Oczy mu się śmiały, lecz dziewczyna odniosła wrażenie, że wiele było gorzkiej prawdy w tym dowcipie. Powiedziała szybko:
– Znajdę panu cichą, zadowoloną z siebie, tępawą szarą myszkę na żonę! Jestem pewna, że pełno takich dookoła.
– Jedna zupełnie mi wystarczy.
Malvina była zdecydowana mieć ostatnie słowo.
– Skąd ta pewność? Jeśli pan roztrwoni jej pieniądze równie szybko jak własne, może się okazać, że będzie panu potrzebny nieprzerwany strumień majętnych panien na wydaniu.
Lord Flore odpowiedział śmiechem, po czym, najwyraźniej uznając, że powiedzieli sobie już dosyć, poprowadził do ostatnich dwóch komnat i z powrotem do wyjścia.
Przed drzwiami Malvina zawołała Lotnego Smoka. Wierzchowiec czujnie uniósł łeb i natychmiast posłusznie przytruchtał do jej boku.
Lord Flore pomógł dziewczynie wsiąść, a następnie dosiadł własnego konia i ruszyli z powrotem tą samą drogą, którą tu przybyli.
Mijali opustoszałe, leżące odłogiem pola, ziemię dawno nie oraną i nie obsiewaną.
Wreszcie przejechali przez Dziki Las i znaleźli się na terenie Maulton Park. Kontrast między dwoma majątkami wprost rzucał się w oczy.
Ślepy by dostrzegł gęstą młodą pszenicę wschodzącą na polach. Gdzie indziej kiełkował jęczmień, a drzewa w sadzie, odpowiednio przycięte we właściwym czasie, nabrzmiały obietnicą bliskiego urodzaju. Na pięknie utrzymanej alei wiodącej szpalerem dębów nie znalazłbyś ani jednego obłamanego konara, gładkie trawniki przed domem syciły oczy soczystą zielenią. Wiosenne kwiaty kusiły wszystkimi barwami tęczy, a i krzewy zaczynały się już kolorowić wczesnymi pąkami.
Każda okienna szyba w wielkim domu, wypolerowana do połysku, błyszczała jak klejnot.
Na frontowych schodach wyszorowanych do czysta nie uświadczyłbyś ani jednej plamki.
Elegancki faeton, zaprzężony w cztery konie, właśnie odjeżdżał sprzed domu w kierunku stajni.
Malvina przyjrzała mu się z niemałym zdumieniem.
– O, kolejny pełen optymizmu adorator – wyjaśnił sobie na głos lord Flore. – Nie będę pani dłużej zatrzymywał.
– Nikogo nie oczekiwałam! – rzekła Malvina niemal gniewnie.
Zirytowało ją, że mógłby się w tej wizycie domyślać sekretnej randki. Spojrzawszy na faeton raz jeszcze, nim zniknął jej z oczu, upewniła się, kto przybył w gościnę.
Sir Mortimer Smythe. Baronet, który oświadczył się jako pierwszy, zaraz po jej przybyciu do Londynu.
Nie miała życzenia go widzieć.
Był otyłym, mało atrakcyjnym mężczyzną.
Prawił jej tak mocno przesadzone komplementy, że aż czuła się w jego obecności nieswojo.
Swe uczucia wyjawił wyjątkowo żarliwie, a kiedy Malvina odmówiła mu ręki, rzekł:
– Jestem tylko pierwszym z wielu, wiem doskonale, lecz proszę przyjąć moje zapewnienie, panno Maulton, że niełatwo rezygnuję i będę wytrwale dążył do celu.
– Pańskie starania nigdy nie zostaną uwieńczone sukcesem, sir Mortimerze – odparła Malvina.
– O tym się jeszcze przekonamy. A teraz niech mi będzie wolno sławić pani urodę i przekonywać gorąco, jak bardzo chciałbym uczynić z pani swoją żonę! – Złożył pocałunek na jej dłoni.
W momencie gdy jego usta dotknęły skóry dziewczyny, Malvinę przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
– Sir Mortimer Smythe wzbudza we mnie uczucie antypatii – zwierzyła się później babce.
– Cóż… pochodzi w zasadzie z szanowanej rodziny – rozważała hrabina Daresbury. – Hm… lecz jest między wami chyba zbyt duża różnica wieku. Sir Mortimer ma prawie trzydzieści sześć lat. Poza tym krążą o nim pewne opowieści…
– Jakie opowieści? – chciała wiedzieć Malvina.
Niczego więcej się jednak od hrabiny nie dowiedziała.
