Выбрать главу

– Przyjmuję – odezwał się inny.

Początkowo traktowali to jak zabawę, ale kiedy rankiem

Edith zaniosła śpiewaczce i jej kochankowi śniadanie, a tamci zażądali przyniesienia z kufra Maddie różanego olejku, zakłady zaczęły się na poważnie

Zakładano się, jak drago Maddie i Ring będą przebywać w chacie. Ponieważ chętnych było wielu, musieli określić dokładną godzinę pojawienia się kochanków. Toby przekonał się, że młodziutka Laurel, nauczona przez niejakiego Baileya, posiądą fachowe przygotowanie i doskonale zna się na nakładach, Jamie protestował, mówiąc, ze nic wolno mieszać tak młodej i niedoświadczonej istoty do zakładów tyczących seksualnych wyczynów jej siostry. Powtarzał to nawet wtedy, kiedy sam postawił dwadzieścia dolarów, że jego brat nie wytrzyma dłużej niż czterdzieści osiem godzin. Minio swego młodego wieku Laurel wiedziała to i owo o mężczyznach. Zdawała sobie sprawę, że Jamie chciał ją odciągnąć, żeby zasypać ją setkami pytań o porywaczy. Zagroziła, że jeśli nie pozwoli jej trzymać zakładów, nie odpowie na żadne z nich. Wtedy Toby roześmiał się i stwierdził, że Laurel pobiła Montgomery'ego, a dziewczynka rozpoczęła negocjacje, ile będzie dostawała za przeprowadzanie transakcji. Toby zaoferował jej pięć centów od każdego zakładu. Laurel wyśmiała go i zaczęte rozmowy od pięćdziesięciu procent. Po dłuższych targach przysłali, że Laurel dostanie trzydzieści procent od każdego zarobku Toby'ego. Przyjmując zakłady, odpowiadała na pytania Jamiego.

– Trzęsąca się chata – odczytała Laurel z notatnika. – Tim Sullivan.

Otworzyła pudełko (przejęła także troskę o worki ze złotonośnym piaskiem) i zapłaciła mężczyźnie.

– Mówiłam ci, żebyś nie przyjmował tego zakładu – szepnęła do Toby'ego. – Wiadomo było, że przegrasz.

– Co ty tam możesz wiedzieć? – warknął. – To ty przyjęłaś ten zakład o świece. Pięćset dolarów! I o miód. I o kąpiel.

– Tak, ale odrobiliśmy to, kiedy do cebrzyka zażądali mleka. Nikt nie obstawił kąpieli w mleku.

Jamie oparł się o siodło, długie nogi wyciągnął przed siebie i kręcąc głową przyglądał się staremu Toby'emu i młodziutkiej, ślicznej Laurel. Już od dwóch dni nie wspominał ani słowem, że nie wypada Laurel uczestniczyć w tego rodzaju zakładach, że to tylko dziecko. Zaczynał dochodzić do wniosku, że owo „dziecko" jest starsze od niego.

– Żadnych zakładów, Jamie? – spytała Laurel licząc worki ze złotym piaskiem. Zdobyła skądś wagę, żeby dokładnie ważyć złoto, które ona i Toby przyjmowali. Jamie nasunął kapelusz na oczy.

– Największa nagrodą jest duma z wyczynów mojego brata.

– Ciii – przerwała Laurel, a wszyscy mężczyźni znieruchomieli ze wzrokiem utkwionym w chatę.

– Co to jest? – wyszeptał Toby. Laurel się uśmiechnęła.

– To z Carmen.

Zrobiło się zamieszanie, kiedy mężczyźni zaczęli się domagać wypłacenia ich wygranych. Nie odróżniali melodii poszczególnych oper, ale Laurel znała je wszystkie i zrobiła listę arii, wykonywanych przez Maddie. Mężczyźni ciągnęli losy z tytułami i rzucali się natychmiast, kiedy zdawało im się, że Maddie zaśpiewała fragment właśnie przez nich wylosowany.

Z chaty dobiegł łomot, któremu towarzyszył triumfalny okrzyk poszukiwaczy złota. Laurel zerknęła do notesu.

– Szósty upadek z pianina – odczytała. – Caleb Rice.

Caleb uśmiechał się szeroko, kiedy Laurel odważała złoty piasek, przesypywała do worka i podała mu wygraną.

– To był twój zakład – zwróciła się do Toby'ego. -Mówiłam ci, żebyś go nie przyjmował.

– Kto by pomyślał, że będą na tyle głupie, żeby spadać z fortepianu aż sześć razy – odwarknął.

– Caleb Rice – odparła spokojnie.

