Malvina zabijała czas jeżdżąc na wspaniałych wierzchowcach wybranych jeszcze przez ojca.
Po wstrząsającym przeżyciu, jakim była dla niej śmierć rodziców, dzień po dniu na nowo oswajała się ze światem.
W końcu babka i wnuczka postanowiły przeprowadzić się do Londynu, na Berkeley Square, do domu kupionego przez Magnamusa Maultona.
Malvina natychmiast stała się prawdziwą sensacją wszelkich spotkań towarzyskich. Mówiono wyłącznie o niewiarygodnym bogactwie jej ojca. Wszyscy się zgadzali, że dziedziczka takiej fortuny będzie atrakcyjną partią, niezależnie od urody. Nikt się nie spodziewał ujrzeć w osobie Malviny najpiękniejszej panny w Londynie.
Młodzi panicze o pustych kieszeniach rychło pośpieszyli zawierać z nią znajomość.
W ciągu pierwszych kilkunastu dni pobytu w stolicy dziewczyna otrzymała pięć propozycji małżeństwa. W następnych dniach ich częstotliwość ustaliła się na irytująco wysokim poziomie.
Przychodzili baroneci, parowie, hrabiowie…
Przez pełne dwa tygodnie stawiano na pewnego markiza. Miał on niemałe trudności z jednoczesnym utrzymaniem koni wyścigowych, psów do polowania na lisy i łożeniem na bardzo wymagającą kochankę.
Malvina odmawiała wszystkim, ale dopiero ów markiz powiedział głośno to, o czym inni tylko myśleli.
– Pewnie czeka pani na oświadczyny Wrexhama!
No tak, która kobieta nie chciałaby zostać księżną?
Z tymi słowy wściekły wybiegł z jej domu.
Malvina westchnęła, a potem wybrała się na przejażdżkę i więcej już nie myślała o niewypłacalnym markizie.
Na czas świąt Wielkiejnocy wyjechała razem z babką na wieś.
Gdy pewnego dnia majordomus oznajmił o przybyciu księcia Wrexhama, doskonale wiedziała, w jakim celu arystokrata podążył za nią tak daleko od rozbawionego towarzystwa. Tyle że jeśli zadłużony markiz miał jakiś cień szansy na jej przychylność, książę nie mógł się spodziewać żadnej.
Malvinie zdarzało się siedzieć koło niego na proszonych obiadach w Londynie, tańczyła z nim prawie na każdym balu. Szybko się zorientowała, że był bezgranicznie głupi, a na dodatek nieprzeciętnie nudny. Potrafił mówić jedynie o sobie.
Nie dziwiło jej, że babka patrzyła na zaloty księcia łaskawym okiem. Swego czasu sprzeciwiała się przecież małżeństwu własnej córki, gdyż kandydat na męża nie mógł się wykazać odpowiednio wysokim pochodzeniem.
– Błękitna krew niech się łączy z krwią błękitną – mawiali arystokraci.
Bajecznie bogatemu Magnamusowi Maultonowi, choć niechętnie, wybaczono niewłaściwe pochodzenie i z oporami, lecz przyjęto do rodziny.
Ciągle jednak niektóre ciotki czy kuzynki zwierzały się cicho swoim przyjaciółkom:
– Moja droga, nie powinnam o tym mówić, ale wyobraź sobie, ten człowiek zrobił pieniądze na handlu!
Sam Magnamus nie przejmował się wcale.
– Potępiają mnie zawsze – mawiał do córki ze śmiechem – lecz i tak kiedy tylko się zjawiam, zaraz wyciągają ręce.
– Zauważyłam.
– Nietrudno to zrozumieć – tłumaczył dobrodusznie ojciec. – A ponieważ mam to, czego chcą, więc im daję, dlaczego nie?
Malvina była zdecydowana kierować się jego przykładem, nie miała jednak zamiaru ofiarowywać księciu – ani nikomu innemu – siebie samej.
Teraz uśmiechnęła się, słysząc słowa babki:
– Nie sądzisz, najdroższe dziecko, że mogłabyś raz jeszcze rozważyć swoją decyzję w kwestii księcia Wrexhama?
Dziewczyna wstała.
– Nie, babciu. Jestem zupełnie szczęśliwa z tobą. Nie muszę się chyba śpieszyć z wyjściem za mąż? – Ucałowała babkę serdecznie.
Wybiorę się teraz na przejażdżkę. Będę podziwiała piękno wiejskiego krajobrazu i postaram się całkiem zapomnieć o mężczyznach. – Wyszła z buduaru.
Hrabina westchnęła ciężko.
