Выбрать главу

– Panna Malvina wróciła?

– Nie, psze pana – odrzekł chłopak. – Ten pan, co ją zaprosił do domu Tivertona, powiedział, że mam już nie czekać, bo nie będę potrzebny i mam zabrać konie do domu.

Lord Flore nic nie powiedział. Wskoczył do powozu, chwycił lejce. Parobek, który miał z nim jechać, wdrapał się na skrzynię. Ruszyli natychmiast.

Gdyby teraz zobaczył lorda Flore ktoś, kto go poznał na Dalekim Wschodzie, wolałby z pewnością usunąć mu się z drogi. Człowiek mający taki wyraz twarzy jest niewątpliwie zdecydowany na wszystko.

O tej porze roku zmrok zapadał wcześnie, kiedy więc powóz dotarł do Potters Bar, było już prawie ciemno.

Napotkali kłopoty z odnalezieniem domu Tivertona. Służący zaproponował, by się zatrzymali i zapytali kogoś o drogę, lecz lord Flore odmówił stanowczo.

Jechali coraz wolniej, rozglądali się bacznie wokół i wytężali wzrok, aż odnaleźli właściwą bramę, cichą już i opuszczoną. Nadal jednak zdobiły ją flagi i girlandy.

Nim dotarli do końca podjazdu, lord Flore zatrzymał konie.

Uważnie przyjrzał się domowi. Odniósł wrażenie, podobnie jak przedtem Malvina, że była to wyjątkowo szkaradna budowla. Domostwo musiało dokładnie odzwierciedlać charakter swego właściciela, który pobudował je przecież ku uciesze zwyrodniałego towarzystwa i korowodu ladacznic.

Sama myśl o obecności Malviny w takim miejscu rozpaliła w nim jeszcze większy gniew.

Parter budynku rozświetlały liczne światła, natomiast na wyższych piętrach było jasno tylko w kilku oknach.

Lord Flore oddał lejce parobkowi.

– Idę się rozejrzeć – powiedział. – Obserwuj frontowe drzwi. Kiedy pomacham białą chusteczką, masz podjechać.

Spojrzał w niebo, na którym zaczynały już mrugać gwiazdy. Ostatnie wspomnienia dziennego światła znikały za szpalerem dębów.

Wysiadł z powozu. Zdjął cylinder, położył go na siedzeniu i ruszył w stronę domu. Szedł ostrożnie i cicho, skradał się bokiem podjazdu, trzymał się w cieniu.

Zajrzał przez okna. Służba najwyraźniej przeszła już do swoich mieszkań, gdyż w jadalni pogaszono lampy. Słaby blask, który przesączał się przez zasłony zaciągnięte na sąsiednim oknie, pochodził zapewne z salonu.

Drzwi frontowe, zgodnie z przewidywaniami lorda Flore, były solidnie zamknięte na noc.

Ostrożnie i cicho stłukł szybkę w jednym z parterowych okien i przez nie dostał się do wnętrza. Długim korytarzem podążył ku salonowi, w którym spodziewał się zastać sir Mortimera.

Nie mylił się.

Sir Mortimer siedział wygodnie rozparty w fotelu przed kominkiem. Obok na niewielkim stoliku stała karafka z brandy.

Niegodziwiec miał na twarzy rozanielony wyraz. Usłyszał ciche kroki, ale nie poruszył się, gdyż był przekonany, że to służący. Wreszcie, zdziwiony ciszą, bo lord Flore stanął bez słowa, podniósł wzrok.

Przez krótką chwilę patrzył jak skamieniały, szybko jednak zdołał się opanować.

– Co ty tu robisz, do diabła?! – krzyknął wściekle.

– Właśnie zamierzałem ciebie o to zapytać! – oznajmił lord Flore złowieszczym tonem.

– Gdzie ona jest?

Sir Mortimer odstawił szklaneczkę i wstał.

– Słuchaj, Flore…

– Odpowiadaj!

Sir Mortimer, trafiony prosto w szczękę, osunął się na kolana.

– Jak… jak śmiałeś! – wykrztusił. – Jeśli chcesz się bić, będziemy walczyli na pistolety, jak przystało dżentelmenom!

– Nie jesteś dżentelmenem – odparł zimno lord Flore. – Gdzie Malvina?

– Malvina będzie moją żoną! A ty nie masz żadnego prawa się do tego mieszać!

Lord Flore drugim ciosem trafił sir Mortimera dokładnie pod brodę. Włożył w uderzenie całą siłę. Niegodziwca aż poderwało do góry, a kiedy spadł na ziemię, legł zupełnie bez ruchu.

