– Spodziewam się – rzekła Malvina – że jutro, jak zazwyczaj w niedzielę, pojadę z babcią do kościoła, tak więc zajrzymy w odwiedziny raczej po obiedzie.
– Będę oczekiwał – powiedział lord Flore – i dziękuję za wyśmienitą kolację, panno Maulton.
Jak zwykle w obecności innych ludzi zwracał się do niej bardzo oficjalnie. Malvina zastanowiła się, do jakiego stopnia go to bawi.
Po odjeździe panów poszła wraz z Rosette na piętro.
– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę klasztor Flore – emocjonowała się dziewczyna.
– Tyle o nim słyszałam…
– Ja także z chęcią odwiedzę to piękne miejsce – rzekła Malvina – ale większość panów, jak sądzę, będzie wolała się wybrać na konną przejażdżkę.
Kiedy stanęły pod drzwiami sypialni Rosette, dziewczyna impulsywnie ucałowała Malvinę w policzek.
– To był cudowny wieczór – wyznała rozpromieniona. – Nigdy się me bawiłam tak wspaniale. – Mówiła, bez wątpienia, najzupełniej szczerze.
Kilka chwil później Malvina, nareszcie sama we własnej sypialni, bardzo by chciała móc powiedzieć to samo.
Nie mogła się pozbyć uczucia, że czegoś jej brakowało… coś bardzo jej przeszkadzało… lecz nie wiedziała co.
W końcu przecież Rosette, hrabia Andover oraz oczywiście dama o imieniu Charlotte z pewnością świetnie się bawili.
Jeszcze długo zamiast zasnąć, myślała o pewnych szmaragdowozielonych oczach.
Następnego ranka wszyscy zaspali na śniadanie.
Kiedy Malvina wraz z babką oraz lady Langley ruszały do kościoła, żadna z dziewcząt nie zeszła jeszcze na dół.
Po powrocie hrabina i lady Langley poszły na górę, odpocząć nieco przed wyprawą do klasztoru Flore, Malvina natomiast miała zamiar w salonie oczekiwać gości wracających ze śniadania. Ku swemu ogromnemu zdumieniu zastała tam sir Mortimera Smithe'a.
– Co pan tu robi? – zapytała ostro.
– Musiałem się z panią widzieć – rzekł. – W bardzo ważnej sprawie. – W jego głosie dało się wyczuć przedziwne napięcie.
Malvina obrzuciła sir Mortimera uważnym spojrzeniem.
Czyżby jakimś niewiadomym sposobem dowiedział się o spłaceniu długów hrabiego? Albo odkrył zamiar budowy toru?
– Tutaj może nam ktoś przeszkodzić – podjął takim samym intrygującym tonem. – Proszę mnie zaprowadzić gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać bez przeszkód.
Malvina otworzyła drzwi przy kominku, prowadzące do mniejszego, choć rzadko używanego, to jednak przepysznie urządzonego pokoju. Jak wszystkie pomieszczenia w domu ozdobiony był świeżo ciętymi kwiatami, których woń napełniała powietrze słodkim aromatem.
Sir Mortimer wszedł za dziewczyną i starannie zamknął drzwi.
– Co to wszystko ma znaczyć? – spytała Malvina ostro. – Trudno mi wyobrazić sobie powód, dla którego musiałby mnie pan odnajdywać aż tutaj.
– Podążyłem za panią, ponieważ mam dla pani wieści nie dość, że interesujące, ale wręcz fascynujące!
– Cóż to takiego?
Mimo że dziewczyna stała, i to niedaleko wejścia, sir Mortimer rozsiadł się na sofie przy kominku.
– Proszę, niech pani usiądzie przy mnie.
Obawiam się, by nas ktoś nie podsłuchał.
– Zupełnie nie mogę pojąć przyczyny pańskiego zachowania – rzekła Malvina zirytowana.
– Proszę mi pozwolić powiedzieć najpierw, że pani stajenni przyprowadzili wczoraj wieczorem sześć koni, które kupiła pani od markiza Ilminstera.
Malvina poczuła się trochę winna. Tak bardzo była zajęta organizowaniem przyjęcia i tańców, że zapomniała spytać, czy konie dotarły do domu.
Nagle słowa sir Mortimera dotarły do niej w pełni.
– Powiedział pan: sześć? – zdziwiła się głośno – A co z pozostałymi dwoma?
– O tym właśnie zamierzam pani opowiedzieć.
Kazałem je zatrzymać w Londynie.
