Выбрать главу

Nic nie odpowiedziałam na tę przydługą tyradę, tylko wsadziłam kasetę do magnetofonu; Marino skinął głową, bym włączyła odtwarzanie.

– Akt pierwszy – obwieścił grobowym głosem. – Scena: kuchnia Petersenów. Główny bohater: Matt. Rola: tragiczna. Jest blady, a oczy ma załzawione. Wpatruje się w ścianę. A ja? Ja widzę przed oczyma stary film: nigdy w życiu nie byłem w Bostonie i nie poznałbym Harvardu nawet gdybym się o niego potknął, ale mam przed oczyma te stare ceglane mury i wijącą się winorośl pod oknami.

Ucichł, gdy z taśmy popłynęły słowa Petersena; mówił o Harvardzie, odpowiadając na pytanie, gdzie poznał Lori. Przez wiele lat pracy zawodowej słyszałam niejeden wywiad policyjny, lecz to pytanie mnie zaskoczyło. Jakie miało znaczenie? Co zaloty Lori i Matta miały wspólnego z jej zabójstwem? A jednak jakaś część mnie znała już odpowiedź na to pytanie.

Marino badał grunt; usiłował wyciągnąć z Petersena jak najwięcej szczegółów. Szukał czegokolwiek, najmniejszego drobiazgu, który mógłby świadczyć o tym, że Matt miał obsesję; że był niepoczytalny i skłonny do psychopatycznego zachowania.

Wstałam i zamknęłam drzwi, by nikt nam nie przeszkodził. Głos z magnetofonu dobiegał do mnie jasno i wyraźnie:

– …widziałem ją już wcześniej, w campusie. Zawsze nosiła mnóstwo książek i wyglądała tak, jakby wiecznie się jej gdzieś spieszyło.

Marino: – Co było w niej takiego, że zwróciłeś na nią uwagę, Matt?

– Trudno powiedzieć. Ale długi czas mnie intrygowała, choć nie mam pojęcia dlaczego. Może dlatego, że zazwyczaj była sama, zawsze w pośpiechu, nigdy nie włóczyła się bez celu. Była bardzo pewna siebie i zdawało się, że zawsze wie, dokąd zmierza. Zaciekawiła mnie.

Marino: – Czy często ci się to zdarza? Chodzi mi o to, czy często widzisz gdzieś kobietę, w sklepie, na ulicy, która cię intryguje?

– Nie, chyba nie. Wiesz, zwracam uwagę na innych ludzi, jak każdy inny; ale z nią, z Lori… to było coś zupełnie innego.

Marino: – Mów dalej. Więc wreszcie ją poznałeś. Gdzie to było?

– Na przyjęciu; na wiosnę, zaraz na początku maja. Balanga odbywała się w mieszkaniu kolegi mojego współlokatora, poza campusem; okazało się, że facet jednocześnie chodził na laboratorium wraz z Lori i dlatego wpadła. Dotarła około dziewiątej, kiedy ja właśnie szykowałem się do wyjścia; ten koleś, gospodarz imprezy, otworzył jej piwo i zaczęli rozmawiać. Nigdy wcześniej nie słyszałem jej głosu; kontralt, bardzo miły, wpadający w ucho. Miała taki głos, że gdy ludzie go usłyszeli, odwracali się, by zlokalizować jego źródło. Opowiadała właśnie jakąś anegdotkę o którymś z profesorów i kilka osób dokoła niej się roześmiało. Lori miała dar przyciągania ludzkiej uwagi, mimo iż wcale się o to nie starała.

Marino: – Innymi słowy, nie wyszedłeś z przyjęcia, tak? Zobaczyłeś ją i postanowiłeś zostać?

– Tak.

– Jak ona wtedy wyglądała?

– Miała dłuższe włosy i nosiła je upięte… tak jak czasem baletnice upinają włosy. Szczupła, bardzo atrakcyjna…

– Podobają ci się szczupłe blondynki, tak? Uważasz te cechy za atrakcyjne u kobiet?

– Po prostu ją uważałem za atrakcyjną, to wszystko. Poza tym w niej było coś więcej: cechowała ją wyjątkowa inteligencja. Dzięki temu wyróżniała się w tłumie.

Marino: – Co jeszcze?

– Nie rozumiem. O co pan pyta?

Marino: – Zastanawiam się, co ci się jeszcze w niej podobało? – Po chwili przerwy: – Uważam, że to ciekawe.

– Naprawdę nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Ten jeden element jest zadziwiający; wymyka się opisowi. Czasem spotyka się osobę, która wywiera na tobie niezapomniane wrażenie i już. To tak, jakby coś w środku człowieka budziło się do życia… Nie wiem dlaczego. Dobry Boże… nie mam pojęcia.

Następna przerwa, tym razem znacznie dłuższa.

Marino: – Więc była typem kobiety, która przyciąga uwagę, tak?

– Tak, zdecydowanie tak. Cały czas. Kiedy tylko szliśmy gdzieś razem, do znajomych, na przyjęcia, gdziekolwiek… zawsze przyciągała uwagę. A mnie to wcale nie przeszkadzało; lubiłem wycofywać się w cień i obserwować reakcje ludzi na jej obecność. Analizowałem, co takiego było w niej, że tak na nią reagowali. Charyzmę albo się ma, albo się jej nie ma. A ona ją miała. Nie udawała.

Marino: – Kiedy wspominałeś, że często widywałeś Lori w campusie, mówiłeś, że zdawała się pogrążona w myślach, że zawsze się gdzieś spieszyła. A jak było poza uczelnią? Chodzi mi o to, czy miała w zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi? Wiesz, w sklepie czy na stacji benzynowej… czy miała zwyczaj rozmawiać z kimś, kogo spotkała po raz pierwszy w życiu? Albo gdyby ktoś przyszedł do domu, dostawca lub ktoś taki, czy zaprosiłaby go do środka?

– Nie. Rzadko rozmawiała z nieznajomymi i wiem, że nigdy nie zaprosiłaby obcego do domu. Nigdy. Zwłaszcza gdy mnie nie było w mieście. Kiedyś mieszkała w Bostonie i była przyzwyczajona do niebezpieczeństw wielkiego miasta. Pracowała na ostrym dyżurze, więc wiedziała to i owo o przemocy, o nieszczęściach, jakie mogą się człowiekowi przydarzyć, gdy jest nieostrożny. Nie zaprosiłaby obcego do domu; uważam, że pod tym względem nic jej nie groziło. W rzeczy samej, gdy rozpoczęły się te morderstwa, bardzo ją to przeraziło. Bywałem w domu tylko w weekendy i bardzo się denerwowała, gdy musiałem znowu wyjechać… Nie lubiła być sama w nocy… teraz przeszkadzało jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Marino: – Wydaje mi się, że skoro była zdenerwowana tymi zabójstwami, powinna sprawdzić, czy wszystkie okna w domu są pozamykane.

– Już wam wyjaśniałem. Pewnie myślała, że wszystkie są zamknięte.

– Lecz ty akurat tamto zostawiłeś otwarte, kiedyś już naprawiłeś siatkę.

– Nie jestem pewien. Ale tylko takie wyjaśnienie przychodzi mi do głowy…

Głos Beckera: – Czy wspominała o kimś, kto przychodził ostatnio do domu? Albo o kimś, kogo spotkała na mieście? Kogoś, kto by się jej naprzykrzał? Może zauważyła w sąsiedztwie obcy samochód? Albo może podejrzewała, że ktoś ją śledzi? Może spotkała jakiegoś faceta, który usiłował ją poderwać?