Jamie wstał i odszedł, przysięgając sobie, że jeśli kiedykolwiek by coś takiego robił, będzie się temu oddawać w najgłębszym ukryciu. Skierował kroki do jednego z licznych namiotów, które służyły poszukiwaczom złota jako bary. Oczywiście przez ostatnie trzy dni namioty były puste. Mężczyźni nie przestali pić, ale teraz kupowali butelki rozcieńczonej whisky i zabierali je do obozu, gdzie Laurel z Tobym przyjmowali zakłady.

Mężczyzna, z którym Jamie chciał porozmawiać, siedział w namiocie. W końcu Jamie powiedział, żeby dawać mu tyle whisky, ile sobie zażyczy. Dzięki wieloletniej praktyce Sleb potrafił wypić naprawdę dużo. Właśnie zaczynał trzecią butelkę.

– Jak im idzie? – spytał, spoglądając na Jamiego. Mówił wyraźnie, ale jego oczu prawie nie było widać.

– Dobrze – odparł Jamie, siadając. – Właśnie szósty raz Spadli z fortepianu.

Sleb z powagą kiwał głową.

– Pamiętam pewnego razu w Filadelfii, kiedy za kulisami igrałem z jedną ślicznotką mezzosopranistką…

Umilkł, zamykając oczy i wspominając Przez chwilę Jamiemu wydawało się, że Sleb zasnął.

– Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? – spytał cicho.

Sleb otworzył przekrwione oczy.

– Nic Powiedziałem ci wszystko, co wiedziałem. – Wziął butelkę i utkwił w niej wzrok. – Co więcej, obawiam się, że po tym, co ci powiedziałem, moje życie będzie niewiele warte. – Parsknął pogardliwie. – Ale przedtem też nie było warte wiele więcej. – Podniósł butelkę. – Napijesz się?

– Nie, dziękuję. – Jamie wstał. – Chyba powinienem wracać. W każdej chwili mogą wyjść wreszcie z tej chaty, a ja chcę tam wtedy być, żeby porozmawiać z moim bratem. Oczywiście, będą jeszcze musieli się przespać.

Sleb uśmiechnął się z rozmarzeniem.

– Wtedy w Filadelfii nie spałem cztery dni. Ale byłem młodszy i wierzyłem, że zostanę najwspanialszym śpiewakiem operowym, jakiego widział świat.

Znowu sięgnął po butelkę.

Jamie ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć, że każdy pijak uważa siebie za jedynego skrzywdzonego przez los.

Od pijackiego użalania się nad sobą zachowaj mnie, Panie – pomyślał i wyszedł z namiotu.

Ring leniwie przeciągnął ręką po nagim brzuchu Maddie. Od trzech i pół dnia rządziło nim wyłącznie ciało i jego zachcianki. To tak, jakby nie miał rozumu, jakby był zwierzęciem, którym kieruje żądza i pragnienie. Uśmiechnął się.

– Czemu się uśmiechasz? – spytała Maddie, próbując ułożyć się tak, żeby nie urazić kręgosłupa. Parę ładnych razy dość twardo lądowali na podłodze,

– Myślałem o moim ojcu. Byłby ze mnie dumny,

– Z ciebie? Ha! A co takiego ty żeś zrobił? To ja najciężej tu pracowałam. Gdyby nie ja… – Urwała. Nie miała sił nawet się kłócić. – Taak, chyba rzeczywiście byłby z ciebie dumny. Choć nie jestem pewna, czy to samo można powiedzieć o moim ojca. – Ziewnęła i położyła mu rękę na piersi. – To było wspaniałe, ale…

– Ale co? Chyba się nie poddajesz? Przecież dopiero co zaczęliśmy. Chciałbym wypróbować jeszcze tyle rzeczy -zapewniał, ale nawet się nie ruszył, żeby na nią wskoczyć, jakby to zrobił kilka dni temu.

– Ciekawe, czy Jamie wyciągnął coś z twojej siostrzyczki – odezwał się, patrząc w sufit.

Maddie się uśmiechnęła.

– Skoro myślisz już o bracie, to pewnie oznacza koniec miodowego miesiąca. A szkoda, bo chciałam wypróbować jeszcze kilka podejść do tego fortepianu.

Wystarczyło, że o tym wspomniała, a już bolały ją plecy.

Żadne nie zareagowało na podpuszczanie drugiego. Leżeli objęci, czując się dobrze i znajomo, przyzwyczajeni do dotyku swoich nagich skór, poznawszy dokładnie najintymniejsze zakątki swych ciał.

– Sądzisz, że powinniśmy się ubrać? – spytała Madzie po chwili. – Może rzeczywiście powinnam się zatroszczyć o Laurel. Może naprawdę powinieneś porozmawiać z Jamim, Może…