Teraz pozostawało jej chyba tylko żywić nadzieję, że babka zejdzie na herbatę do salonu i uchroni ją od zbyt natarczywej obecności nieproszonego gościa. Nie miała takiej pewności, ponieważ czasami, kiedy starsza pani odpoczywała po obiedzie, obie piły popołudniową herbatę w jej buduarze, a wówczas hrabina schodziła na dół dopiero w porze kolacji.
A w takim wypadku Malvina musiałaby w samotności stawić czoło sir Mortimerowi.
Lord Flore miał właśnie odjeżdżać.
– Zechce pan wejść – zwróciła się do niego impulsywnie. – Przedstawię pana babci.
– Już ma pani gościa – odparł lord Flore. – Nie sądzę, żebym był przez niego mile widziany.
– Proszę pana… proszę o przysługę.
Uniósł brwi w niemym zdumieniu, oczy mu rozbłysły kpiącymi iskierkami.
– A… to co innego! Zdawało mi się przed chwilą, że pani rozkazuje.
– Niech pan nie będzie śmieszny – obruszyła się Malvina.
Lord Flore zsiadł i oddał wodze parobkowi, który przytrzymywał Lotnego Smoka.
Razem z Malviną ruszył po nieskazitelnych schodach do drzwi, w których stał majordomus oraz dwóch lokajów odzianych w liberie.
– Sir Mortimer Smythe czeka w salonie – obwieścił majordomus. – Pani hrabina nie zeszła jeszcze na dół.
– Dziękuję, Newman – rzekła Malvina. – Herbatę wypijemy w salonie. Panowie będą może woleli szampana.
– Słucham panią.
Poprowadził przez hall i otworzył drzwi salonu.
Był to widny, przestronny, pięknie urządzony pokój. Duże okna wychodziły na ogród różany założony na tyłach domu i pielęgnowany z wielką pieczołowitością.
Malvina pierwsza weszła do środka. Sir Mortimer Smythe stał przy kominku. Późnym popołudniem rozpalano ogień, ponieważ wieczory bywały już chłodne.
Gość uśmiechnął się na widok Malviny i pośpieszył ku niej.
– O piękna pani! – wykrzyknął. – Nie potrafiłem już dłużej pozostawać z daleka!
Gdy usłyszałem, że opuściła pani Londyn, miasto straciło dla mnie wszystek czar, stało się martwe i ponure!
– Razem z babcią wracamy do Londynu jutro, dosyć wcześnie rano – rzekła Malvina chłodno. – Czy zna pan mojego sąsiada, lorda Flore?
– Słyszałem o twoim powrocie, Flore – odezwał się sir Mortimer zupełnie innym tonem.
– Czy jest tak źle, jak się spodziewałeś? – Najwyraźniej starał się być nieprzyjemny.
– Gorzej! – odparł lord Flore swobodnie.
– Zechciej jednak pamiętać, że to moja prywatna sprawa.
– Ależ oczywiście, naturalnie! – zgodził się sir Mortimer natychmiast. – Wiesz, co robisz, wzbudzając litość w sercu naszej ujmującej gospodyni.
Lord Flore podszedł do kominka.
– Zdajesz się bardzo zainteresowany moimi sprawami – rzekł. – Ja ze swej strony ciekaw jestem, co ciebie tutaj sprowadza. W końcu znajdujemy się dość daleko od Londynu. A może przypadkiem akurat przebywasz w sąsiedztwie?
– Właśnie przed chwilą wyjaśniłem rzecz ślicznej pannie Malvinie, zresztą przecież w twojej przytomności. Londyn jest bez mojej pani jałową pustynią, a ja pragnę mojej władczyni niczym Jazon złotego runa.
– Owcza wełna… – mruknął lord Flore z krzywym uśmiechem. – Niezbyt chwalebne porównanie dla panny Maulton.
Sir Mortimer zmierzył rozmówcę złowrogim spojrzeniem.
– Jesteś tak samo irytujący i nudny jak przed wyjazdem za granicę – rzekł bez obsłonek.
– Szkoda, że w ogóle wracałeś.
– Zapewne wielu podzieli twoje zdanie – odparł lord Flore spokojnie. – Widzisz, w żaden sposób nie mogłem się oprzeć chęci zawarcia znajomości z tak atrakcyjną sąsiadką jak panna Maulton.
Zerknął na Malvinę jakby porozumiewawczo.
Jawnie prowokował sir Mortimera, szydził z jego umizgów.
Dziewczyna ujrzała gniewny błysk w ciemnych oczach niespodziewanego gościa. Bez trudu czytała w jego myślach.
Zdaniem sir Mortimera, lord Flore, jako bliski sąsiad, miał przewagę nad innymi zalotnikami i znaczne szanse na sukces.