— Zdaje się, mówiłeś, że mamy nie robić tego dzisiaj — wyszeptał.
— Masz się oswoić z bronią, nie możemy sobie pozwolić na to, żebyś chybił. — Lorimer ponaglił swego towarzysza. — Plan jest taki: wśliźniesz się do domu pod pozorem, że chcesz coś ukraść, a fakt, że jesteś całkowicie spłukany, nada całej sprawie większe prawdopodobieństwo. Wejdziesz przez te drzwi tarasowe, które nigdy nie są zamknięte, i zaczniesz się rozglądać za kosztownościami. — Lorimer przekręcił gałkę i pchnął oszklone drzwi. Ogarnęła ich fala ciepła, kiedy znaleźli się w drugim, nie oświetlonym pomieszczeniu. — Musisz wiedzieć jeszcze jedno: do tego pokoju przylega gabinet Gerarda Willena, który zamiast być ze swoją żoną w łóżku, pracuje tam do późnej nocy. Przez chwilę się tu pokręcisz, a potem coś zrzucisz. To wystarczy. — Lorimer wskazał wysoki wazon stojący na półce. — Willen słyszy hałas i wchodzi, tamtymi drzwiami. Ty wpadasz w panikę i wygarniasz do niego kilkakrotnie ze swojej spluwy. Możesz to zrobić tyle razy, ile uważasz za stosowne, bylebyś miał pewność, że nie żyje.
— Ja jeszcze nikogo nie zabiłem — powiedział Settie niepewnie.
Lorimer westchnął.
— Przecież ty nie zabijasz jego, ty zabijasz siebie. Będziesz pamiętał?
— Chyba tak.
— Nie zapomnij. Kiedy Willen upadnie, ty stój nad nim, osłupiały, dopóki nie pojawi się w drzwiach Fay. Pozwól jej dobrze się sobie przyjrzeć, a potem upuść broń na ziemię i rzuć się do ucieczki tą samą drogą, którą przyszliśmy. Policja cię złapie przed upływem godziny. Fay cię rozpozna. Ty się przyznasz. To wszystko!
— Nie przypuszczałem, że to będzie takie skomplikowane.
— Kiedy to bardzo proste, mówię ci. — Beznadziejna monoton-ność głosu Settle'a tak zezłościła Lorimera, że miał ochotę go uderzyć. — Nic łatwiejszego.
— Nie wiem…
Lorimer złapał Settle'a za ramię i zdziwił się, tak bardzo wydało mu się wątłe pod płaszczem.
— Posłuchaj, Raymond, chcesz przecież, żeby twoja mała dostała te pieniądze, prawda? No więc nie ma na to innego sposobu.
— A co się ze mną stanie… potem? Czy to będzie bolało?
— Specjaliści twierdzą, że to 'jest zupełnie bezbolesne. — Lorimer z odcieniem ciepłej otuchy w głosie przypieczętował swoje zwycięstwo. — Odbędzie się bardzo krótki proces, być może nawet tego samego dnia, i zostaniesz uznany winnym. A potem tylko podłączą was do wymiennika mózgowego — pstryk — i po wszystkim.
— I ze mną będzie koniec na zawsze, tak?
— Tak, Raymond. Proces transferu trwa około jednej milionowej sekundy, więc nie zdążysz poczuć bólu. Trudno sobie wyobrazić lepszą metodę odejścia. — Lorimer mówił w sposób przekonywający, ale w głębi serca żywił wątpliwości. Wysoko rozwinięta neuro-elektronika umożliwiała karanie zbrodni — przy równoczesnym rekompensowaniu ofierze doznanej krzywdy — przez przenoszenie umysłu zmarłego w ciało mordercy. System wydawał się uczciwy i logiczny, ale jeżeli był on zarazem tak humanitarny, jak głosili jego rzecznicy, to dlaczego nie stosowano go powszechnie? Dlaczego na wielu światach cywilizowanych kompensacja osobowości była niedozwolona?
Lorimer postanowił nie zawracać sobie głowy jałowymi spekulacjami. Dla niego ważne było tylko to, że zmiana tożsamości stanowiła jedną z nielicznych podstaw, na jakich Kościół Macierzysty Oregonii udzielał rozwodów. Gerard Willen będzie żył dalej w ciele Settle'a, ale ponieważ nie jest to ciało, które wypowiadało słowa świętej przysięgi i dzieliło łoże małżeńskie z Fay, tym samym automatycznie uznawano związek za nieważny. Lorimerowi wydawało się to dość zabawne, że Kościół, który widział w małżeństwie dozgonną unię dusz, tak skwapliwie udzielał rozwodów przy pierwszych objawach rozdźwięku fizycznego. Jeśli to odpowiada Jego Świątobliwości, pomyślał, to tym bardziej odpowiada mnie. Jeszcze dwa razy przećwiczył wszystko z Settle'em, instruując go starannie co do jego roli i robiąc uniki, kiedy broń w niewprawnej ręce tamtego zbaczała w jego kierunku.