Nocny gość upewnił się, że łajdak jest nieprzytomny, i wyszedł z salonu.

Wbiegł na piętro.

Najpierw jedne, a potem drugie drzwi prowadzące do kolejnych pokoi otworzył z łatwością, trzecie stawiły mu opór. Klucz był w zamku.

Malvina usłyszała zgrzyt. Zerwała się na równe nogi i chwyciła nóż.

Gdy lord Flore otworzył drzwi na oścież, przyciskała ostrze do własnego gardła.

Przez długą chwilę stała bez ruchu, po prostu patrzyła na niego, nie wierząc własnym oczom.

– Aż nagle pojęła, że to on, jej wybawca, przybył naprawdę.

Krzyknęła głośno z radości. Upuściła nóż.

– Zjawiłeś się… Zjawiłeś! – wołała uszczęśliwiona.

– Modliłam się, błagałam, żebyś mnie uratował!

Rzuciła się w jego ramiona, a on objął ją czule, przytulił do siebie mocno.

Malvina utopiła w jego oczach gorące spojrzenie i łzy popłynęły jej po twarzy obfitą strugą.

– Zjawiłeś się…! – powtarzała. – Tak się bałam… Tak bardzo się bałam…!

– Jak mogłaś się zachować tak niemądrze? – zapytał lord Flore gniewnie.

A potem nie zdołał się opanować. Jego wargi, niby powodowane własną wolą, odnalazły i zniewoliły usta dziewczyny.

ROZDZIAŁ 7

W pierwszym momencie Malvina zamarła.

Nie potrafiła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Potem, gdy wargi lorda Flor e zniewalały jej usta, czuła, jak całe jej ciało stapia się z ciałem mężczyzny. Stawała się jego nieodłączną częścią.

Gorące pocałunki ukochanego budziły w niej przedziwny ogień, rozgrzewały ją całą.

Doznawała nie znanego dotąd wzruszenia.

Była w nim gwałtowność i była ekstaza, przekraczająca wszystko, o czym dziewczyna śniła, marząc o miłości. Było to uczucie tak cudowne, że poza nim i żarem pocałunków nie liczyło się już nic innego na świecie.

Minęła cała cudowna wieczność, nim lord Flore podniósł głowę.

Spojrzał na dziewczynę. Na ciągle jeszcze mokre od łez policzki, na promieniejące zdumionym szczęściem oczy.

Pomyślał, że nie ma na świecie istoty piękniejszej, a zarazem bardziej wzruszającej.

– Kocham cię – szepnęła Malvina – kocham…!

A już myślałam… że będę musiała się zabić…

Lord Flore zmartwiał.

– Czy ten bydlak cię skrzywdził? – zapytał.

– Nie, nie. Nic mi nie zrobił… Tylko… tak się bałam… Modliłam się, żebyś mnie ocalił.

Dotknął wargami jej czoła.

– Chodźmy stąd – powiedział. – Gdzie twój płaszcz?

Malvina była zbyt zdumiona, żeby odpowiedzieć.

Lord Flore wypuścił ją z objęć, podszedł do garderoby i z rozmachem otworzył drzwi. Zdjął z wieszaka płaszcz Malviny i zarzucił dziewczynie na ramiona, wziął także jej czepeczek.

Objął ją w talii. Kiedy wychodzili z sypialni, zdał sobie sprawę, że dziewczyna drży. Wprawdzie nie powiedziała słowa, lecz wiedział, że bała się spotkania z sir Mortimerem.

– Nie będzie cię niepokoił – zapewnił.

Dziewczyna spojrzała na niego przestraszona.

– Chyba… przecież go nie… zabiłeś?

– Zasłużył na śmierć! – wybuchnął lord Flore. – Ale żyje.

Poprowadził dziewczynę do wyjścia. Odsunął skobel z frontowych drzwi i wyciągnął z kieszeni białą chustkę.

Gwiazdy świeciły już jasno, a i srebrny księżyc wyszedł na nocne niebo. Lord Flore wiedział, że służący dostrzeże jego znak bez trudności. Kilka sekund później na dziedziniec wjechał konny powóz.

– Zaczekaj tutaj! – nakazał lord Flore Malvinie.

Zbiegł ze schodów i pomógł służącemu postawić budę nad dwoma przednimi siedzeniami.

Następnie wrócił po dziewczynę, pomógł jej zejść ze schodów i wsiąść do powozu. Ledwie ujął lejce w dłonie, a parobek wskoczył na skrzynię, ruszyli.

Malvina zorientowała się, że pod osłoną budy nikt nie może ich widzieć ani słyszeć.