– Pani jest bezwzględnie najlepszą partią – stwierdził jeden z nich. – A teraz proszę mi pozwolić wskazać pannę na wydaniu numer dwa.
Rozejrzał się po sali i dyskretnie skinął głową w stronę dziewczyny stojącej samotnie obok przyzwoitki. Nikt nie poprosił jej do tańca i nic dziwnego, że podpierała ścianę. Była po prostu nieładna. Miała matowe ciemne włosy, długi nos i zbyt blisko osadzone oczy.
– Naprawdę jest bogata? – spytała Malina.
– Jej majątek Uczy się w tysiącach funtów!
Z drugiej strony, cóż… nieszczęśliwa dziewczyna!
Z taką twarzą bez fortuny ani rusz!
Malvinie przebiegło przez myśl, że lordowi Flore dobrze by zrobiło, gdyby mu przedstawiła jako kandydatkę na żonę tę brzydulę. Miała absolutną pewność, że dziewczyna byłaby wystarczająco potulna jak na jego potrzeby. Szybko jednak zrezygnowała z tego niedorzecznego pomysłu. Nie mogła się rewanżować cudzym kosztem. W stosunku do nieszczęsnej dziewczyny byłby to zbyt okrutny żart, nie mogła przecież nic poradzić na swoją brzydotę.
– Teraz pani rozumie – mówił jej partner w tańcu – dlaczego jest pani tak rozchwytywana.
Nawet bez grosza przy duszy byłaby pani warta niemałych starań.
– Wątpię jednak, czy wówczas pan, podobnie zresztą jak wielu innych, byłby tak chętny do ożenku ze mną! – odparła Malvina.
– Ja bym się z panią ożenił bez względu na okoliczności! – zapewnił z emfazą młodzieniec.
– Tylko nie sądzę, by się pani dobrze czuła w drewnianej chacie lub jaskini, a to wszystko na co mógłbym sobie pozwolić.
Malvina roześmiała się lekko.
– Przynajmniej jest pan szczery.
– To jedna z niewielu rzeczy, które absolutnie nic nie kosztują – odrzekł, a Malvina roześmiała się ponownie.
Teraz, czekając na odpowiedź babki, pomyślała, że przecież muszą być jeszcze inne bogate panny na wydaniu – tak samo lub przynajmniej prawie tak samo ładne jak ona.
– O, choćby na wczorajszym balu było jedno takie dziewczę – przypomniała sobie hrabina. – Spotkamy ją ponownie dzisiaj.
– Kto to taki?
– Nazywa się Rosette Langley.
– Dzisiejszy bal jest, zdaje się, wydawany specjalnie dla niej?
– Tak, w rzeczy samej. Najbliższa ciotka dziewczyny, osoba, która ją wprowadza do towarzystwa, jest od dawna moją bliską przyjaciółką.
– Nie mogę się doczekać, kiedy poznam Rosette Langley – westchnęła Malvina.
Gdy przybyły do domu przy Park Lane, bal właśnie się rozpoczynał.
Malvina z zainteresowaniem przyjrzała się drobnej debiutantce witającej gości. Dziewczyna była rzeczywiście śliczna. I bardzo nieśmiała.
Wieczór potoczył się zgrabnie, goście szybko złapali bakcyla dobrej zabawy.
– Muszę pani wyznać, panno Maulton, że jest pani zupełnie inna od naszej gospodyni – usłyszała Malvina w tańcu od jednego z gości.
– Dlaczego pan tak twierdzi?
– Cóż, szczerze mówiąc, moim zdaniem wszystkie debiutantki prócz pani są śmiertelnie nudne! – rzekł. – Tak naprawdę nigdy nie nawiązuję z żadną z nich rozmowy, jeżeli tylko nie muszę. Nawet unikam debiutanckich balów.
– Ale przecież jest pan tu dzisiaj.
– Przyszło wielu moich przyjaciół, dlatego i ja się zjawiłem. Dopóki nie spotkałem pani, preferowałem towarzystwo kobiet zamężnych.
Mają większe obycie i są bardziej… swobodne.
Przed ostatnim słowem uczynił nieznaczną pauzę. Malvina zorientowała się bez trudu, że miało ono oznaczać raczej: frywolne.
Dżentelmen, który właśnie zabawiał ją rozmową, dysponował, w odróżnieniu od większości jej zalotników, pokaźnym majątkiem.
Oprócz tego cieszył się reputacją pożeracza niewieścich serc, lecz raczej właśnie kobiet swobodnych, by nie powiedzieć: bałamutnych oraz, rzecz jasna, zamężnych.
