Malvina nie była tymi wydarzeniami specjalnie zainteresowana. Bez emocji przyjęła wiadomość, że po trzech miesiącach lord podążył śladem swojego oponenta, a historyczny klasztor – siedziba rodu Flore, budynek podobno niespotykanej urody – pozostał bezpański.
W ten oto sposób nikt już nie wysuwał roszczeń w stosunku do Dzikiego Lasu.
Swego czasu Magnamus Maulton nakazał gajowym, by trzymali się od tego skrawka ziemi z daleka i zakazał przeprowadzania tam jakichkolwiek prac.
Malvina była za to losowi nieskończenie wdzięczna, gdyż w ten sposób na obszarze tysiącdwustuhektarowego, doskonale utrzymanego majątku ojca Dziki Las ocalał jako jedyne miejsce, gdzie pozwolono naturze rządzić się własnymi prawami.
Pomiędzy drzewami zamieszkały licznie sójki, sroki i gronostaje, buszowały łasice oraz rude wiewiórki o puszystych ogonkach. Spod końskich kopyt smyrgały króliki – było ich tak wiele, że momentami całe poszycie nieustannie drżało i falowało, poruszane ukrytym życiem.
W czasie długich miesięcy żałoby Malvina bywała w lesie codziennie. Przytłoczona nieznośną pustką, zrozpaczona po stracie rodziców, tylko tam odzyskiwała siły. W gąszczu drzew mogła być sobą, nie musiała kryć swych uczuć; zwierzęta i ptaki rozumiały jej łzy.
W towarzystwie ludzi czuła się zupełnie inaczej. Krewni z rodu Daresburych często przybywali w gościnę, rzekomo by ją pocieszyć, lecz ona doskonale wiedziała, że w rzeczywistości są zainteresowani tym, jak wydaje pieniądze.
Jedyną osobą, która z pewnością kochała ją naprawdę, była teraz babka.
W Dzikim Lesie Malvina czuła obok siebie obecność ojca. Śmiał się z udawanego respektu rodziny, żartobliwie szydził z fałszywego szacunku oraz troski bliższych i dalszych krewnych.
„Tak mi ciebie brakuje, tatusiu… jak ja za tobą tęsknię!” – pomyślała teraz dziewczyna wjeżdżając pomiędzy drzewa.
Jechała w głąb lasu krętą ścieżką wytyczoną omszałymi kamieniami.
Ojciec na pewno by zrozumiał, dlaczego odmówiła księciu, podobnie jak wszystkim innym mężczyznom, którzy się jej oświadczali w ciągu ostatnich trzech miesięcy.
Pod wpływem nagłego impulsu powzięła postanowienie, że bez względu na opinię babki w ogóle nie wyjdzie za mąż.
– Po co mi mąż? – zapytała wyzywająco.
– Żeby rządził moimi pieniędzmi, rozkazywał mi i próbował mnie sobie podporządkować?
Jechała naprzód, a towarzyszył jej nieustanny szelest i trzask łamanych gałązek, kiedy króliki umykały spod końskich kopyt. Wiewiórki krzykiem straszyły ją spośród gałęzi, na wypadek gdyby się tu zjawiła podbierać im orzechy.
W samym środku lasu znajdował się niewielki błękitny staw, zasilany przez jakieś tajemnicze źródło. Żółte jaskry i kaczeńce, pierwiosnki i liliowe fiołki oraz pierwsze, ledwie zazielenione trawy wyrosłe na twardej jeszcze ziemi kłaniały mu się z wiatrem. Drzewa podziwiały swoje odbicia w błyszczącym zwierciadle czystej wody.
Malvina zsunęła się z siodła. Wodze przywiązała do łęku, by Lotny Smok mógł swobodnie chodzić w poszukiwaniu soczystych kępek trawy. Zawsze wracał na pierwsze zawołanie.
Zdjęła kapelusik i usiadła na zwalonym pniu nad samym brzegiem stawu. Dzięki magicznemu i balsamicznie kojącemu wpływowi lasu zapominała o wszystkich kłopotach. Myślała tylko o pięknie natury. Z oddali dobiegło ją wołanie kukułki, potem śpiew jakiegoś małego ptaszka. Wolno pogrążała się w cudownej beztrosce zespolenia z przyrodą.
Nagle gwałtowny ruch pomiędzy sosnami wyrwał ją z zamyślenia. To Lotny Smok szarpnął się raptownie i stanął dęba. Zapewne użądlił go jakiś owad. Dziewczyna zerwała się z miejsca. Trzeba było konia ugłaskać i uspokoić.
