Marino: – Co czułeś? Jakiś zapach?
Cisza.
– Usiłuję sobie przypomnieć. Ledwie zdawałem sobie z tego sprawę… ale niepokoił mnie. To był taki dziwny zapach… słodki, lecz jednocześnie jakby zepsuty. Bardzo dziwny.
Marino: – Masz na myśli coś podobnego do zapachu ciała?
– Podobny, ale nie do końca. Był taki jakby słodkawy. Nieprzyjemny. Trochę jak pot…
Becker: – Czy przypominał może jakiś inny znany ci zapach?
Chwila przerwy.
– Nie, to nie było podobne do niczego, co kiedykolwiek wcześniej czułem. Był ledwie wyczuwalny, lecz odbierałem go wyraźnie, może dlatego, że było tak ciemno i nic nie widziałem… kiedy wszedłem do sypialni, przez kilka chwil też nic nie widziałem. W środku było bardzo cicho i spokojnie… pierwsze, co uderzyło w moje zmysły, to ten zastanawiający zapach. Przeszło mi przez myśl, zupełnie nie wiem dlaczego, że może Lori jadła coś w łóżku. Nie wiem… to pachniało jak wafle… albo syrop. Ona czasem miała takie napady… gdy była zdenerwowana albo smutna, zjadała niesamowite ilości słodyczy. Odkąd zacząłem jeździć na zajęcia do Charlottesville, przybrała sporo na wadze.
Głos mu drżał coraz bardziej.
– Ten zapach był taki dziwny… jakby choroby. Pomyślałem, że może źle się czuje i cały dzień spędziła w łóżku. To by wyjaśniało, dlaczego światła były zgaszone i dlaczego nie zaczekała na mnie z pójściem spać.
Cisza.
Marino: – I co się dalej działo, Matt?
– Moje oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności, lecz nie rozumiałem tego, co zobaczyłem. Z mroku wyłoniło się łóżko, lecz to, w jaki sposób zwisała z niego kapa i pościel, zupełnie nie miało sensu. I ona. Leżała na górze, w przedziwnej pozycji, i kompletnie nic na sobie nie miała. Boże… Serce podeszło mi do gardła, zanim jeszcze zrozumiałem, co widzę. A kiedy włączyłem światło i zobaczyłem ją… krzyczałem, ale nie słyszałem własnego głosu. Zupełnie jakbym krzyczał tylko we własnym umyśle. Jakby mój mózg… zobaczyłem plamę na pościeli, czerwoną, i krew wypływającą z jej nosa i ust. Twarz… To nawet nie wyglądało jak ona. To nie była ona, tylko ktoś inny. Jakiś żart, koszmarny dowcip. To nie wyglądało jak moja Lori…
Marino: – I co było dalej, Matt? Czy dotykałeś jej, czy poruszyłeś cokolwiek w tym pokoju?
Długa chwila ciszy, podczas której słychać było tylko gwałtowny, urywany oddech Petersena.
– Nie. To znaczy, tak. Dotknąłem jej. Nie myślałem o tym, co robię, tylko jej dotknąłem… jej ręki, ramienia. Nie pamiętam. Była jeszcze ciepła. Ale gdy usiłowałem wyczuć puls, zupełnie nie mogłem znaleźć nadgarstków… bo leżała na nich. Były pod jej plecami, związane… Zacząłem dotykać jej szyi i wtedy zauważyłem kabel. Chyba usiłowałem sprawdzić, czy jej serce bije, ale nie pamiętam. Wiedziałem… wiedziałem, że nie żyje. Wyglądała… jakby już była martwa. Pobiegłem do kuchni i zadzwoniłem, ale nie pamiętam, co powiedziałem… nie mogę sobie nawet przypomnieć, jak wykręciłem dobry numer. Wiem jednak, że zadzwoniłem na policję, a potem zacząłem przechadzać się po kuchni… chodziłem tam i z powrotem. W końcu wróciłem do sypialni. Oparłem się o ścianę, płakałem i mówiłem do niej. Po prostu mówiłem do niej, dopóki nie przyjechała policja. Powtarzałem jej, że to nie może być prawda. Podchodziłem do niej i znowu wycofywałem się pod drzwi, błagając ją, by to nie była prawda. Czekałem, aż ktoś wreszcie przyjedzie mi na pomoc, ale to trwało całą wieczność…
Marino: – Jeżeli chodzi o te kable, którymi była związana… Czy ruszałeś je? Czy dotykałeś jeszcze czegoś w tym pokoju? Pamiętasz?
