszyscy wróciliście bezpiecznie do fortu.

– Kilku się nie udało, ale niewielu. – Toby zachichotał. – Chłopak powiedział szarży, że dezerterzy zaniepokoili się, czemu nie wracamy z drzewem, i pojechali nas szukać. Dowódca był zbyt pijany, żeby zauważyć naszą nieobecność, wiec nie mógł zarzucić mu kłamstwa. Zresztą był na tyle sprytny, żeby zobaczyć z tego korzyści dla siebie. Zrobił z chłopca oficera, choć mały się bronił, dał mu medal, a reszcie kawałki papieru.

– Pisemną pochwalę?

– Tak, tak to się nazywało. Wszyscy dostaliśmy świstki papieru, na których pisało, że jesteśmy bohaterami, podczas gdy byliśmy tylko bandą pijanych drwali.

Maddie uśmiechnęła się do siego. Cała ta histeria była dokładnie w stylu Ringa, jakiego ostatnio odkrywała. Toby podniósł się z krzesła.

– Powinienem już chyba iść, psze pani – powiedział, ruszając do wyjścia z namiotu, a Maddie przytaknęła.

14

Przez następne trzy dni Maddie przeżywała istne piekło. Nie umiała czekać. Przyzwyczaiła się, że panuje nad swoim życiem, a teraz, kiedy porwano Laurel, a Ring zniknął, czuła, że straciła nad nim kontrolę.

Gdyby nie poszukiwacze złota, chybaby oszalała. Na nich wyładowywała nagromadzoną złość. Ci samotni mężczyźni usłyszeli o jej śpiewie i chcieli, by ich zabawiła. Najpierw po prostu powiedziała, że nie będzie śpiewać, mamrotała coś o chorym gardle i podobne bzdury, ale wreszcie ich skomlenia zaczęły działać jej na nerwy. Wreszcie przy kolejnej grupie proszących nie wytrzymała i wybuchneła. Wrzasnęła z całych sił, że nie chce i nie będzie dla nich śpiewać! Mężczyźni przyglądali się jej z lękiem. Maddie, jeśli chciała, potrafiła krzyczeć naprawdę głośno. Jeden z nich, ciągle mrugając powiekami, jakby nie całkiem się otrząsnął z szoku, powiedział cicho: – Zdaje się, że ból gardła już pani przeszedł? Maddie odwróciła się od nich, ale to nie przeszkodziło im dalej się napraszać. Nie mogła się nigdzie ruszyć, żeby nie szedł za nią jakiś poszukiwacz, prosząc, by zechciała dla nich zaśpiewać. Wymyślali najróżniejsze powody, jeden twierdził, że jego rodzina byłaby uszczęśliwiona, wiedząc, że słyszał La Reinę. Inny zapewniał, że jeśli usłyszy jej głos będzie wiedziała, że nie zmarnował życia. Pochlebiali jej na wszelkie możliwe sposoby, ale Maddie pozostała niewzruszona. Większość dnia spędzała w zagajniku na skraju obozowiska, wyglądając na drogę. Edith czasem przyniosła jej jedzenie, ale najczęściej robił to Toby. – Ringa ani widu, ani słychu? – pytał.