– Pan kazał je zatrzymać w Londynie… – powtórzyła Malvina. – A dlaczego to, jeśli mogę wiedzieć, ingeruje pan w moje sprawy?
– Miałem ku temu bardzo ważny powód – odparł. – Wiem, że będzie pani poruszona do głębi.
Malvina przyglądała się sir Mortimerowi bez słowa.
Wyświadczył jej przysługę przekazując wcześniej informację o sprzedaży tak wspaniałych koni, to prawda, pod żadnym jednak pozorem nie miał prawa zmieniać podjętych przez nią postanowień.
– Te dwa konie, które rozkazałem stajennemu markiza zatrzymać w Londynie – podjął sir Mortimer – to najlepsze sztuki, jakimi markiz kiedykolwiek powoził.
Ponieważ Malvina najwyraźniej nie miała zamiaru komentować tego stwierdzenia, sir Mortimer, po chwili ciszy, podjął wątek:
– Wierzę, że jeśli pani będzie nimi powozić w jutrzejszym wyścigu, mając za przeciwniczkę lady Laker, odniesie pani spektakularne zwycięstwo.
A nagrodą jest tysiąc gwinei przeznaczonych na wybitnie szlachetny cel.
– Nie rozumiem, o czym pan mówi!
– To zupełnie proste. Jeden z moich przyjaciół, sir Hector, postanowił przeznaczyć tysiąc gwinei na nagrodę dla tego, kto zdoła pobić lady Laker powożącą jego najlepszymi końmi zaprzężonymi do faetonu, który właśnie skonstruował.
Malvina chciała przerwać, lecz sir Mortimer nie dał jej dojść do słowa.
– Drugi tysiąc gwinei zostanie ofiarowany na stworzenie londyńskiej ochronki dla nieszczęsnych podrzutków i opuszczonych przez rodzinę dzieci nędzarzy. Dzieci, które inaczej czeka śmierć z zimna lub głodu.
Sir Mortimer wyciągnął ku Malvinie dłoń w błagalnym geście.
– Nie znam nikogo prócz pani, kto powozi tak dobrze, by miał szansę pobić lady Laker.
Nie wiem też, kto inny dysponowałby odpowiednimi ku temu końmi.
– Skąd pan wie, że dobrze powożę? – zdziwiła się Malvina.
– Czy sądzi pani, że cokolwiek, co pani dotyczy, mogłoby dla mnie pozostać osłonięte mgłą tajemnicy? – uśmiechnął się sir Mortimer.
– Wspaniale pani powozi, doskonale jeździ konno, zna obce języki, a poza tym wszystkim jest pani odurzająco wprost piękna!
Słowa sir Mortimera wprawiły Malvinę w niejakie zakłopotanie.
– Nie mogę przecież wziąć udziału w podobnym wyścigu – wróciła do tematu.
– Jeśli pani odmówi – westchnął sir Mortimer – wówczas sir Hector, który jest człowiekiem o zmiennym charakterze, zatrzyma pieniądze w kieszeni. Dla lady Laker może co nieco z nich skapnie, lecz ochronka nie otrzyma nic.
Malvina nie potrafiła się zdecydować.
– Musi być jeszcze ktoś poza mną.
– Nie znam nikogo innego, kto by powoził tak doskonale i miał tak wspaniałe konie – powtórzył sir Mortimer.
Malvina odniosła wrażenie, że mówił szczerze.
Nie miała jednak ochoty angażować się w całe przedsięwzięcie, a przy tym wszystkim nie bez znaczenia był fakt, że nie darzyła sympatią sir Mortimera.
– Jeżeli pożyczę panu konie, znajdzie pan kogoś innego, by nimi powoził?
– Przypuszczam, że istnieją kobiety niemal dorównujące pani umiejętnościami – rzekł sir Mortimer – ale nie ma czasu, aby je odnaleźć.
Poza tym czy jest pani przygotowana na ryzyko oddania swoich cudownych koni w obce ręce?
Malvina westchnęła.
– Wszystko to wydaje mi się bardzo dziwne – rzekła. – Razem z babcią nie wybieramy się z powrotem do Londynu przed jutrzejszym obiadem.
– Gdyby pani wyjechała jutro wcześnie rano – zapalił się sir Mortimer – byłaby pani w Londynie po dwóch godzinach z niewielkim okładem. Wyścig zaczyna się punktualnie w południe.
Bez kłopotów zdążyłaby pani na Berkeley Square przed herbatą o piątej.
– Gdzie ma się odbyć ten wyścig? – spytała Malvina.