Nagły dźwięk przypominał eksplozję. Zapadła chwila głuchej ciszy, a następnie z przyległego pokoju dotarł do nich stłumiony okrzyk.
Lorimer wycelował pistolet w drzwi trzymając palec na spuście. W korytarzu rozległy się kroki. Drzwi otworzyły się gwałtownie i — w tym samym momencie — Lorimer wypalił. Raz, drugi, trzeci.
Trzy chmury trującego gazu — każda zdolna spowodować natychmiastową śmierć — przeniknęły błyskawicznie ubranie i skórę widocznej w drzwiach niewyraźnej postaci i w ułamku sekundy zapłonęły wszystkie światła. Lorimer, porażony blaskiem, cofnął się w osłupieniu.
W drzwiach stał nieruchomo z ręką na wyłączniku światła Gerard Willen wpatrzony w Lorimera z wyrazem czystego zdumienia na pociągłej twarzy.
Lorimer zerwał się, przerażony, instynktownie mierżąc z pistoletu. Gerard nachylił się ku niemu, ale jego nogi pozostały nieruchome. Poleciał do przodu, uderzając twarzą o róg niskiego stołu, czemu towarzyszyło ciasto watę klapnięcie, i bokiem osunął się na ziemię. Umarł tak szybko, że śmierć wzięła niejako jego ciało przez zaskoczenie.
— O Chryste — wyjąkał drżącym głosem Lorimer — to było straszne!
Stwierdził, że gapi się na trzymaną w ręku broń, zdjęty grozą z powodu jej potęgi, ale zaraz powróciło zdecydowanie i poczucie zagrożenia. Jak każdy obywatel Oregonii, Willen musiał mieć wszczepiony pod skórą lewego ramienia biometr. Za chwilę zareaguje on na przerwanie funkcji życiowych Gerarda nadawaniem sygnałów alarmowych. Fakt, że śmierci nie poprzedziły żadne objawy chorobowe, zostanie uznany przez komputer w Centralnym Ośrodku Biometrycznym za wart zbadania. Lorimer przewidywał, że po upływie pięciu minut ambulans i statek policyjny siądą na trawniku przed domem Willenów. Podał więc broń Settle'owi, który gapił się na leżące na podłodze ciało. Settie ujął pistolet drżącymi rękami.
— Tylko weź się w garść — powiedział Lorimer.
— Kiedy ja nic n to nie poradzę. Spójrz na jego twarz.
— Jemu już jest wszystko jedno. Skup się na tym, co masz teraz do zrobienia. Jak tylko wejdzie tu Fay i zacznie krzyczeć, rzucasz broń i uciekasz do diabła. Pobiegniesz drogą od frontu i do Ocean Drive. Tam są silne latarnie, więc ktoś cię na pewno zobaczy. Przy odrobinie szczęścia policja zauważy cię z góry. Okay?
— Okay.
— I potem już wszystko masz z głowy. Settie przytaknął skinieniem.
— Wiem.
— Posłuchaj, Raymond… — Coś w sposobie mówienia tamtego, w gotowości, z jaką przyjmował śmierć, wzbudziło współczucie Lorimera. Niezręcznym gestem dotknął jego ramienia. — Przykro mi, że tak ci się ułożyło.
— Nie przejmuj się mną, Mike. — Settle przywołał na twarz smutny przelotny uśmiech.
Lorimer skinął głową i uświadamiając sobie, że i tak już za długo marudzi, pobiegł do swojego skimmera. Kiedy opuszczał patio i spieszył przez trawnik, rozległ się za nim krzyk kobiecy — znak, że wszystko szło dokładnie według planu. Wskoczył do skimmera i zaciągnął osłonę. Pojazd uniósł się ulegle i Lorimer, nie zapalając światła, przyspieszył. Leciał w głąb lądu na pełnym gazie, klucząc pomiędzy drzewami, jak nocny ptak, niewidzialny w ciemności, aż dostał się na jedną z pomniejszych dróg w odległości kilku kilometrów od wybrzeża.
Tak jak się spodziewał, nie było tu żadnego ruchu. Zredukował prędkość i obniżył pojazd do przepisowej wysokości jednego metra, po czym włączył światła i z umiarkowaną, nie rzucającą się w oczy szybkością skierował się ku miastu. W miarę jak słupki kilometrowe umykały w uspokajającym ciągu, nieprzyjemne ssanie w żołądku wywołane napięciem nerwowym zaczęło ustępować.