Dziewczyna odgadywała, że jako posiadacz arystokratycznego tytułu, ożeni się w końcu z młódką, która da mu syna i dziedzica.
Powinna ona także wzbogacić jego drzewo genealogiczne o świeże źródło błękitnej krwi lub przynajmniej zasilić majątek dużymi pieniędzmi.
Tak nakazywała odwieczna tradycja światowej socjety.
W pewnym sensie Malvina stanowiła bardzo specyficzną partię, gdyż łączyła w jednej osobie niekwestionowaną błękitną krew matki z ogromną fortuną ojca. Mogła wyjść za mąż nawet za potomka rodu królewskiego, a i tak jej wybranek nie miałby powodów patrzeć na nią z góry.
Obdarzona doskonałym zmysłem obserwacyjnym spostrzegła szybko, że większość kobiet obecnych na balu, zdobnych w bajecznie skrzące się klejnoty i kosztowne kreacje, nie promienieje szczęściem.
Podczas kolejnych tańców, niby to mimochodem, zasięgała informacji na ich temat.
Okazało się, że jedne powychodziły za mąż dzięki pieniądzom, inne znalazły mężów za sprawą błękitnej krwi płynącej w ich żyłach, jeszcze inne wstąpiły w aranżowane związki małżeńskie, ponieważ ich rodzice uważali, że arystokracja powinna się żenić wyłącznie w obrębie własnego stanu.
„Jeżeli wyjdę za mąż, to tylko z miłości!” – postanowiła Malvina z mocą.
Jak dotąd, spośród wszystkich mężczyzn, których spotkała na swej drodze, żaden nie obudził drgnienia w jej sercu.
„Chcę miłości… prawdziwej miłości!” – powtarzała sobie jeszcze nieraz w czasie tego wieczoru.
Partnerzy w tańcu prawili jej wyszukane komplementy i nierzadko przytrzymywali nieco bliżej, czulej, bardziej znacząco niż pozwalała etykieta. Malvina nie dawała się zwieść. To wszystko była tylko pusta gra. Z wyrazu oczu zalotników odgadywała, że bez względu na to, co szeptali, w głowach mieli tylko jedno: już kalkulowali, na co wydadzą jej grube miliony.
„Nie! Nie! Nie!”
Bez przerwy powtarzała to jedno słowo w myślach, a często także na głos. Ilu mężczyzn odrzuciła tego wieczoru? Sama już nie wiedziała.
Wreszcie można było wychodzić. Babka była gotowa żegnać się z gospodynią, a Malvina, lekko znudzona i nieobecna duchem, uświadomiła sobie nagle, że myśli o torze wyścigowym.
Przypomniało jej to o obietnicy danej lordowi Flore.
Żywszym krokiem podeszła do Rosette Langley.
– Chciałabym ci zaproponować – rzekła lekkim tonem – byś razem z ciocią zajrzała do mnie do Maulton Park. Mogłybyście przyjechać w piątek i zostać do poniedziałku wieczór, przez kilka dni nie ma akurat żadnego szczególnie ważnego balu, a na wsi o tej porze roku jest nieprawdopodobnie pięknie. Ogrody wprost zapierają dech w piersiach. Warto nieco odpocząć od miejskiego zgiełku, wybrać się na przejażdżkę…
Rosette odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.
– Bardzo ci dziękuję za zaproszenie, lecz… nie chciałabym przeszkadzać…
– Będę szczęśliwa, jeśli zechcesz przyjechać! – oznajmiła Malvina stanowczo. – Gdyby twoja ciocia była zajęta i nie mogła dotrzymać ci towarzystwa, moja babka, hrabina Daresbury, z którą świetnie się znają i która jest moją przyzwoitką, może się zaopiekować także tobą.
– Będzie mi bardzo miło – powiedziała Rosette.
– Daj mi znać jutro, kiedy już omówisz sprawę z ciocią – poprosiła Malvina.
Pożegnała się z gospodynią i w towarzystwie partnera na tym balu, dosyć atrakcyjnego młodego człowieka, ruszyła ku drzwiom.
– Czy ja także mogę się zjawić na pani przyjęciu? – zapytał arystokrata.
– Wyłącznie pod warunkiem, że przestanie mi się pan ciągle oświadczać i będzie miły dla wszystkich dziewcząt.
– Spełnię każde pani życzenie – obiecał.
– Bardzo chcę obejrzeć Maulton Park.
Mówiono mi, że dom i majątek nie mają sobie równych.
Brzmiała w jego głosie nuta zazdrości, której Malvina nie przeoczyła, wiedziała jednak, że młodzieniec jest wesołym towarzyszem, a w dodatku dobrze jeździ konno.