Kiedy podbiegła do niego, ciągle wspinał się na zadnie nogi i rżał nerwowo. Wodze, niedokładnie widać zawiązane, przy którymś gwałtownym ruchu konia przeleciały mu nad głową i teraz krępowały przednie nogi.
– Juuuż… już dooobrze… – przemawiała do zwierzęcia łagodnym głosem. – Zaraz przestanie boleć. No juuuż…
Lotny Smok jednak nie dawał się uspokoić.
Bił przednimi kopytami powietrze, coraz bardziej plątał się w wodze, aż Malvina zaczęła tracić głowę. Nic nie pomagało.
Niespodziewanie usłyszała koło siebie męski głos:
– Pozwoli pani, że jej pomogę.
– Coś go chyba użądliło – rzekła dziewczyna nie odwracając głowy.
Mężczyzna zdecydowanym, silnym gestem chwycił Lotnego Smoka za uzdę i wyprowadził z ciernistych krzewów, w których się szamotał.
– Proszę go przytrzymać krótko przy pysku – nakazał władczo – ja rozplączę wodze.
Zanim się puści konia wolno, trzeba porządnie zawiązać wodze na łęku. Najgłupszy parobek wie o tym, a pani nie?
Malvina, niebotycznie zdumiona tonem tej nieprawdopodobnej przemowy, podniosła wzrok na przybysza.
Był niewątpliwie dżentelmenem, choć może cokolwiek niekonwencjonalnym.
Nie miał kapelusza, a fular w lekkim nieładzie tylko luźno udrapowany wokół szyi. Reszta stroju bezwzględnie była dziełem znakomitego krawca.
W twarzy miał coś obcego, co różniło go od wszystkich znanych Malvinie mężczyzn.
Lotny Smok był już spokojniejszy, choć jeszcze mięśnie mu drżały, jak gdyby z oburzenia, że został potraktowany tak bezpardonowo.
Obcy mocno i wprawnie zawiązał wodze na łęku.
– Tak się to robi – powiedział dobitnie.
– Tak właśnie zrobiłam – odparła Malvina chłodno.
– Niezbyt skutecznie!
– Dziękuję za pomoc – rzekła Malvina. – Dobrze się stało, że akurat był pan tutaj, jednak chciałabym powiadomić, że wdarł się pan, zapewne nieświadomie, na teren prywatny.
– Ja się wdarłem na teren prywatny! – wykrzyknął obcy z niedowierzaniem, w niebotycznym zdumieniu unosząc brwi. – Dokładnie to samo zamierzałem powiedzieć pani!
Malvina szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.
– Niemożliwe… czyżby pan… pan nie jest chyba…
– …czarną owcą? – dokończył obcy. – Albo może wolałaby pani „synem marnotrawnym”?
Tyle że na mój powrót nie szykowano tucznego cielęcia!
– To pan jest… lordem Flore?
– Tak! A pani, sądząc po tym, że rości sobie prawo do tego lasu, jest zapewne ową „dziedziczką bez serca”.
Malvina patrzyła na niego w milczeniu.
– Proszę mi wybaczyć, jeśli nie brzmi to szczególnie uprzejmie – ciągnął mężczyzna – lecz od dwóch tygodni, od czasu gdy znalazłem się znowu w Anglii, każdy, kogo spotykam, nie zna innego tematu poza panią i pani fortuną.
Choć Malvina musiała uznać jego słowa za impertynencję, nie mogła się nie roześmiać.
– Chybiony komplement, doprawdy!
– Dlaczego? Wszystkie kobiety chcą, by o nich mówić.
– Wobec tego jestem wyjątkiem.
– Szczerze wątpię – żachnął się lord Flore. – Tak samo jak trudno mi uwierzyć, że jest pani tu sama. – Rozejrzał się dookoła. – Gdzie pani eskorta, Aides-de-Camp, parobcy, lokajczyki, no i oczywiście pułk niepocieszonych wielbicieli?
Oczy Malviny zabłysły ostrzegawczo.
– Teraz już mnie pan obraża!
– Jeśli rzeczywiście, proszę o wybaczenie – powiedział rozbrajająco lord Flore. – Spodziewałem się ujrzeć panią obwieszoną diamentami, a przynajmniej w siodle z czystego złota!
– Śmieszny pan jest! – obruszyła się Malvina.
– Sądziłam, że wziąwszy pod uwagę kondycję pańskiego domu i majątku, będzie pan miał ważniejsze tematy do rozmyślań niż moja osoba.
Lord Flore zacisnął wargi.
– Trudno odmówić pani racji – rzekł z chłodną rezerwą – ale to nie zmienia faktu, że niewiele mogę zrobić.
– Może zdecydowałby się pan sprzedać posiadłość? O ile mi wiadomo, klasztor jest wyjątkowo piękny!