Sprawa oczywiście zawierała pewien element ryzyka, ale warto je było podjąć. Pozostawało mu teraz jedynie trzymać się dyskretnie z daleka, dopóki Settie nie zostanie skazany, a osobowość Willena przeniesiona w jego ciało. W takich przypadkach Urząd Prymasa udzielał rozwodu błyskawicznie, dosłownie w ciągu kilku dni, a wtedy Lorimer może wyjść z ukrycia i zgłosić się po nagrodę czy też raczej nagrody. Bo przecież jest nie tylko sama Fay, ale trzy domy, pieniądze, no i pozycja…
Kiedy Lorimer dotarł do budynku, w którym mieszkał, był niemal pijany szczęściem. Wjechał rampą na górę, zaparkował skimmera z fasonem i wsiadł do windy pneumatycznej. W zaciszu własnego mieszkania stał przez chwilę napawając się rozkoszą wynikającą z samego faktu, że żyje, po czym szczodrą ręką nalał sobie drinka. Unosił go właśnie do ust, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Poszedł ze szklaneczką w ręce, popijając po drodze. Kiedy otworzył, zobaczył w progu dwóch ponurych mężczyzn i sztylet niepokoju przebił jego euforię.
— Michael T. Lorimer? — zapytał jeden z nich. Ostrożnie skinął głową. — A o co chodzi?
— Policja. Jest pan aresztowany. Proszę z nami do Komendy Głównej.
— To wam się tylko wydaje — odparł Lorimer odruchowo wyzywającym tonem i zaczął się cofać.
Mężczyzna, który z nim rozmawiał, spojrzał na swojego towarzysza, skinął głową i powiedział:
— Z nim nie należy ryzykować.
— W porządku. — Policjant uniósł rękę i Lorimerowi mignęła lufa pistoletu bolas. Strzał padł natychmiast i wokół łydek Lori-mera owinęła się metalowa taśma tworząc w ułamku sekundy nierozerwalne okowy. Następny pocisk trafił go w pierś przygważdża-jąc mu ramiona do boków. Pozbawiony jakiejkolwiek możliwości ruchu, stracił równowagę i byłby upadł, gdyby go w porę tamci nie złapali. Wywlekli go do windy pneumatycznej i wsadzili do dużego skimmera. Jeden z policjantów usiadł na miejscu kierowcy i Lorimer widząc, jak pojazd śmiga w kierunku rampy wyjazdowej, z całych sił starał się opanować panikę.
— Panowie musieliście się cholernie pomylić — powiedział usiłując nadać swojemu głosowi ton wściekłości, a jednocześnie pewności siebie. — Co ja niby takiego zrobiłem?
Żaden z mężczyzn nie odpowiedział i Lorimer zorientował się, że niezależnie od tego, co powie, nie mają zamiaru z nim dyskutować. Obserwował drogę, dopóki się nie upewnił, że rzeczywiście zmierzają do Komendy Głównej, a następnie całą jego uwagę pochłonął problem, co robić dalej. Coś musiało nawalić, to było aż nazbyt jasne. Ale co? Nie przychodziło mu nic innego do głowy, jak tylko to, że Settle'a złapali bardzo szybko i że w ostatniej chwili wycofał się i nie przyznał do winy. W tej sytuacji oczywiście oskarżył o zabójstwo Lorimera.
Zmusił się, żeby na chłodno rozważyć sytuację, ale coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że znalazł właściwą odpowiedź. Słabość i niezrównoważenie Settle'a od początku stanowiły przeszkodę i cofnięcie się w ostatniej chwili przed podjęciem decydującego kroku prowadzącego w śmierć byłoby w jego stylu. Tego można się było zresztą spodziewać po osobniku słabym z manią samobójczą, ale — Lorimer poczuł przypływ optymizmu — Settie stawiał na niewłaściwego konia. To przecież jego odciski palców, a nie Lorimera, znajdowały się na broni; poza tym sposób, w jaki dostał się do domu, sam w sobie był dostatecznie obciążający. Już te dwie okoliczności wystarczyły, żeby go skazać, ale najbardziej obciążający dla niego będzie fakt, że Fay nie potwierdzi jego wersji. Zeznanie nędznego obdartusa zostanie obalone przez świadectwo bogatej i poważanej kobiety oraz obywatela, który nigdy przedtem nie popadł w żaden konflikt z prawem.