— Uważaj, gdzie celujesz — warknął. — Nie zapominaj, że to urządzenie jest śmiercionośne.
— Ale przecież dla ciebie to by nie oznaczało śmierci, tylko transfer — powiedział Settie. — Przenieśliby twój umysł w moje ciało.
— To już raczej wolałbym nie żyć. — Lorimer wpatrywał się w Settle'a poprzez mrok zastanawiając się, czy w jego ostatniej uwadze była nuta rozbawienia, czy też złośliwości. — Lepiej oddaj mi tę broń, zanim spowodujesz wypadek.
Settie posłusznie wręczył mu pistolet i Lorimer właśnie chował go do kieszeni, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie. Obrócił się instynktownie z bronią wycelowaną w postać, która ukazała się w jasnym prostokącie. Intruzem była Fay. Czoło pokrył mu perlisty pot, kiedy uświadomił sobie, że mało brakowało, by w zdenerwowaniu pociągnął za spust.
— Mike? To ty? — Fay zapaliła światło i stała mrugając w nagłym blasku.
— Ty idiotko! — warknął Lorimer. — Przecież ci mówiłem, żebyś nie ruszała się z pokoju, jak usłyszysz, że tu ktoś jest.
— Chciałam się z tobą zobaczyć.
— Mało brakowało, a zostałabyś zdmuchnięta! O mało… — Głos zawiódł Lorimera na myśl o tym, co mogło się stać.
— Przecież ja też jestem w to zamieszana — powiedziała beztrosko. — A poza tym chciałam poznać pana Settle'a. Lorimer potrząsnął głową.
— Lepiej, żebyś nie poznawała. Im mniej zbędnych kontaktów, tym większa szansa, że zmowa nie zostanie wykryta.
— W domu nie ma nikogo poza nami trojgiem. — Fay popatrzyła mimo Lorimera na Settle'a. — Dzień dobry panu.
— Pani Willen. — Settie złożył przed nią absurdalnie uroczysty ukłon, z oczyma cały czas utkwionymi w jej twarzy.
Lorimer zdał sobie sprawę, że Fay ma na sobie dość zwiewną czarną nocną szatkę, i poczuł dziwny niepokój.
— Wracaj na górę — powiedział. — Raymond i ja mieliśmy właśnie wychodzić. Prawda, że tak było, Raymond?
— Tak jest. — Settie uśmiechnął się, ale jego twarz była bledsza i bardziej zrozpaczona niż zwykle. Zatoczył się z lekka i uchwycił oparcia krzesła, żeby nie stracić równowagi.
Fay ruszyła w jego stronę.
— Czy pan jest chory?
— Nie ma się czym przejmować — odparł. — Po prostu przez parę dni zapominałem o jedzeniu. To z mojej strony lekkomyślność, ja wiem…
— Musi pan coś zjeść przed wyjściem.
— Chciałem mu coś postawić, ale odmówił — wtrącił Lorimer. — On nie lubi jeść. Fay spojrzała na niego z niechęcią.
— Zaprowadź pana Settle'a do kuchni. Napije się mleka i zje parę kanapek z gorącym stekiem. — Wyprzedziła ich, włączyła piekarnik dźwiękowy i w minutę podała Settle'owi litr zimnego mleka i półmisek pachnących grzanek. Settie skinął głową na znak wdzięczności, rozpiął płaszcz i zaczął jeść. Patrząc, jak pożera to wszystko na oczach zachwyconej Fay, Lorimer miał uczucie, że w jakiś niejasny sposób został oszukany. Żywił wewnętrzne przekonanie, że gdyby nie obecność Fay, Settie w dalszym ciągu odmawiałby jedzenia, a to by wskazywało, że teraz zabiega o jej współczucie.
Kiedy uświadomił sobie, że zaczyna traktować Settle'a jak rywala, zachichotał z cicha. Jedno wiedział o Fay z całą pewnością: ze po Gerardzie Willenie nie ma w jej życiu miejsca na następnego zmęczonego, wymizerowanego chudzielca. Podszedł do niej, objął ją ramieniem i przygarnął napawając poczuciem bezpieczeństwa, jakie emanowało z jego fizycznej tężyzny. Spoglądał przy tym na Settle'a z lekkim rozbawieniem posiadacza. — Patrz, jak on je — szepnął. — Mówiłem ci, że to głodujący artysta.