– Nie. To znaczy nawet jeżeli czegoś dotknąłem, to nie pamiętam. Ale chyba nie. Coś mnie przed tym powstrzymywało. Chciałem ją okryć, lecz coś mnie powstrzymało. Coś mi powiedziało, że lepiej będzie, jeżeli nie będę jej dotykać.
Marino: – Masz w domu nóż?
Cisza.
Marino: – Pytałem cię o nóż, Matt. Znaleźliśmy nóż myśliwski, taki z kompasem i schowkiem na zapałki.
Zdziwienie: – Och. Taak. Kupiłem go kilka lat temu. To był jeden z tych noży, które można zamówić z katalogu… kosztował pięć dziewięćdziesiąt pięć czy coś takiego. Kiedyś chodziłem po górach i zabierałem go ze sobą na te wyprawy. Był bardzo poręczny… te zapałki, żyłka z haczykiem na ryby… i w ogóle.
Marino: – Gdzie go ostatni raz widziałeś?
– Na biurku. Leżał na biurku… wydaje mi się, że Lori otwierała nim listy. Nie mam pojęcia… wiem tylko, że leżał tam już od wielu miesięcy. Może lepiej się czuła, gdy miała go pod ręką… Bała się spać sama w pustym domu… chciałem kupić psa, ale była uczulona na sierść.
Marino: – Jeżeli dobrze słyszę, Matt, to mówisz mi, że nóż leżał na biurku, gdy go ostatni raz widziałeś. Kiedy to było? W zeszłą sobotę albo niedzielę, gdy byłeś w domu na weekend… kiedy wymieniałeś siatkę w oknie w łazience, tak?
Brak odpowiedzi.
Marino: – Czy znasz jakiś powód, dla którego twoja żona mogłaby przenieść nóż gdzie indziej, na przykład do komody? Czy robiła kiedyś coś podobnego w przeszłości?
– Nie sądzę. Od wielu miesięcy leżał na biurku przy lampie.
Marino: – A możesz nam wyjaśnić, dlaczego znaleźliśmy go pod jakimiś swetrami w szufladzie komody, obok pudełka z kondomami? Podejrzewam, że to była twoja szuflada, tak?
Cisza.
– Nie, nie potrafię tego wyjaśnić. Tam właśnie go znaleźliście?
Marino: – Taak.
– Kondomy… mój Boże, leżały tam już od bardzo dawna. – Usłyszałam śmiech, bez cienia wesołości. – Używaliśmy ich, zanim Lori przeszła na pigułki.
Marino: – Jesteś tego pewien?
– Oczywiście, że jestem pewien. Zaczęła brać pigułki jakieś trzy miesiące po naszym ślubie. Pobraliśmy się, zanim się tu przeprowadziliśmy… mniej niż dwa lata temu.
Marino: – Posłuchaj, Matt… muszę ci zadać parę osobistych pytań i chcę, byś wiedział, że nie wsadzam nosa w nie swoje sprawy ani nie staram się ciebie wprawić w zakłopotanie. Mam powody, by je zadawać… dla twojego dobra musimy ustalić kilka rzeczy, okay?
Cisza.
Usłyszałam trzask zapalniczki, a potem znowu głos Marino:
– No, dobrze. Jeżeli chodzi o kondomy… czy miałeś jakieś związki z kobietami? Chodzi mi o skoki w bok? Romanse?
– Oczywiście, że nie.
Marino: – Cały tydzień nie było cię w mieście, mieszkałeś na uczelni. Ja na twoim miejscu miałbym ochotę…
– Ale ja nie. Lori była dla mnie wszystkim. Nigdy jej nie zdradzałem.
Marino: – Nie podobała ci się żadna z dziewcząt, z którymi grałeś w przedstawieniu?
– Nie.
Marino: – Widzisz, chodzi mi o to, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i wszyscy mamy małe grzeszki na sumieniu. Jesteś przystojny… Kobiety pewnie rzucały ci się na szyję. Kto mógłby mieć do ciebie pretensje, gdybyś skorzystał z okazji? Ale jeżeli się z kimś spotykałeś, musimy o tym wiedzieć. To mogłoby mieć jakiś związek z tą sprawą…