Kochała Malvinę. Chciałaby ją widzieć szczęśliwą pod opieką męża, który by zadbał zarówno o fortunę, jak i o przyszłych dziedziców.
Malvina tymczasem poszła do sypialni.
Pokojówka pomogła jej włożyć amazonkę, strój bardzo kosztowny i wyjątkowej urody.
Szyty był z ciemnoniebieskiego jedwabiu, pasującego kolorem do oczu dziewczyny, na brzegach lamowany białą wstążką. Pod spód zakładało się sutą halkę wykończoną koronką, do tego szalenie wygodne pantofelki ze skórki mięciutkiej jak na rękawiczki.
Malvina nigdy nie używała ostróg ani szpicruty.
Już jako mała dziewczynka nauczyła się od ojca panować nad najbardziej niesfornym koniem bez uciekania się do okrucieństwa.
Pięknie wystrojona zbiegła na dół.
Już zapomniała księcia, myślała tylko o swoim ulubionym koniu, który z pewnością niecierpliwie na nią czekał.
Przed wejściem jeden z lokajczyków, gotów pomóc dziewczynie wsiąść, trzymał za uzdę przepysznego rumaka. Drugi już siedział na grzbiecie konia niemal równie wspaniałego jak wierzchowiec Malviny – miał towarzyszyć swej pani.
Dziedziczka lekko i wdzięcznie dosiadła Lotnego Smoka.
– Nie będę cię dzisiaj potrzebowała, Harris – zwróciła się do służącego na koniu. – Chcę być sama.
Harris, człowiek w średnim wieku, popatrzył na chlebodawczynię cokolwiek skonsternowany.
Nie powinien jej puścić samej, lecz wiedział, że próba jakiejkolwiek dyskusji była z góry skazana na niepowodzenie.
Westchnął zrezygnowany i zawrócił do stajen.
Malvina w tym czasie ruszyła już podjazdem.
Spokojnie jechała przez cały park, aż do miejsca gdzie zaczynały się płaskie łąki. Tam dopiero pozwoliła Lotnemu Smokowi pokazać, co potrafi. Uszczęśliwiony koń gnał jak burza, frunął z wiatrem w zawody, kopytami ledwie muskał ziemię. Malvina jeszcze zachęcała go do wytężonego biegu.
Byli daleko od domu, kiedy pozwoliła koniowi zwolnić.
Nie zamierzała nigdy nikomu się przyznawać, ale jeśli miała być szczera wobec samej siebie, musiała powiedzieć sobie otwarcie: scena z księciem bardzo ją rozstroiła.
Przykra była dla niej świadomość, że dandysi przesiadujący u White'a, Boodlesa czy w innych klubach na ulicy Saint James tracili pieniądze, ponieważ ona powiedziała „nie”.
Czuła się również poniżana takim rodzajem zainteresowania jej osobą.
Wiedziała, że ojca doprowadziłoby to do furii.
Zastanowiła się mimochodem, czy Londyn aby na pewno wart jest takich doświadczeń.
Czy bale, w których brała udział co wieczór, naprawdę były tak zajmujące? Czy aprobata lub dezaprobata babki, patrzącej na wszystkich z góry i krytykującej każdego, miała aż takie znaczenie?
„Czego ja właściwie szukam? Czego chcę od życia?” – pytała siebie Malvina.
Spłoszony ptak zerwał się pośród gałęzi i pofrunął ku błękitnemu niebu.
„Oto czego chcę – pomyślała. – Chcę być wolna, chcę żyć bez żadnych więzów ani pęt”.
Każde małżeństwo byłoby dla niej więzieniem.
Bez względu na to jak rozkoszne, zawsze będzie straszną niewolą, od której nie ma ucieczki.
Ruszyła naprzód. Zbliżała się do granicy posiadłości, gdzie rósł Dziki Las. Stanowił on kość niezgody pomiędzy jej ojcem a lordem Flore, najbliższym sąsiadem.
Magnamus Maulton kupił dom wraz z otaczającymi go ziemiami -jedno i drugie w fatalnym stanie. Był święcie przekonany, że las, zaznaczony na mapie na granicy włości, należy do niego.
Lord Flore ze swej strony utrzymywał, że to on jest właścicielem lasu. Ciągle na nowo podkreślał stanowczo, że nigdy nie sprzedał ani piędzi ziemi z rodowego majątku i nie ma ochoty tego robić także teraz.
Obaj właściciele prowadzili zajadły spór za pośrednictwem radców prawnych. Sprawa ciągnęła się latami i nie znalazła rozwiązania aż do śmierci Magnamusa Maultona.